News: Kamil Dankowski: Wyprowadził mnie Puyol

Kamil Dankowski: Wyprowadził mnie Puyol

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

22.03.2012 10:30

(akt. 14.12.2018 17:55)

Niedawno skończył 18 lat i jest najmłodszym obrońcą w Młodej Legii. Na kilka lat zakotwiczył w Portugalii, jednak od zawsze swoją przyszłość wiąże z Legią. Zaczynał jako napastnik, ale od dłuższego czasu uchodzi za zdolnego stopera. Marzy o grze u boku Michała Żewłakowa, choć… miał do czynienia z Carlesem Puyolem. Przedstawiamy kolejnego młodego zawodnika Legii Warszawa. Zapraszamy do lektury naszej rozmowy z Kamilem Dankowskim.

Słyszałem, że jesteś kolejnym zawodnikiem Młodej Legii, który do klubu trafił z plakatu (po Norbercie Misiaku – przyp. red.). Dość nieoczekiwanie, kartka z ogłoszeniem staje się jednym z najskuteczniejszych łowców warszawskich talentów…


- Rzeczywiście. Pojawił się plakat, pomęczyłem trochę rodziców i zgodzili się na przejście do Akademii. Miałem 8 lat i trenowałem wtedy w Rembertowie. Nabór odbywał się jeszcze na starym stadionie, na głównej płycie. Spodobałem się trenerom, którzy początkowo widzieli mnie w ataku!


Jaki moment z pierwszych lat w Akademii najbardziej zapadł ci w pamięci?


- W 2002 roku na Łazienkowską przyjechała Barcelona. To był mecz eliminacyjny do Ligi Mistrzów, a ja byłem jednym z chłopców, którzy wychodzili na murawę wyprowadzani przez piłkarzy z Katalonii. Trafiłem na Puyola – myślę, że lepiej nie mogłem.


A później trafiłeś do Portugalii. Chciałeś mieć bliżej do Barcelony?


- (śmiech) Tata jest wojskowym, dostał propozycję przeniesienia się tam na 3 lata, więc wyjechaliśmy całą rodziną. Barcelonę przy okazji też zwiedziłem, Camp Nou jak i samo miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie ukrywam, że fajnie by było tam zamieszkać na dłużej, jako gracz FCB (śmiech)!


Nie bałeś się zmiany środowiska? Nowy kraj, nowy klub, nowi znajomi…


- Zawsze są pewne obawy. Wyjeżdżając do Portugalii, od razu zapowiedziałem, że będę chciał tu wrócić. Klub bardzo poszedł mi na rękę, bo nie zrezygnował ze mnie. Zaproponowali, żebym zgłosił się po powrocie do Polski. Po 3 latach pojawiłem się w Warszawie, odbyłem kilka treningów, po których zapadła decyzja na tak.


Wróćmy jeszcze do Portugalii. Miałeś 11 lat, szukałeś nowego klubu.


- Mieszkaliśmy niedaleko Lizbony. Chodziłem do angielskiej szkoły razem z kolegą, który grał w Sportingu. Bardzo chciałem do niego dołączyć, ale sprawy nie ułatwiał mój status transferowy, bo de facto byłem na 3-letnim wypożyczeniu z Legii, a nikt nie chciał inwestować w zawodnika, jeśli wiedział, że nie będzie miał z niego korzyści w przyszłości. W związku z tym trafiłem do GD Estoril-Praia, czyli klubu jeszcze niedawno grającego w pierwszej lidze. Przeciwko „Lwom” grałem więc w lidze młodzieżowej. Jako że rozgrywki obejmowały cały okręg lizboński, rywalizowaliśmy również z Benfiką.


Na pewno zdążyłeś dostrzec kilka różnic w sposobie szkolenia młodzieży. Jak na tle Portugalczyków wypada Legia?


- Uważam, że teraz w Legii organizacja jest lepsza. To jednak większy klub, niż ten, w którym grałem. Portugalczycy uczą dość specyficznej piłki. Nawet podczas gierek treningowych był zakaz strzelania z dalszej odległości. Kiedy znajdowałeś się w takiej sytuacji, musiałeś się odwrócić i cofnąć akcję. Walki fizycznej w zasadzie nie było, sama technika.


Mówi się o tobie, że nigdy nie wykopujesz piłki na przysłowiowe czwarte piętro. Odzywa się piętno Portugalii?


- Tam nie było miejsca na takie zagrania. Nawet będąc obrońcą, kiedy przechwytywałeś piłkę w swoim polu karnym, od razu musiałeś szukać podania. Pewnie trochę z tej filozofii mi zostało, lubię grać piłką, ale czasem zwykłe wybicie w aut nie jest wstydem.


Coś jeszcze zyskałeś dzięki temu wyjazdowi?


- Znam angielski, kiedyś nieźle radziłem sobie z portugalskim. No i znajomi. Kiedy ostatni raz się kontaktowaliśmy, byli pod wrażeniem gry Legii ze Sportingiem. Zwłaszcza mecz w Warszawie wywarł na nich spore wrażenie, twierdzili nawet, że to my zasłużyliśmy na awans. Z kolei później gratulowałem im pokonania Manchesteru City, bo nie każdy eliminuje z pucharów takiego rywala.


Wróciłeś do Polski, dzięki grze w Legii zaczęły się powołania do kadry…


- Kilka razy zagrałem w reprezentacjach u-16 i u-17. Z Legią ’93 i ’94 jeździliśmy na międzynarodowe turnieje. W szczególności zapadł mi w pamięci mecz z Cruzeiro Belo Horizonte, bo dopiero po jakimś czasie odkręciło mi się w głowie! To wszystko to fajne wspomnienie, ale też spore doświadczenie.


Rok temu, jako pierwszy zawodnik ze swojego rocznika, podpisałeś kontrakt z Młodą Legią. Byłeś zaskoczony?


- Jasne. Dyrektor Jóźwiak oglądał nasze mecze i skontaktował się z moim tatą, proponując podpisanie umowy. Ze względu na sporą rywalizację do lata występowałem jeszcze w juniorach.


W tym sezonie trener Banasik rzadko na ciebie stawia. Z czego to wynika – kontuzje czy wspomniana już rywalizacja?


- Póki co grają starsi – Mateusz Cichocki i Czarek Michalak, ale ja nie czuje się od nich gorszy. „Cichy” już puka do pierwszego zespołu, więc liczę, że niedługo będę otrzymywał więcej szans. Kontuzje też nie pomagają, ale nie ma co narzekać, jeśli są krótkotrwałe.


Urazy wynikają z fauli rywali?


- To głównie problemy mięśniowe. Z racji pozycji to ja częściej przekraczam przepisy… choć w sumie nie. Jeśli przez całe życie dostałem 5 żółtych kartek, to wszystko. Nigdy sędzia nie wyrzucił mnie z boiska. Ostatnie upomnienie otrzymałem w sparingu z kadrą Polski u-18, ale było oszukane, bo Norbert Misiak, który grał w tamtym meczu dla reprezentacji, po prostu położył się z głodu. Później się z niego śmiałem, żeby uważał na silny wiatr i nie upadł. Znamy się tak długo, a jaki był szczęśliwy, kiedy dostałem tę kartkę! (śmiech)


Treningi przy Łazienkowskiej zaczynałeś 10 lat temu. Gra których obrońców Legii wywarła na tobie największe wrażenie?


- Tata, kiedy byłem dzieciakiem, opowiadał mi o Jacku Zielińskim i Marku Jóźwiaku. Później wyjechaliśmy do Portugalii, więc czasy Moussy Ouatarry mnie ominęły. Zawsze imponował mi spokój Dicksona Choto. Niby gra flegmatycznie, a jednak zawsze pojawia się na czas, gdy jest potrzebna jego interwencja. Obecny duet – Michał Żewłakow oraz Inaki Astiz, to para profesorów. Chciałbym kiedyś móc zagrać obok tak dobrych obrońców. Występując obok tak doświadczonego i dobrego zawodnika, jak Żewłakow, wiele bym zyskał. Zresztą najlepiej świadczy o tym przypadek Marcina Komorowskiego.


Z czego wynikają słabsze niż jesienią wyniki Młodej Legii? Do tej pory zanotowaliście dwa remisy i jedno zwycięstwo. Jeszcze kilka strat punktów i możemy się doczekać klasycznego hat-tricka, czyli trzeciego z rzędu wicemistrzostwa Młodej Ekstraklasy. Na obozie we Włoszech imponowaliście formą…


- We Włoszech nikt nas nie znał. Przyjeżdżała Legia i wygrywała. Inter, Udinese, Brescia – te wszystkie drużyny nie bały się piłki, a nam się z takimi drużynami dobrze gra. W lidze nasi rywale skupiają się głównie na przeszkadzaniu, bardzo się motywują, bo każdy chce pokonać Legię. Jak ktoś stawia autobus w polu karnym, to nie gra się łatwo, co nie znaczy, że jest to jakimś usprawiedliwieniem. Jestem spokojny o nasze dalsze wyniki.


Wiem, że masz pewne plany związane z edukacją.


- Za rok matura, a potem na studia. Myślałem o dziennikarstwie lub stosunkach międzynarodowych. Na pierwszym miejscu jest piłka, ale trzeba mieć plan B.


Musisz patrzeć też za siebie, bo młodszy brat rośnie i również biega za piłką. Jak sobie radzi?


- Wiktor gra w Akademii, w roczniku ’03. W tym wieku najważniejsza jest zabawa i chęci, a jemu tego nie brakuje. Liczę na niego! 

Polecamy

Komentarze (6)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.