Jose Vicuna: Gramy bardziej kombinacyjnie od Wisły
24.11.2008 11:25
- Potrafiłem przejeżdżać 300 km dziennie, byle tylko nie tracić z nią kontaktu. Mam 36 lat, ale trenerem jestem od 20, bo w Hiszpanii jest tak, że piłkarz 16-letni może prowadzić zajęcia z 8-latkami. Uczy się kierować grupą, rozumieć rolę trenera. To nie jest zwyczaj w Barcelonie czy Realu Madryt, ale w mniejszych klubach tak jest. Osasuna to mały klubik z perspektywy Europy, ale w Nawarze to szczyt. Mają tam jeden z najlepszych w Hiszpanii systemów szkolenia młodzieży. Pracowałem z Raulem Garcią, który jest teraz piłkarzem Atletico Madryt, Cesarem Azpilicuetą z Osasuny - kapitanem reprezentacji do lat 19, która była mistrzem Europy - czy z Javim Martinezem - teraz piłkarzem Athletic Bilbao. Skończyłem wszystkie szkoły, mam najwyższy certyfikat trenerski. Osasuna dała mi jeszcze jedno: tam poznałem Jana Urbana - najlepszego obcokrajowca w historii klubu. Jemu zawdzięczam szansę pracy w futbolu profesjonalnym. Bo w Osasunie zawodowym trenerem jest tylko ten, kto pracuje z pierwszą lub drugą drużyną. Już nawet asystent trenera drugiej drużyny ma inną pracę. A wszyscy szkoleniowcy zajmujący się juniorami utrzymują rodziny z zajęć poza futbolem. Ja pracowałem w mojej fabryce stali. Dziwi mnie nawet, że w Polsce jest inaczej. Więc dla Legii poświęcił pan fabrykę - Bez chwili zastanowienia. Oczywiście z ojcem i braćmi obgadałem wszystko, by opuścić fabrykę bez szkody dla niej. Ale nie miałem cienia wątpliwości. Mam wrażenie, że wy Polacy nie doceniacie tego, co znaczy w Europie Legia czy Wisła Kraków. W Hiszpanii wiemy, że to kluby z tradycjami, które grały w europejskich pucharach z sukcesami. Oczywiście liga hiszpańska, włoska, angielska, francuska i niemiecka przewyższają całą resztę, ale przez myśl by mi nie przeszło, by wyjazd do Polski traktować jak zsyłkę. Przeciwnie: praca z Urbanem w Legii to dla mnie ogromna szansa. Otwierając się na inny futbol, człowiek staje się lepszym trenerem. Tak jak Fernando Torres jest lepszym piłkarzem po wyjeździe z Atletico do Liverpoolu, choć to drużyny o porównywalnym poziomie. W Anglii nauczył się rzeczy, jakich w Hiszpanii nie umiał. Długo zna pan Urbana? - Odkąd przyjechał do Osasuny. Był wielkim piłkarzem, gwiazdą jednej z najlepszych wtedy drużyn ligi hiszpańskiej. Pamiętam, jak w pucharach ogrywali 3:0 VfB Stuttgart na wyjeździe, a potem walczyli z Ajaksem z Bergkampem, Blindem i braćmi de Boerami. To był dla Osasuny zloty okres. W Pampelunie Urban jest kochany powszechnie. W juniorach Osasuny prowadziłem Piotrka, jego syna. Poznałem też Mirosława Trzeciaka. Jaki jest hiszpański pomysł na Legię? - Mamy piłkarzy o predyspozycjach do gry ofensywnej, kombinacyjnej, technicznej. Chcemy stworzyć drużynę, która będzie umiała utrzymać się przy piłce, dominować, zaawansowaną taktycznie. Transfer Iwańskiego latem nie był przypadkowy, bo to piłkarz stworzony dla nas. Nie chcemy chaosu i nieustannej gry z kontry. Taki prosty futbol przynosi czasem szybsze efekty, ale my mamy inny pomysł na drużynę Legii. Rozmawiamy po porażkach w Bytomiu i Bełchatowie... - Wiem, że kibice są wkurzeni, ale jeden czy drugi słaby mecz nie sprawi, że zmienimy plany, rozkażemy piłkarzom grać długimi piłkami, "na aferę", byle tylko za wszelką cenę zdobyli parę punktów. Ostatecznym kryterium pracy trenera są wyniki, ale wierzymy, że nasza wizja sprawi, iż Legia będzie mistrzem Polski i błyśnie w Europie. Porażki bolą, ale z powodu dwóch nie można wywracać wszystkiego do góry nogami. Mówił pan o grze z kontry z niechęcią, tymczasem dla polskich piłkarzy to metoda naturalna. Nie są tak wyszkoleni, żeby stawiać na atak pozycyjny. Hiszpański pomysł na polską drużynę może się okazać utopią. - Gdy przyjeżdżał do was Leo Beenhakker, też wielu wątpiło, że holenderska wizja da się zaszczepić w Polsce. Beenhakker chce, by reprezentacja potrafiła utrzymać piłkę, rozegrać akcję w środku pola, często krótkimi podaniami. I co? Awansował na Euro z bardzo silnej grupy, a z meczów z Portugalią, Serbią czy niedawno z Czechami możecie być dumni. Dalej uważam, że nie można wymagać od Legii, by grała jak Barcelona. Po co wybierać trudniejszą i dłuższą drogę do bramki? - Bo w ten system wierzymy i on odpowiada naszym piłkarzom. Legia ma być zespołem innym niż wszystkie. Już gramy bardziej kombinacyjnie niż Wisła lub Polonia Warszawa. Nikt w Polsce nie ma tylu graczy ofensywnych. W tym nasza siła i chcemy ją wykorzystywać. Skoro uznaliśmy, że naszą mocną stroną są piłkarze pomocy i ataku, nie będziemy opierać gry na obrońcach. To, co robimy, to nie jest hiszpański pomysł bezrefleksyjnie zaszczepiany w Polsce, bo przecież Urban i Trzeciak to Polacy, choć jako trenerzy wykształceni w Hiszpanii. Wierzę, że nam się uda, ale przyznaję innym prawo do odmiennego zdania. Być może trzeba będzie kiedyś pakować walizki i wracać do fabryki. Na razie nigdzie się jednak nie wybieram. Junior w Osasunie jest prowadzony według jednolitego, sprawdzonego planu, który ściśle określa, co w jakim wieku powinien robić na treningach. Pod względem taktycznym, technicznym i fizycznym. Gdy staje się seniorem, jest ukształtowany, dojrzały do gry w Primera Division. To dobry przykład dla polskich klubów. Z czego może być dumna Legia Urbana? Na razie nie była mistrzem Polski, o występach w Europie nawet nie wspomnę. - Odkąd Urban pracuje w Legii, zespól zrobił duży krok w przód pod względem taktycznym. Nie ma luk między formacjami, rywale mają trudność, by zagrozić naszej bramce. Poprawiliśmy pressing na połowie przeciwnika, odbieramy tam sporo piłek. Mamy jednak problem w meczach wyjazdowych ze stwarzaniem sytuacji bramkowych, choć w założeniach chcemy grać identycznie u siebie i poza Warszawą. Urban nigdy nie ustawia drużyny bardziej defensywnie, dlatego że gra na wyjeździe. Zarzuca się nam, że Legia musi radzić sobie z jednym napastnikiem, ale przecież Radovic, Roger, Iwański, Rybus, Edson to gracze ofensywni. Oni wszyscy tworzą siłę uderzeniową drużyny. Urban dał szansę młodym. Chcielibyśmy, by takich jak Borysiuk i Rybus sekcje juniorskie dostarczały co roku, żeby system szkolenia młodych - jak w Osasunie - zapewniał stały dopływ talentów. Ale w Pampelunie to wszystko jest poukładane od lat. W Legii trzeba to tworzyć. Dlaczego w ostatnich dwóch latach Legia tak fatalnie wypada w pucharach? - Na poważnie można rozpatrywać tylko drugi start w Pucharze UEFA. FK Moskwa to był zespół w zasięgu Legii, Wisty albo Lecha. Niestety, graliśmy z nimi w bardzo złym okresie. Nie było z nami Astiza, nie udało się znaleźć zastępcy na środek obrony, a Roger z powodu występu na Euro 2008 nie przygotowywał się do sezonu z drużyną. Legia była w dołku, co jest tylko wytłumaczeniem, a nie usprawiedliwieniem porażek. Wiemy doskonale, że dla Legii największą okazją na rozwój jest kontakt z futbolem europejskim. Jak najczęstszy. Żałujemy, że w pucharach graliśmy tak krótko. Futbol polski jest biedniejszy, kluby nie mają szans na transfery światowych gwiazd, ale na przykład Wisła Kraków pokazała, że drużyna z Polski nie jest bez szans. I niech nikt nie mówi, że na Camp Nou wypadła fatalnie. Po prostu Barcelona zagrała kosmiczny futbol. Dziś drużyna Guardioli bije rywali silniejszych niż Wisła. A z Tottenhamem drużyna z Krakowa stoczyła zupełnie równe mecze. Gdyby - jak Lech - trafiła na Austrię Wiedeń, byłaby dziś w fazie grupowej Pucharu UEFA. Albo gdyby trafiła na FK Moskwa. - Gdyby trafiła na Rosjan, też miałaby dużą szansę awansu, choć FK to lepsza drużyna niż Austria. Mówi pan dobrze o futbolu polskim, a w Legii gra coraz więcej obcokrajowców. - Ale w całej lidze jest sporo polskich piłkarzy zdolnych grać na bardzo wysokim poziomie. W Legii, Lechu, Wiśle i Polonii Warszawa. W ogóle poziom ligi jest wyższy niż w poprzednim sezonie. W Legii nie patrzymy, kto skąd pochodzi, tylko jak gra. Borysiuk, Rybus, Iwański to dla nas piłkarze bardzo ważni, ale nie tylko dlatego, że są Polakami. Z czego wynika przepaść między futbolem hiszpańskim i polskim? - Różnica ekonomiczna to jedno. Polski klub nie może kupić Messiego czy Ronaldo. Ale to nie wszystko. W Hiszpanii jest dobry system szkolenia. W Legii, najbardziej znanym polskim klubie, nie ma warunków do pracy z młodzieżą. Boiska są złej jakości, jesienią i zimą o godz. 16 robi się ciemno i dzieciaki nie mają gdzie grać. W Polsce większą wagę przywiązuje się do siły i wytrzymałości niż techniki i szybkości, ale to może w jakimś stopniu kwestia odmiennej kultury piłkarskiej. Poza tym chłopak, który gra w Osasunie, na co dzień rywalizuje z najlepszymi w swojej kategorii z Realu Madryt i Barcelony. Jest prowadzony według jednolitego, sprawdzonego planu, który ściśle określa, co w jakim wieku powinien robić na treningach. Pod względem taktycznym, technicznym i fizycznym. Nie może być tak, że trening zależy od jednego trenera, a gdy przychodzi inny, przewraca wszystko do góry nogami. A więc system szkolenia to także edukacja trenerów. Gdy hiszpański junior staje się seniorem, jest ukształtowany, dojrzały do gry w Primera Division. Nie każdy, ale ci zdolniejsi. W Osasunie połowa piłkarzy pierwszej drużyny to wychowankowie. W Polsce znacznie więcej talentów ginie. Kto tworzy system szkolenia - kluby, federacja? - Kluby. W każdym istnieje metodologia pracy z młodymi. Ulepszają i aktualizuje koordynator ds. pracy z młodzieżą. I co roku w Pampelunie do pierwszej drużyny wchodzi kilku młodych. Oczywiście Osasunę i Real Madryt różni bardzo wiele. Klub ze stolicy może sprowadzać do swojej szkółki zdolnych chłopaków z całego świata, a potem do pierwszej drużyny i tak kupić największe gwiazdy. Osasuna działa inaczej, jest lepszym przykładem dla klubów polskich. Systemu szkolenia nie tworzy się z dnia na dzień. To proces, wymaga czasu, ale się opłaca. Na razie jest tak, że Inaki Astiz, który nie ma miejsca w Osasunie, w Legii i w polskiej lidze jest gwiazdą. - Ale nie jest tak, że Astiz nie nadaje się do Primera Division. Po prostu w Osasunie byłby piątym stoperem i nie miałby zbyt wielu szans na grę. Dlatego woli być w Legii piłkarzem ważnym, niż grać w Osasunie ogony. Co z pozostałymi Hiszpanami: Descargą, Arruabarreną i Tito? Przyjechali do Polski grać w Młodej Ekstraklasie? - Nie. Oczywiście jest o to wielka draka, bo ludzie myślą, że jak Hiszpan przyjeżdża do Polski, to po to, by grać co najmniej jak Astiz. Tymczasem ta trójka nie została sprowadzona jako kandydaci na gwiazdy Legii. Descarga to solidny prawy obrońca, który gwarantuje grę agresywną, zdyscyplinowaną taktycznie. To na pewno kandydat do podstawowej jedenastki. Defensywny pomocnik Tito może wejść na zmianę, zagrać kilka lub kilkanaście minut, czasem cały mecz, ale na razie przegrywa rywalizację z Borysiukiem, Vukoviciem i Ekwueme. Arruabarrena w Legii ma być rezerwowym napastnikiem: ma wejść, czasem zdobyć gola, ale raczej nie na nim oprzemy nasz atak. Na razie można powiedzieć jedno: wszyscy trzej adaptują się w Polsce znacznie wolniej niż Astiz. Jak przeżył pan zwycięskie dla Hiszpanii Euro 2008? - To była niesamowita radość. Po tych wszystkich niepowodzeniach Hiszpania wreszcie przełamała przekleństwo ćwierćfinału. Kluczowy był naturalnie mecz z Włochami. Kiedy rozmawiało się o nim z ludźmi powyżej trzydziestki, mówili, że zagramy pięknie, że powalczymy i pewnie przegramy w karnych po zażartym boju. Młodzi byli innego zdania: "Co jest, do diabła, a dlaczego mamy być skazani na ciągłe porażki z największymi? Chcemy do nich należeć". Na szczęście piłkarze Aragonesa to byli w większości ludzie przed trzydziestką. Porwali się na Włochów, a po zwycięstwie nad nimi wszystko stało się możliwe. Stąd triumf na Euro. Druga sprawa to otwarcie się na zagranicę. Był stereotyp, że piłkarz hiszpański nadaje się tylko do Primera Division. Tymczasem Torres, Xabi Alonso, Cesc Fabregas i kilku innych wyjechało do Anglii i nauczyło się nowych rzeczy. Wystarczy przypomnieć sobie finał Euro: ile pojedynków główkowvch wygrał Torres z o głowę wvższymi od niego Metzelderem i Mertesackerem. Moim zdaniem już kilka lat temu Raul Gonzalez powinien był wyjechać z Madrytu. Jako piłkarz wiele mógł zyskać. Cały sport hiszpański przeżywa wielkie chwile. Koszykarze są mistrzami świata i srebrnymi medalistami igrzysk, siatkarze mistrzami Europy, piłkarze ręczni mistrzami świata. W sportach indywidualnych macie Fernando Alonso i Rafaela Nadała. Skąd to się wzięło? - Między innymi sukcesy koszykarzy były impulsem dla piłkarzy. Mieli dość porażek. Skoro Gasol może wspiąć się na poziom NBA, to Villa czy Torres na poziom Włochów albo Brazylijczyków też mogą. Wszystko wzięło się jednak ze zmiany mentalności po igrzyskach w Barcelonie. Jakjuż mówiłem, starsi Hiszpanie uważali, że porażkę z Włochami, Niemcami czy Francuzami nosimy w genach. Że nie ma się co z nimi mierzyć. Młodzi uznali, że jest inaczej. Postanowili spróbować. Chciałbym pozwolić sobie na uwagę, że polscy kibice przypominają mi stare czasy w Hiszpanii. Też nie wierzą w swoich sportowców. Zwycięstwo Hiszpanów na Euro 2008 ucieszyło prawie wszystkich. Co będzie dalej? Grecy wygrali Euro 2004, a potem... - Triumf Hiszpanii był dobry dla piłki. Tacy gracze jak Xavi, Iniesta czy Silva przywrócili wiarę, że futbol to wciąż nie koszykówka, że można być piłkarzem bez dwóch metrów wzrostu i góry mięśni. Chłopaki z podwórka znów mogą śnić o wielkiej piłce. A poza tym Hiszpania grała pięknie i z charakterem, którego tyle razy jej brakowało. Do Greków bym jednak naszych piłkarzy nie porównywał, bo drużyna Rehhagela wygrała mistrzostwa Europy bez gwiazd, a my wybitnych graczy mamy. Nie wiem, co zdziałają na mundialu w RPA, bo tak samo silne jak Hiszpania będą: Włochy, Brazylia, Argentyna, Francja, Niemcy, może Anglia, Holandia i Portugalia. I na kogoś z nich trzeba będzie trafić w ćwierćfinale. Na Euro 2008 w pojedynku dwóch najlepszych bramkarzy świata Casillas był o błysk lepszy od Buffona. Ale karne to loteria, fortuna nie zawsze może być po naszej stronie.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.