Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jan Urban: W Polsce dobrze sprzedaje się tylko porażka

Marcin Szymczyk

Źródło: Życie Warszawy

30.05.2009 08:35

(akt. 17.12.2018 16:38)

- Nasze transfery były niewypałami. Z dyrektorem sportowym Mirosławem Trzeciakiem wszystko sobie wyjaśniliśmy. Oczywiście też ponoszę odpowiedzialność za takie transfery, bo jestem trenerem, ale Mirek musi wziąć część odpowiedzialności na siebie. Mam bardzo mało czasu, nie mogę latać po Europie, by oglądać kandydatów do gry, dlatego niezbędne jest zaufanie do dyrektora sportowego, bo inaczej taka funkcja w klubie w ogóle nie ma sensu - mówi dla Życia Warszawy trener Legii <b>Jan Urban</b>.
Pogodził się pan już z tym, że Legia nie zdobędzie w tym sezonie mistrzostwa Polski? - Wiem, że nie zdobędzie, ale pogodzić się nie jest łatwo. Byliśmy w stanie nawiązać walkę z Wisłą i Lechem. Przez cały sezon goniliśmy, potykając się kilka razy po drodze, ale cztery kolejki przed końcem wszystko zależało od nas, a mimo to straciliśmy mistrzostwo we frajerski sposób. Naprawdę uważa pan, że to by było zasłużone mistrzostwo? W czym byliście lepsi od rywali? - Patrząc na kadry trzech pierwszych zespołów, rzeczywiście byliśmy najsłabsi. W Wiśle i Lechu gra wielu doświadczonych zawodników, jeśli nie reprezentantów, to byłych reprezentantów albo takich, którzy grali w europejskich pucharach. Ale mimo wszystkich naszych słabości mogliśmy to mistrzostwo zdobyć. Zabrakło przede wszystkim skuteczności, która czasami jest brakiem szczęścia, ale z reguły – umiejętności. Nie potrafiliśmy w decydujących momentach dobić przeciwnika, bo w Warszawie powinniśmy wygrać z Lechem, a w Krakowie na pewno nie mogliśmy przegrać. Najwięcej zapłaciliśmy za to, że Takesure Chinyama nie wykorzystał choćby jednej z kilku świetnych okazji w meczu z Wisłą. Straciliśmy za to najmniej bramek w lidze, ale zawsze, kiedy już traciliśmy, były to gole odbierające nam punkty.Trudno walczyć o pierwsze miejsce jednym napastnikiem, licząc nie tylko na jego skuteczność, ale i na brak kontuzji czy żółtych kartek. Mam w składzie wielu młodych zawodników, którzy dopiero uczą się profesjonalnej piłki. W ostatniej chwili odszedł też Jakub Wawrzyniak i chociaż kupiliśmy Marcina Komorowskiego, to nie był to piłkarz, który mógł z dnia na dzień zastąpić swojego poprzednika. Niczego by pan nie zmienił w przygotowaniach albo nie dokonał innych transferów? - Nasze transfery były niewypałami. Mikel Arruabarrena okazał się za słaby, a sytuację w ataku dodatkowo pogorszyła kontuzja Bartłomieja Grzelaka. Liczyłem też na szybszy powrót do zdrowia Sebastiana Szałachowskiego. Miałem nadzieję, że Inaki Descarga wprowadzi do drużyny nową jakość, a on tej drużynie nie dał nic. Z dyrektorem sportowym Mirosławem Trzeciakiem wszystko sobie wyjaśniliśmy. Oczywiście też ponoszę odpowiedzialność za takie transfery, bo jestem trenerem, ale Mirek musi wziąć część odpowiedzialności na siebie. Mam bardzo mało czasu, nie mogę latać po Europie, by oglądać kandydatów do gry, dlatego niezbędne jest zaufanie do dyrektora sportowego, bo inaczej taka funkcja w klubie w ogóle nie ma sensu. Roger to cień zawodnika z poprzedniego sezonu? - Roger był w słabej formie i to odczuliśmy. Wydaje mi się, że jego głowa zaprzątnięta była czym innym. Po mistrzostwach Europy czekał na ofertę klubu z Zachodu, później liczył chociaż na duże pieniądze z Rosji czy Ukrainy, ale nie dostał żadnej propozycji. Wyniki Rogera na treningach nie odstają od tych, kiedy był w formie, nie można odmówić mu ambicji, ale gdy brakuje formy, to brakuje tych 20 centymetrów dokładności, a to bardzo dużo. Maciej Iwański też dużo lepszą miał jesień, ale nie mogę mieć do niego pretensji, bo się starał. Co innego z Radoviciem. Nic nie dał drużynie. Przedłużył kontrakt i może to na niego wpłynęło uspokajająco. Myślał, że wcześniej czy później dostanie szansę, bo nie ma nikogo innego na jego pozycję. A ja na to w mojej drużynie nie pozwolę. Maciej Skorża narzekał na krótką ławkę rezerwowych... - I Franek Smuda też narzekał. A jak spojrzę na skład Wisły czy Lecha, to nie wiem dlaczego. Skorża ma doświadczonych piłkarzy, których wpuszcza na boisko w meczu z Lechią, a oni strzelają trzy gole. Ja nie miałem kogoś takiego. Krzysztof Ostrowski na razie zupełnie nie radzi sobie z presją. Kiedy dostawał szansę, okazywało się, że to jeszcze nie ten poziom. Bardzo nie ten. Rozmawiał pan z właścicielami drużyny o wzmocnieniach? - Rozmawiałem, ale nie ma pieniędzy. Jeśli będą jakieś transfery, to na zasadzie zastępstw – jeden odchodzi, drugi przychodzi. Przede wszystkim trzeba poprawić skauting, więcej ludzi musi obserwować mecze w Europie, szukać takich zawodników, na jakich nas stać, czyli nie w krajach, gdzie byle średniak zarabia pół miliona euro rocznie. Trzeba szukać takich, dla których Polska będzie szansą, jak dla Semira Stilicia w Lechu. Wątek hiszpański to spalona droga – udał się tylko Astiz. Ale jak sprowadzać zawodników, jeśli nie ma pieniędzy? - Jaki Legia ma budżet? 10 – 12 milionów euro? To przeciętny niemiecki Hannover ma 80 milionów, a i drużyny w drugiej lidze hiszpańskiej mają więcej od nas. Ale spokojnie – cała Europa w tym roku brać będzie tylko zawodników z kartą na ręku. Niektórym piłkarzom sami podziękujemy, ale przecież jak przyjadą z dobrymi ofertami po Chinyamę, Iwańskiego, Rogera czy Jana Muchę, to będziemy musieli sobie poradzić bez nich. Zostaje pan w Legii? - Chyba tak. Nie mam żadnych sygnałów, że miałoby być inaczej. Wróciłem z Hiszpanii do Polski i pokochałem zawód trenera. Nie wyobrażam sobie innego życia. Kto według pana będzie selekcjonerem reprezentacji Polski po Leo Beenhakkerze? - Maciej Skorża ma wszystkie atuty. Pomagał Pawłowi Janasowi, potem w Wiśle pokazał, że świetnie zna się na swojej robocie. Poza tym potrafi się zachować w każdej sytuacji, dobrze żyje z mediami. Kontrkandydat? Nie wiem. Polska liga zrobiła krok do przodu czy się cofnęła? - Nasza liga jest jak nasz kraj. W trakcie przebudowy. Będą drogi, będą stadiony, będzie i dobra piłka, ale na wszystko potrzeba lat. Nie wiedzieć czemu, do ekstraklasy przykłada się miarę najsilniejszych lig Europy. Robią to w relacjach telewizyjnych nawet byli piłkarze, którzy sami nie osiągnęli więcej niż ci, którzy teraz biegają po boisku. W Polsce najlepiej sprzedaje się porażka, ludziom brakuje optymizmu. Ciągle tylko narzekamy. W innych ligach drużyna jest ostatnia, a stadion pełny dopingujących kibiców. U nas na półfinale Pucharu Polski są ze trzy tysiące fanów. W Canal+ puszczają tylko najlepsze mecze w najlepszych ligach, ale przecież w Anglii jak grają drużyny z dołu tabeli, to też aż zęby bolą. Dlatego nie dobijajmy ligi już teraz, poczekajmy, co z niej wyrośnie. Rozmawiał: Michał Kołodziejczyk

Polecamy

Komentarze (32)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.