Jan Wejchert: Możemy znieść wiele
02.07.2007 12:58
Właściciele warszawskiej Legii wydają na klub więcej, niż planowali. Na wielkie sukcesy czekają dłużej, niż chcieli. Czy w nowym sezonie ich zespół wreszcie rozwinie skrzydła? Bez spektakularnych wyników, bez drużyny i bez radości na trybunach - tak wygląda najpopularniejszy polski klub piłkarski trzy i pół roku po przejęciu przez koncern medialny ITI. Ale czy to oznacza, że inwestor - właściciel telewizji TVN, sieci multipleksów i portalu Onet.pl - zaniedbał drużynę i zasłużył na obelgi kibiców, którzy krzyczą z trybun "Walter, gdzie jest ta Legia?".
Na początku 2004 r. stołeczny klub był bankrutem. Żył z miesiąca na miesiąc i czasem nie było pewne, czy dotrwa do następnego meczu. Dziś nie ma takich problemów. Piłkarze dostają pieniądze na czas, najdrożsi gracze nawet 250 tys. euro rocznie plus premie za zwycięstwa.
- Mają wszystko: zgrupowania, opiekę medyczną na wysokim poziomie, po prostu żyć nie umierać - mówią obecni szefowie zespołu. Nowy właściciel wydał na klub ponad 100 mln zł. Spłacił wierzycieli (20 mln zł), zrobił porządek w dokumentach spółki i wyremontował budynki klubu, które trzy lata temu zamiast szyb miały deski w oknach.
- Dziś to zupełnie inne przedsiębiorstwo. Pod względem biznesowym nie różni się od innych firm z naszej grupy - mówi Jan Wejchert, największy udziałowiec ITI i zarazem najpoważniejszy inwestor z Łazienkowskiej, czwarty na liście najbogatszych Polaków miesięcznika "Forbes". - Na sukcesy sportowe wciąż czekamy. My cierpliwie. Nasi kibice trochę mniej. Ale wierzę, że obie strony doczekają się Legii, o jakiej marzą. Wszyscy liczyli, że będzie łatwiej. Fani chcieli dominacji klubu w naszej lidze i sukcesów w Europie. Natychmiast. Właściciele snuli plany o klubowej telewizji, o piłkarskim reality show z udziałem młodych, zdolnych graczy. Wierzyli, że po czterech lub pięciu latach inwestycji Legia będzie rozdawać karty w ekstraklasie, awansuje do Ligi Mistrzów i zacznie przynosić pierwsze zyski. Bo niby kto miałby zostać krajowym potentatem, jeśli nie klub mający najwięcej kibiców od Radomia po Olsztyn, zarządzany przez biznesmenów, którzy nie zwykli przegrywać. Kto, jeśli nie zespól z najsilniejszą marką. Legia obok Adidasa, Boscha, Google, Nokii, MTV, Pepsi i kilku innych topowych firm została niedawno wyróżniona mianem Cool-Brands, uznano ją za jedną z najbardziej pożądanych marek w Polsce.
Ale mimo wielu sukcesów klub omijały te najważniejsze - sportowe. Mistrz Polski zajął dopiero trzecie miejsce w lidze. Zakończył rozgrywki z rozbitą i skłóconą drużyną, podzieloną na kilka grup nie rozmawiających ze sobą (także z przyczyn językowych). Zbyt silni okazali się np. brazylijscy gracze, którzy stworzyli własny team. Nawet trenerzy nie panowali już nad sytuacją. Piłkarze po nocnych uciechach w stolicy spóźniali się na zajęcia, niektórzy zaczęli nadmiernie przybierać na wadze. Rozpieszczonym graczom zabrakło szacunku dla pracodawcy, a przede wszystkim dla kibiców, którzy za ukochaną Legią poszliby w ogień.
Dziś drużynę trzeba budować praktycznie od zera. Zadania podjął się nowy trener Jan Urban, który w pierwszej lidze hiszpańskiej rozegrał 177 meczów, a grając dla Osasuny Pampeluna, zasłynął trzema golami strzelonymi Realowi Madryt. Ale czy te doświadczenia wystarczą, by debiutant w roli pierwszoligowego szkoleniowca odbudował drużynę w kilka tygodni? I czy ta nowa Legia zadowoli wymagających kibiców?
Konkurencja w ekstraklasie jest coraz silniejsza. Do Legii i Wisły Kraków, które przez kilka sezonów dominowały w lidze, dołączyły nowe drużyny z ambicjami i pieniędzmi: Kolporter Korona Kielce, Lech Poznań, GKS Bełchatów i mistrz kraju Zagłębie Lubin. O zwycięstwa w nowym sezonie (początek 28 lipca) będzie więc jeszcze trudniej niż dotąd. Silna konkurencja to z jednej strony ciekawsze rozgrywki, ale dla właścicieli to dodatkowe koszty. - Mamy wrażenie, że w klubach finansowanych przez spółki skarbu państwa (KGHM i BOT Bełchatów) pieniądze wydaje się swobodniej niż w Legii. Rosną przez to ceny i wymagania finansowe polskich piłkarzy - mówi Leszek Miklas, prezes klubu. - Prezesi tych firm, w przeciwieństwie do udziałowców ITI, nie wydają własnych milionów, ale pieniądze państwowe. Dlatego Legia musi dziś walczyć na piłkarskim rynku tak samo jak nasze stacje z telewizją publiczną, która oprócz dochodów z reklam ma wpływy z abonamentu - dodaje Jan Wejchert.
- Eskalacja żądań płacowych polskich zawodników postępuje coraz szybciej - uważa Mirosław Trzeciak, dyrektor sportowy Legii. Stołeczny klub chciał pozyskać pomocnika Patryka Rachwała. Chciał też mieć w swych szeregach obrońcę Dariusza Pietrasiaka. Obaj wybrali jednak grę w Bełchatowie, gdzie mogli liczyć na 150 tys. euro rocznie plus premie.
Jakby tego było mało, spółka z Łazienkowskiej zmaga się z własnymi kibicami. Prawie każdy ich wyjazd na mecz - często organizowany przez władze klubu - kończył się awanturą. Fani Legii rozrabiali nawet w Zurychu i Wiedniu. Za ich wybryki ITI wpłacił w minionym sezonie do kasy UEFA ponad pół miliona złotych kar.
Niejeden, widząc to wszystko, dawno rzuciłby piłkarski interes w diabły. Jan Wejchert mógłby przecież oddać się bez reszty swej ulubionej grze w golfa lub jodze. Ale on i jego wspólnicy ani myślą odpuścić. Budżet Legii na nowy sezon znów będzie jednym z najwyższych w kraju i wyniesie 35 mln zł. A być może - jeśli drużyna będzie tego potrzebować - wzrośnie do 40 mln zł. Prawie połowę tej kwoty wyłoży ze swej kasy ITI, resztę dadzą inni sponsorzy.
Szefowie Legii wydali 12 mln zł na projekt nowego stadionu dla 34 tys. kibiców, który przy Łazienkowskiej wzniosą władze stolicy (budowa ma kosztować 363 mln zł, początek prac zapowiedziano na grudzień, finał za dwa lata). Klub będzie dzierżawić miejski stadion co najmniej przez 23 lata. Obiecał zapłacić za wyposażenie pomieszczeń (11 mln zl) i ponosić pełne koszty eksploatacji (8-10 mln zł rocznie). Działacze Legii wierzą, że większy stadion przyciągnie nowych kibiców, którzy zmienią oblicze warszawskich trybun. - Chcemy, by na mecze przychodziły całe rodziny i aby czuły się u nas bezpiecznie - tłumaczy Leszek Miklas.
- Możemy znieść wiele: koszty większe, niż zakładaliśmy, porażki na boisku, błędy działaczy, niezadowolenie kibiców. Ale szlag nas trafia, gdy piłkarze, czyli nasi pracownicy, chodzą po boisku, zamiast biegać i tylko udają, że walczą. Dla ludzi bez ambicji miejsca w Legii nie będzie - mówi zdecydowanie Wejchert.
Czy po tym dictum piłkarze wybiorą kopanie piłki zamiast podkopywania interesów właściciela?
Autor: Krzysztof Olejnik
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.