Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jan Urban: Nie lubię żyć przeszłością

Mariusz Ostrowski

Źródło:

06.12.2007 08:05

(akt. 21.12.2018 15:23)

- Odkąd pamiętam, zawsze wolny czas spędzałem z piłką. Chociaż uprawiałem również wiele innych dyscyplin. Biegałem i uprawiałem sporty drużynowe. To wszystko pomogło mi, bo w każdej dyscyplinie człowiek uczy się sprytu, odpowiedniego zachowania. Piłka to jednak zawsze było coś nadrzędnego. Ale do klubu nie trafiłem jako trampkarz. Miałem wtedy czternaście lat. - opowiada o swojej przeszłości trener Legii <b>Jan Urban</b>
Z trenerem Legii Janem Urbanem rozmawia Jakub Myszkorowski- Z Górnikiem Zabrze zdobył Pan aż trzy tytuły mistrzowskie. O który było najtrudniej? - Łatwo nie było o żaden. Wtedy liga stała na o wiele wyższym poziomie. Wszyscy najlepsi zawodnicy grali tutaj. Każda drużyna, która sięgała po tytuł, musiała naprawdę się wykazać. - A na czym polegała magia Górnika, który praktycznie zdominował w latach osiemdziesiątych ligę polską? - Mieliśmy ogromny potencjał i wspaniałą atmosferę. W drużynie zawsze było pięciu, sześciu aktualnych reprezentantów kraju. Wielu chłopaków występowało w reprezentacjach młodzieżowych, a do tego dochodzili jeszcze byli kadrowicze. No i atmosfera. Chociaż przychodziłem z Sosnowca, gdzie jest jednak trochę inaczej niż na Śląsku, w drużynie przyjęto mnie bardzo dobrze. Miałem za sobą kolegów, drużynę i kibiców. - W polskiej lidze osiągnął Pan wszystko, co było do osiągnięcia. Co Pan czuł przechodząc w 1989 roku z Górnika do ligi hiszpańskiej, która uchodziła za najlepszą na świecie? - Byłem już w pełni ukształtowanym zawodnikiem. Miałem za sobą doświadczenie z mistrzostw świata, z wielu meczów w reprezentacji i europejskich pucharach. Obaw nie miałem żadnych. Wiedziałem, że polska piłka stoi na wysokim poziomie. - Wszyscy Pana o to pytają, ale nie sposób uciec przed tym tematem: do historii Osasuny przeszedł Pan jako strzelec trzech goli na Santiago Bernabeu. Upokorzył Pan wtedy Real, a Osasuna wygrało 4:0. Jak Pan wspomina wieczór 30 grudnia 1990 roku? - Wykorzystaliśmy wtedy nadarzającą się szansę. To był dla nas świetny sezon. Sprawiliśmy wówczas wielką niespodziankę i odnieśliśmy jeden z największych sukcesów w historii klubu. Dla mnie to był szczególny wieczór z wielu powodów. Nie chodziło tylko o trzy bramki na tak wspaniałym stadionie. To był mój pierwszy hat-trick w karierze. I to od razu przeciwko Realowi! Kierowca naszego autokaru opowiadał mi potem, że po tym meczu zdezorientowany trener rywali, Alfredo Di Stefano, z tego całego zamieszania po porażce wsiadł do naszego autokaru... - Czy ten mecz śnił się Panu po latach? - Nie lubię żyć przeszłością. Wolałem zawsze myśleć o tym, co tu i teraz. To, co się osiągnęło, już minęło. Nie można tego zmienić. Za to teraz można wiele zrobić. Potem pytanie o ten mecz stało się już męczące. Przychodziło spotkanie z Realem i znowu wszyscy chcieli wspominać tylko tamten wieczór. - Czyli do dziś w każdej restauracji w Pampelunie drzwi się przed Panem otwierają, a stół nakrywa się sam? - Trochę czasu już upłynęło, ale szacunek widać na każdym kroku. Widzę jak starsi wiekiem kibice pokazuję mnie swoim dzieciom. To niesamowite, że o tych golach opowiadają ludzie, których wtedy nie było nawet na świecie. Razem z kibicami przeżyłem wiele pięknych chwil i oni o tym do dziś pamiętają. - Zagrał Pan w finałach mistrzostw świata w 1986 roku. Jak Pan wspomina ten turniej. Co by nie powiedzieć, nie poszło Wam zbyt dobrze... - Zagrałem we wszystkich meczach turnieju. Mieliśmy pecha, bo po wyjściu z grupy od razu trafiliśmy na Brazylię. W drugiej połowie pokazali nam swoją wyższość i się skończyło... - Który gol najbardziej utkwił Panu w pamięci? - Kiedyś w meczu Górnika strzeliłem gola przewrotką z krańca pola karnego. Wygraliśmy wtedy 8:3. Druga bramka to jeden z tych goli przeciwko Realowi. Huknąłem bodajże z 38 metrów. - Który mecz może Pan uznać najważniejszy karierze? - Ten przeciwko Belgom na Stadionie Śląskim w 1985 roku. Musieliśmy zremisować i udało nam się. Skończyło się na 0:0, a to oznaczało, że jedziemy na mistrzostwa świata. - Kto był dla Pana piłkarskim wzorem? - Zdecydowanie Johan Cruyff. Dzięki niemu do dzisiaj jestem kibicem Barcelony. - Kiedy patrzy Pan z dystansu na swoją karierę, czy zmieniłby Pan coś? - Gdybym miał szansę, wyjechałbym o dwa, trzy lata wcześniej. Wówczas pewnie udałoby mi się zagrać w wielkim klubie. W pewnym momencie prasa dużo pisała o tym, że chce mnie Barcelona. Trafiłem do notatnika Cruyffa, który był przecież moim idolem. Ostatecznie jednak Barcelona sięgnęła po kogo innego, a ja na cztery kolejne lata zostałem w Pampelunie.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.