Kacper Wełniak: Nigdy nie jestem z siebie do końca zadowolony
16.10.2017 17:30
Pozbierałeś się już po przygodach związanych z podciąganiem na drążku?
- Tak, jasne. Widzę, że Michał Król błyskawicznie dał znać, co ostatnio wydarzyło się u nas w domu (śmiech). Pozbierałem się. Co prawda kolana bolały przez dwa dni, ale potem było już w porządku.
Za bardzo wczułeś się chyba w rytmiczną muzykę.
- Dokładnie. Z głośników leciał motywacyjny kawałek... Wyszło jak wyszło.
Masz z góry narzucone dodatkowe ćwiczenia czy przykładowo wchodzisz do domu i mówisz: "Dzisiaj sztanga i hantelki"?
- Nie mam. Staram się jednak sam dopasowywać ćwiczenia pod siebie. Ćwiczę wtedy, kiedy tego potrzebuję i mam zapas energii. Kiedy mam danego dnia nieco luźniejszy trening, wówczas mogę dorzucić sobie dodatkowo siłownię bądź ćwiczenia funkcjonalne w domu. Z kolei gdy trening w klubie dał mi mocno w kość, to nie nakładam na siebie dodatkowych obciążeń.
Miewałeś momenty, w których kompletnie nic ci się nie chciało?
- Nie przypominam sobie takich chwil. Gdy mam jednak poranny, mocniejszy trening, a później od razu udaję się do szkoły, to wieczorem faktycznie odechciewa się żyć. Nie wygłaszam jednak zdań typu: "Dzisiaj odpuszczam trening, bo nie mam siły". Zupełnie tak nie jest.
Kto podnosi ciebie na duchu w trudniejszych chwilach?
- Nie potrzebuję dodatkowych bodźców do pobudzenia mnie. W środku siebie znajduję taką motywację. To zdecydowanie wystarcza.
Słyszałem, że przygotowujesz posiłki razem z Michałem Królem. Jesteś maniakiem zdrowego trybu życia?
- Staram się odżywiać zdrowo. Wiadomo, że czasami po meczu na talerz ląduje pizza. To jednak normalny i popularny posiłek po wyczerpujących spotkaniach. Próbuję jednak jeść rzeczy bogate w witaminy. Ograniczyłem, do znikomej ilości, słodycze, bez których w przeszłości nie wyobrażałem sobie dnia. Współpracuję z panią dietetyk klubową. W ten sposób dowiedziałem się, że muszę trochę "zjechać" z tkanki tłuszczowej.
Co króluje w twoich jadłospisach?
- Nie mam ulubionych dań. Śniadania jednak każdego poranka są niemal identyczne, smakują mi. Chodzi o jogurt naturalny z orzechami, miód, musli. Wszystko.
Plusem jest to, że gdy zrobisz sobie własne śniadanie, nie zaśpisz na nie.
- Dokładnie (śmiech). Zależy mi na utożsamianiu się z budzikiem.
Zdarzało ci się nie być punktualnym w drodze na trening?
- Tak. Kilka przewinień na moim koncie pojawiło się zarówno w Legii, jak i na zgrupowaniach reprezentacji. Często na kadrze razem ze mną spóźniał się Mateusz Praszelik. Raz dosyć solidnie nam się oberwało. O mały włos a zostalibyśmy wyrzuceni ze zgrupowania. Nie było za ciekawie (śmiech). Kiedyś zdarzyło kilka razy się spóźnić, ale teraz jest z tym dużo lepiej. Chcę być w końcu jak najbardziej profesjonalnym sportowcem.
Spotkała cię kiedyś jakaś kara finansowa za takie spóźnienia i portfel boleśnie się o tym przekonał?
- Kary oscylują w granicach od pięćdziesięciu do stu złotych są pewnym wydatkiem przy naszych pensjach.
Ksywka "kolega Playstation" każe twierdzić, że jesteś zapalonym graczem FIFY? Opowiesz kto i kiedy nadał ci taki pseudonim?
- Na moim premierowym zgrupowaniu kadry w Irlandii Północnej, po ciszy nocnej grałem na Playstation w pokoju u Mateusza Praszelika oraz Mateusza Szweda. Nagle wparował do nas trener bramkarzy... Następnie kierownik kadry nadał mi wspomniany pseudonim, który przyjął się na tym i kolejnym obozie reprezentacji.
Mam wrażenie, że każde zgrupowanie kadrowe staje się niezapomniane. Żałujesz jakiegoś wydarzenia, w którym brałeś czynny udział?
- Wstyd mi za wszystkie spóźnienia, które zepsuły poniekąd moją reputację i na to, co sam szkoleniowiec o mnie myśli.
Mocno zmieniłeś się na przestrzeni lat odkąd trafiłeś do Legii?
- Wydaje mi się, że tak. Według mnie i moich bliskich - bardzo. Znajomi także podkreślają, że przeszedłem pewną metamorfozę. Gdy piłkarze trafiają na Łazienkowską, poznają wiele nowych miejsc i siłą rzeczy muszą zachowywać się inaczej.
Jak w ogóle wyglądały twoje kulisy przejścia do "Wojskowych"?
- Pamiętam, że skautem mistrzów Polski był Radosław Kucharski. Wówczas zostałem zauważony na kadrze wojewódzkiej w spotkaniu z rówieśnikami z Wielkopolski. Wiem, że ktoś zadzwonił do trenera z mojego byłego klubu. Finalnie dowiedziałem się, podczas treningu, że zostałem zaproszony na dwudniowe testy. Pierwszego dnia, po moim przybyciu, odbyło się zwiedzanie stadionu, natomiast wieczorem czekał mnie trening. Następnego dnia również. Na pierwszym treningu dopadła mnie pechowa sytuacja. Przy grze "jeden na jeden" kolega mnie zwiódł, ja chciałem go dogonić, przez co złamałem nogę w dwóch miejscach - piszczel i kość strzałkową. Od razu przetransportowano mnie do szpitala. Doktor powiedział, że jeśli chce jeszcze grać w piłkę, muszę poddać się operacji. Szybko "złożyli" mi nogę, następnie leżałem dwa dni w gipsie w szpitalu, a potem czekał mnie rentgen. Na osiem miesięcy musiałem zapomnieć o piłce...
Później wróciłem na sezon do Czarnych Nakło nad Notecią. Co ciekawe, pierwsze dwa mecze spędziłem między słupkami (śmiech). Dzielnie broniłem uderzeń rywali. Szkoleniowiec początkowo bał się mnie wprowadzać, ale zarazem chciał, żebym poczuł grę. Potem, znowu zadomowiłem się w ofensywie. Minęło pół roku i zostałem zaproszony przez Legię na kilka treningów z chłopakami będącymi w trakcie sezonu. Ostatecznie trafiłem do stołecznej drużyny w lipcu 2014 roku.
Nie pomyślałeś sobie: "Nie zostanę graczem Legii" podczas łamania nogi?
- Tak. W chwili gdy lekarze przetransportowali mnie do karetki, pan Kucharski z pełnym przekonaniem powiedział: "Kacper, nie martw się. Na pewno do nas wrócisz". Starałem się głęboko wierzyć w to, co usłyszałem. Byłem jednak dużo młodszy i liczyłem się z tym, że mogę zawiesić buty na kołku.
Po trafieniu do stolicy złapałeś z kilkoma zawodnikami dobry kontakt?
- Nie, niestety tak się nie stało. Potrzebowałem rocznej aklimatyzacji. Spory czas, ponieważ w dzisiejszych czasach chłopcy znaczniej szybciej przystosowują się do nowych warunków oraz otoczenia. Na początku nie rozmawiałem z nikim, bałem się komuś zaufać. Miałem jednego dobrego kolegę i na tym przez dwanaście miesięcy musiałem bazować.
Jaką barierę - psychiczną bądź fizyczną - musiałeś pokonać przy Łazienkowskiej?
- Musiałem mierzyć się z presją kolegów. Gdy ktoś słabo prezentuje się na treningach oraz meczach, jest automatycznie postrzegany gorzej przez grono chłopaków z zespołu, aniżeli piłkarz, który indywidualną akcją potrafi "wyszarpać" trzy punkty. Wtedy nie byłem w najlepszej dyspozycji. Przeskok z niewielkiej wsi do stolicy Polski okazał się kolosalny. Na starcie miałem trochę "pod górkę" i była to zdecydowanie najbardziej wymagająca bariera, której musiałem stawić czoła.
Koledzy wyśmiewali się z twojej postawy na boisku?
- Wprost się tego nie dowiedział, natomiast osoby trzecie informowały mnie o tym.
Zdarzało się, że głowa czasami odfruwała od reszty ciała? Zwłaszcza, jeżeli mówimy o Warszawie, wielkim mieście...
- W moim przypadku nie. Od momentu, gdy tutaj trafiłem, nigdy nie byłem na żadnej dyskotece. Nie wiem, jak sytuacja wygląda u innych chłopaków. Dopiero teraz wkraczamy w wiek, w którym pojawia się temat imprez. Reasumując - zawsze rezygnuję z takich wypadów na miasto.
Co, w takim razie, preferujesz w wolnym czasie?
- Lubię dodatkowo potrenować sobie technikę czy wyjść z piłką na pobliski orlik. Jestem także osobą, która czyta książki oraz chętnie uczy się języków obcych.
Próbujesz z sukcesem łączyć sport z nauką?
- Od dwóch lat, odkąd regularnie występuję w reprezentacji Polski, siłą rzeczy trochę ucierpiała na tym nauka. Dalekie wyjazdy, długie zgrupowania... Wiąże się to z kolosalną liczbą nieobecności i opuszczaniem sporej dawki materiału. Odrobienie zaległości z dwóch tygodni jest naprawdę nie lada wyzwaniem. Ostatnio zapisałem się do szkoły wieczorowej, do której uczęszczam tylko we wtorki i czwartki. Dzięki temu mogę pozwolić sobie na większą regenerację czy dodatkowe treningi. Mam siedemnaście lat. Dostaję powołania do kadry, trenerzy stawiają na mnie w Legii... Uważam, że warto w dużej mierze podporządkować się futbolowi. Oczywiście, nauka również jest istotna i na pewno zdam maturę za półtora roku, lecz sport jest dla mnie najważniejszy.
Wychodzisz założenia, że do edukacji, jak i sportu - trzeba mieć smykałkę i pewien ułamek czystego talentu, żeby osiągnąć sukces? Czy ludzie, którzy nie mają takiego daru, ale ciężko pracują, mogą dojść do wysokiego poziomu?
- Sądzę że nie. Wyznaję zasadę, że talent jest potrzebny. Gdybym nie miał szczypty umiejętności, nie znalazłbym się w Legii, bo nikt nie zwróciłbym nam nie uwagi. Gdy grałem w drużynie w swojej rodzinnej miejscowości, nie pracowałem tak dobrze jak teraz, nie miałem tej świadomości co teraz, a jakoś trafiłem do stolicy. Myślę, iż trzeba mieć w sobie "to coś", ale ciężka praca jest także istotnym elementem całej układanki. Futbol staje się grą fizyczną, przez co dynamika oraz siła są ważne na boisku, aby stopniowo się rozwijać.
Masz w swoim kręgu chłopaków, którzy mieli papiery na wielką grę, lecz nic z tego nie wyszło?
- Tak. W Czarnych Nakło nad Notecią było kilku chłopaków, którzy umiejętnościami przewyższali mnie. Zawsze jednak moi poprzedni szkoleniowcy powtarzali, że dostrzegli we mnie charakter i zapał do pracy. To charakteryzowało mnie, natomiast u reszty teoretycznie lepszych piłkarzy tego brakowało. Dodatkowo, w młodym wieku pojawiły się u nich papierosy, alkohol... Tym sposobem przepadli i dzisiaj nie uprawiają już piłki nożnej.
Charakter, o którym wspomniałeś, masz w genach czy musiałeś nad nim pracować?
- Szczerze? Nie mam pojęcia, skąd się to wzięło. Taki po prostu jestem. Nienawidzę przegrywać. W moim pierwszym klubie biegałem z opaską kapitańską i to na mnie, w dużej mierze, spoczywał ciężar zwycięstw oraz porażek. Już wtedy trenerzy zwracali mi uwagę, ponieważ w wieku juniorskim, w orlikach, "jeździłem" po murawie na wślizgu. Takie zachowania nie były tolerowane. Zawsze górowałem nad resztą warunkami fizycznymi i jak miałem słabszy dzień, starałem się nadrabiać to w meczu ambicją i zaangażowaniem.
Masz idola piłkarskiego, na którym się wzorujesz?
- Przed każdym meczem oglądam bramki zdobywane przez różnych zawodników. Z reguły są to napastnicy. Sam na boisku rzadko robię jakieś zwody, dryblingi... Wolę grać prosto. Staram się wzorować na Robercie Lewandowskim, Romelu Lukaku i Zlatanie Ibrahimoviciu.
Myślałeś kiedyś nad tym, co byś robił, gdyby nie piłka nożna?
- Nie zastanawiałem się głębiej nad tym. Gdzieś tam jednak z tyłu głowy pojawiają się takie myśli. Sądzę, że podążyłbym dalej w kierunku sportu. Mógłbym odnaleźć się w roli trenera, być może dietetyk czy trener personalny. Pragnę się też rozwijać w tych kierunkach. Gdy dodatkowo ćwiczę na siłowni i szukam nowych ćwiczeń, które później wdrażam do swojego planu, zbieram cenne doświadczenie.
Ubiegły sezon zwieńczyłeś zdobyciem mistrzostwa Polski mimo, że na placu gry pojawiłeś się tylko raz, w finałowym rewanżu. Przyznasz szczerze, że historia niespotykana.
- Dokładnie. Śmiech dopadał mnie, gdy dodawałem zdjęcia ze świętowania tytułu na portale społecznościowe. Każdy mi gratulował, a ja tak naprawdę - jak wspomniałeś - zagrałem tylko w jednym meczu. I to raptem dwadzieścia kilka minut. To zatem nie moja zasługa, a reszty chłopaków, którzy dużo mocniej przyczynili się do końcowego triumfu. Pracowali całą jesień oraz wiosnę. Postanowiłem wrzucić wspomniane zdjęcia, ponieważ jest to pamiątka. Cieszę się, że mogłem znaleźć się w gronie chłopaków i razem z nimi wznieść w górę prestiżowy puchar.
Pojawiały się ciarki na plecach, gdy słyszałeś krzyki Mateusza Kamudy z ławki?
- Absolutnie nie. Gdy wychodzę na boisko, poprzez pracę z trenerem mentalnym, jestem spokojny i wiem, co mam robić. Zakładam sobie cele przed meczem, które chcę potem zrealizować. Szkoleniowiec, kilka chwil przed spotkaniem też opowiada mi, jak mam się zachowywać. Zawsze pamiętam te wskazówki i doskonale je rozumiem. Wtedy były nerwy, graliśmy o mistrzostwo Polski. Stawka była olbrzymia. Dawałem wówczas z siebie sto procent, ale jak było widać, chyba musiałem dawać sto pięćdziesiąt (śmiech).
Od kiedy współpracujesz z trenerem mentalnym?
- Od momentu wyjazdu na eliminacje do mistrzostw Europy. Wtedy poczułem, że muszę znaleźć osobę, która zrobi porządek w mojej głowie i uświadomił mnie w pewnych kwestiach. Nie radziłem sobie do końca z niektórymi sprawami. Dodatkowo wiedziałem, że nie prezentowałem się na murawie znakomicie. Zdecydowałem się na sięgnięcie po rady właśnie do trenera mentalnego.
Jaka jest częstotliwość tych zajęć?
- Wszystko zależy od moich indywidualnych potrzeb. Potrafię chodzić dwa razy w tygodniu. Zdarza się jednak tak, że nie odwiedzam trenera przez prawie miesiąc.
Wasz zespół stać w bieżących rozgrywkach na czwarte z rzędu mistrzostwo?
- Myślę, że tak. Pracujemy intensywnie w treningach, znacznie mocniej niż chłopcy w poprzednim sezonie. Teoretycznie powinniśmy mieć mniej energii w samych spotkaniach, lecz ja osobiście jestem zwolennikiem podejścia, że im dajesz z siebie "maksa" w tygodniu, lepiej wyglądasz w meczu. Popracowałeś wcześniej, więc w weekend masz nieco łatwiej i nie musisz nagle wskakiwać na większe obroty. Jestem przekonany, że w tym roku również możemy powalczyć o obronę tytułu,lecz konkurencja nie śpi. Przeważnie raz na trzy potyczki schodzą do nas zawodnicy z rezerw... Sądzę, że obecnym składem w Centralnej Lidze Juniorów, spokojnie możemy powalczyć o wyjście z grupy, a później o mistrzostwo.
Nie brakuje wam później, przez mocniejsze treningi, "pary" w końcowych fragmentach spotkania?
- Raz w życiu dopadły mnie skurcze - w Uzbekistanie. To było akurat wtedy zrozumiałe, ponieważ temperatura była wówczas bardzo wysoka. Wówczas mieliśmy w Polsce zimę, przez co musieliśmy przestawić się tam na zmianę klimatu...
W czym jesteście lepsi od przeciwników?
- Mamy dużo większą jakość w działaniu. Najlepsi zawodnicy są bowiem ściągani tutaj z całej Polski, wzmacniają nasz klub i wnoszą wartość dodaną do drużyny.
Twoja głowa, w tym momencie, skupiona jest już na wtorkowym starciu z Breidablik w młodzieżowej Lidze Mistrzów?
- Na razie skupiam się na dojściu do pełnej dyspozycji. Wczoraj (rozmawialiśmy w sobotę - przyp. red.) miałem pierwszy trening indywidualny. Na pewno jednak myśli związane z Islandczykami krążą gdzieś po głowie. Będzie to duże wydarzenie, ponieważ z trybun będą dopingować nas wierni kibice. Co więcej, zmierzymy się z Breidablik na głównej płycie. Pierwszy raz zagram na tym obiekcie, co tylko doda mi pozytywnego "kopa". Od zawsze marzyłem o wystąpieniu na obiekcie przy Łazienkowskiej.
Wiecie, na co uważać, aby zagrać jeszcze lepiej niż w pierwszej potyczce?
- Musimy baczniej zwrócić uwagę na jednego z zawodników rywali, który gra w środku pola (na Willuma Willumssona - przyp. red.). Jest to świetny piłkarz. Wiemy, że jest groźny i może stworzyć potężne zagrożenie. Poza tym, trzeba być bardziej skoncentrowanym przy stałych fragmentach, ponieważ Islandczycy bazowali przede wszystkim na tym elemencie na swoim terenie.
Doping kibiców, o którym mówiłeś, będzie mieć dla was duże znaczenie?
- Jasne. W trudniejszym momencie - chociaż liczę, że takiego nie będzie - właśnie sympatycy "Wojskowych" zmuszą nas do jeszcze większej walki i determinacji.
Nie boisz się, że niektórym, mniej doświadczonym chłopakom, głośne wsparcie z trybun może wytworzyć stres?
- Myślę, że każdy jest na to przygotowany. Sztab szkoleniowy dobierze z pewnością taką kadrę na mecz, która będzie gotowa przede wszystkim psychicznie na tę potyczkę. Głowa może odegrać kluczową, jak nie najważniejszą rolę we wtorek.
Tobie, po niezwykle udanej potyczce na Islandii, udało się szybko zasnąć tego samego dnia?
- Tak. Okej, strzeliłem dwa gole... Super. To jest jednak dwumecz, sprawa awansu ciągle pozostaje otwarta. Po tamtym spotkaniu koledzy mi gratulowali, natomiast ja dodałem, że mogłem spokojnie dołożyć jeszcze jedno trafienie. Nie byłem z siebie do końca zadowolony. Zresztą nigdy nie jestem. Nie ma tak, że gdy skompletuje hat-tricka, wracam do domu i przez dwa dni myślę tylko o tym. Wiem bowiem, że za kilka dni czeka mnie kolejna konfrontacja i trzeba się na niej skupić.
Nie obraziłbyś się chyba, gdyby trener Kobierecki we wtorek desygnował cię do gry kilkanaście minut po przerwie, abyś ponownie był takim "Jokerem" jak w pierwszym meczu?
- Jasne, że nie. Wierzę, że to będzie miłe i niezapomniane przeżycie. Będzie to mecz, w którym trzeba zaprezentować się z jak najlepszej strony. Nasze poczynania będą pewnie bacznie obserwowane przez władze klubu czy dużą liczbę kibiców. Gdybym znowu strzelił dwa gole, mógłbym fajnie się wypromować i pokazać szerszej publiczności.
Apropos "Jokera", taką ksywką zostałeś obdarzony podczas zakładania grupowej konwersacji na lotnisku po starciu z Breidablik. Miły gest ze strony chłopaków.
- Muszę to sprostować - to nie ich "sprawka" tylko moja (śmiech). To ja ustawiłem sobie taki pseudonim.
Jak zachęciłbyś fanów Legii do przyjścia na stadion we wtorek o godzinie 18:00 i oglądania was na żywo?
- Zachęciłbym ich tym, że damy z siebie wszystko. Będzie to dobre widowisko, w którym pokażemy sporą jakość i przypieczętujemy awans do kolejnej rundy młodzieżowej Ligi Mistrzów.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.