Janusz Gol: Zawsze będę kojarzony ze Spartakiem
05.12.2015 14:35
Janusz Gol allez-allez!" - brzmi jeszcze w głowie ta nuta?
- Oczywiście, że brzmi. Lubię wracać wspomnieniami do tego meczu, do tej całej otoczki, która wtedy miała miejsce. Chyba nie tylko dla mnie, ale i dla całego środowiska legijnego, są to bardzo miłe wspomnienia. Teraz rzadko jestem w Polsce, ale jak już wracam i ktoś rozpozna mnie w Warszawie, to nie ma innej opcji niż pozdrowienie przez "Janusz Gol allez-allez". Bardzo mnie to cieszy.
Zagrałeś kilka dobrych, a kilka bardzo dobrych partii w Legii. Ale każdy na hasło "Janusz Gol" daje odzew "Moskwa". Nie szkoda tego? Nie czujesz, że jesteś bohaterem tylko jednego meczu i tego "Gola na Łużnikach"?
- Tak się złożyło, że już zawsze będę kojarzony z tym meczem i z tą bramką. Moja gra nigdy nie była efektowna, byłem raczej nastawiony na efektywność. Dużo goli nie strzelałem. Ta bramka zapadła kibicom w pamięci i dla części z nich to jedyne, z czego mnie pamiętają. Rozróżniłbym jednak dwa typy kibiców, którzy mnie - i w ogóle piłkę - oceniają. Jedni to ci, którzy znają wyniki Legii z Internetu, a mnie kojarzą tylko z tej bramki. To osoby, które ligi nie oglądają i na dobrą sprawę wiele więcej o mojej grze już nie powiedzą. Druga grupa - nazwijmy ich "znawcy piłki" - to ci, którzy mają pojęcie o grze, którzy potrafili dostrzec u mnie też inne cechy, i którzy doceniali mój pozytywny wkład w grę i wyniki drużyny.
Przenieśmy się z Moskwy do Wrocławia. To Twój drugi supermecz w Legii. Strzelasz dwie bramki liderowi, Legia wygrywa 4:0 na wyjeździe, mistrzostwo jest na wyciągnięcie ręki. A wy tej ręki nie wyciągnęliście… Co się stało z Legią na wiosnę 2012 roku?
- Nie wyszło... (dłuższa cisza). Coś nie zagrało tak, jak powinno… (cisza). Przyczyny? Pewnie złożone. Nałożyło się kilka czynników. Przede wszystkim drużyna została osłabiona. W zimie trener Skorża stracił Borysiuka, Komorowskiego i Rybusa, czyli trzon drużyny. Potem nie było pokrycia tych strat. Blanco i Novo okazali się zbyt słabi, nie mieli wystarczającego wpływu na grę drużyny. Tego zabrakło.
Tylko czynniki sportowe decydowały? Nie wdało się w was trochę zarozumialstwa, że co by się nie działo, to i tak doczołgamy się do mistrzostwa?
- Z pewnością nie było mowy o żadnym rozluźnieniu czy braku koncentracji. To nie wchodziło w grę. Każdy z nas wiedział, o co toczy się walka. Wszyscy bardzo chcieliśmy wygrać ten sezon. Trener Skorża uczulał nas, że każdy przeciwnik będzie chciał się na naszym tle sprawdzić, że każdy mecz będzie bardzo trudny. I tak było. Choć nadal uważam, że byliśmy lepsi niż reszta ligi. Dominowaliśmy w meczach, mieliśmy sytuacje, ale nie wygrywaliśmy. Gubiliśmy punkty... Brakowało szczęścia... Czasami przeszkadzał sędzia. Pamiętasz mecz w Gdańsku? Słabe sędziowanie.
Zostawmy sędziów na boku. W piłkę graliście wy i to wy ten sezon przegraliście.
- Piłkarsko byliśmy lepsi i to mimo tych kadrowych osłabień. Zaliczyliśmy kilka niefortunnych występów. Traciliśmy łatwe punkty, których potem zabrakło. Tak było choćby z Widzewem - remis 1:1 po naszej zdecydowanej dominacji. Podobnie Bełchatów u siebie. To samo Jagiellonia. A na koniec jeszcze przegrana z Lechem u nas. Nawarstwiała się w nas frustracja, ale im więcej jej było, tym bardziej chcieliśmy. Nie można więc mówić, że przeszliśmy obok rundy, że uznaliśmy, że liga sama się wygra. To był splot różnych zdarzeń... Wielka szkoda. Brakuje tego tytułu.
Przygotowania do rundy wiosennej były rozpisane pod dwumecz ze Sportingiem. To miało znaczenie?
- Początkowo na pewno. Przez całą zimę rozmawialiśmy o Sportingu, o szansie, jaką mamy, o emocjach, które się ujawniały w związku z tym meczem. Potem jednak liczyła się już tylko liga. Graliśmy o mistrzostwo. Byliśmy blisko...
- Wrócę jeszcze do tego meczu w Gdańsku, bo tam niby przegraliśmy tytuł. Ile my tam mieliśmy sytuacji! Ja miałem dwie fajne piłki – raz strzelałem z pola karnego, ale wybił Małkowski, potem znów miałem strzał z ostrego kąta, ale znów Małkowski to odbił. Piłkę na gola miał też na początku Ivica. W drugiej połowie strzeliliśmy gola, ale podobno był spalony. Sam widzisz – mieliśmy swoje okazje, byliśmy lepsi.
Pamiętasz ten mecz jakbyś grał go dziś rano. Rozgrywasz go jeszcze w głowie?
- Oczywiście. On we mnie ciągle siedzi. Cały sezon pracowaliśmy na mistrzostwo, wygraliśmy tyle meczów, by potem na sam koniec się pogubić. Przecież my w rundzie wiosennej wyszliśmy na prowadzenie, graliśmy już jako lider, mieliśmy przewagę. Nic tylko grać i wygrywać.
Świetnie graliście za to w pucharach. Spartaka udało się ograć, Sportingu już nie. Portugalczycy to była półka wyżej niż Rosjanie?
- Porównywalny poziom. Jedni i drudzy na papierze trochę ponad nami, ale nadal w zasięgu. Wiadomo, że to były inne style gry – Portugalczycy dużo grali piłką, byli świetni technicznie, nie gubili piłek. Spartak też technicznie miał niezłych graczy, ale to był styl bliższy naszemu - dużo biegania i walki, częste styki między piłkarzami. Myślę, że w obu tych meczach decydowała dyspozycja dnia i szczęście. Gdybyśmy my mieli swój dzień, a Sporting słabszy, to coś by z tego było. Może zabrakło też szczęścia? Ono właśnie pomogło nam w Moskwie. Sekunda w tę czy we w tę i by nie było tej mojej bramki. W Lizbonie tego zabrakło, choć tam do awansu brakowało dwóch bramek, więc aż tak blisko nie było.
W szatni czuć było "team-spirit"? Tworzyliście drużynę kumpli czy drużynę zawodników?
- Nie było żadnych zgrzytów, atmosfera była właściwa. Ale nie nazwałbym tego drużyną kumpli, raczej drużyną z jednej pracy. Łączyła nas głównie praca, bez dodatkowej zażyłości. Wiadomo, że grupki zawsze się tworzą. Każdy w pracy ma ludzi, których lubi bardziej lub mniej. U nas było to samo. Ivica trzymał się z Rado, Polacy ze sobą, młodsi ze sobą. To normalne.
Nie uważasz jednak, że to była duża niewykorzystana rezerwa tej ekipy? Dodatkowy katalizator?
- Może i tak. Nie było takiego kolektywu, jaki być powinien, jak miałem choćby w Bełchatowie. Tam bardzo często spotykaliśmy się na kolacjach, braliśmy żony czy dziewczyny i siedzieliśmy razem. W Legii takich wyjść nie było. Wiadomo - Warszawa to inne miasto, tu ciężko czasem wygospodarować czas. Takie wyjścia spajałyby zespół. Byłaby okazja na zdobycie większego zaufania do kolegi czy powiedzenia mu czegoś, co w nas siedziało.
Czy to, że Dusan Kuciak zadeklarował wówczas na łamach prasy, że nie szuka w szatni koleżeństwa, a was traktuje bardziej jako współpracowników, nie demotywowało reszty ekipy? Z zewnątrz można było odnieść wrażenie, że w waszej drużynie brakowało chemii.
- Dusan… Zawsze pierwszy do rodziny. Nie interesowały go żadne spotkania czy wyjścia. Kończył trening i wychodził, nawet nie było czasu pogadać czy zaprosić go gdzieś.
Jak tylko przyszedł do Legii to był bardzo cichy i spokojny. Potem zyskał pewność siebie i pokazywał ten swój charakter. Czuł się już na tyle swobodnie, że nie miał oporów go pokazywać i stawiać na swoim. Ale Dusan to fajny facet, ja nie miałem z nim nigdy żadnych problemów.
W kolejnym sezonie był już dublet. Podeszliście do tego nowego sezonu na pełnej… frustracji?
- Czuliśmy, że musimy. Po tamtym poprzednim sezonie, rozczarowującym delikatnie mówiąc, musieliśmy już wygrać ligę. Nikt już nie dawał przyzwolenia na notowanie wpadek. Żadne remisy po drodze nie wchodziły w grę. Po pierwszej rundzie wypracowaliśmy sobie przewagę i już wiedzieliśmy, że tym razem tego nie stracimy.
Mistrz smakował lepiej niż gra w pucharach? Za Skorży wolałbyś przegrać ze Spartakiem i stracić wszystko to, co ugraliście w Lidze Europy, ale mieć mistrza, czy jednak zostawiłbyś tak, jak się ułożyło?
- Trudne pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem... Mistrz zawsze jest w Legii najważniejszy, ale z drugiej strony – nie grać w pucharach? Mieliśmy super mecze z Rapidem, z Hapoelem, potem ten Sporting. Wyjątkowe przeżycie, zupełnie inne mecze niż liga. Chyba bym tego nie zamienił na wygranie ligi. Tym bardziej, że ta bramka w Moskwie miała szczególne znaczenie dla mnie. Po niej mnie zapamiętali w Rosji, co otworzyło mi potem drzwi do ligi rosyjskiej.
To spytam inaczej. Po którym z tych wydarzeń była większa radość i efektowniejsze świętowanie?
- Spartak był niespodziewany, przyszedł nagle. Droga po tytuł była dłuższa, przez co stopniowo to do nas docierało, że jeszcze krok-dwa i będzie mistrz. Mimo wszystko jednak radość większa była po mistrzostwie. Tych momentów się nie zapomina - najpierw mecz ze Śląskiem z kapitalnym wynikiem i tym, co się działo na trybunach. Potem feta przeniosła się na miasto. Przejechaliśmy autobusem, była duża radość kibiców. Świetnie to wyglądało. Dla mnie było to pierwsze mistrzostwo w życiu, pierwsza taka feta. Noc skończyliśmy na imprezie na mieście. Była cała drużyna, trenerzy, prezesi… Potem - w odpowiednim momencie - trenerzy i prezesi taktownie nas opuścili i dalej bawiliśmy się już sami. Piękne wspomnienia.
Po Spartaku celebracja ograniczyła się tylko do samolotu?
- Praktycznie tak. To był jednak środek sezonu, za chwilę mieliśmy mecz z ŁKS-em. Trener też nas uczulał, że to był tylko jeden mecz, że sezon dopiero się zaczyna. Pośpiewaliśmy trochę w szatni. Potem, w samolocie, bardzo miłą niespodziankę zrobił mi kapitan samolotu, który podłapał piosenkę i po oficjalnym przywitaniu nas w samolocie zaintonował przez radio "Janusz Gol allez-allez". Bardzo mnie zaskoczył. Finał zabawy był na Okęciu, gdzie licznie przybyli nasi kibice i gorąco nas przywitali. Tam też nie obeszło się bez piosenki o mnie.
To był taki moment, kiedy poczułeś, że warto było przez tyle lat ciężko zasuwać na obozach, treningach, trzymać dietę, rygor pracy?
- Wtedy jeszcze nie. Wszystko działo się szybko, nie było wolnej chwili na takie głębokie przemyślenia. Ale po paru dniach, gdy zdałem sobie sprawę z tego wszystkiego, co się wydarzyło, to faktycznie takie myśli były. To takie podziękowanie od piłki, za to, ile jej w życiu poświęciłem uwagi, energii i czasu.
Cały wywiad z Januszem Golem można przeczytać na legia.com
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.