Domyślne zdjęcie Legia.Net

Kamil Grosicki i Marcin Burkhardt: Warszawa da się lubić

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy

06.11.2010 10:29

(akt. 15.12.2018 07:57)

- Kiedyś w tunelu widać było w oczach rywala strach. Gol dla Legii był kwestią czasu. Ale te czasy, przynajmniej na razie minęły. Teraz boja się do Białegostoku przyjeżdżać. Wszyscy u nas przegrali w tym sezonie - mówi Marcin Burkhardt. - Kiedyś drużyny bały się przyjeżdżać na Łazienkowską, bo szykowało się lanie. Teraz już nie. Wygrała w Warszawie Lechia, wygrał Bełchatów, więc dlaczego my nie możemy? - pyta Kamil Grosicki. Na łamach "Przeglądu Sportowego" byli zawodnicy Legii opowiadają o naszym zespole i o Warszawie.

Wasze drogi przecięły się na krótko w Warszawie, w Legii.

MARCIN BURKHARDT: Tak, jesienią 2007 roku, ale znaliśmy się już ze... Szczecina. Jeździłem tam na rehabilitację (śmiech). Tak to nazwijmy... A w Legii wziąłem Kamila pod skrzydła.

KAMIL GROSICKI: W Legii to rzeczywiście Marcin i Bartek Grzelak zaprosili mnie do swojego towarzystwa. W szatni mieliśmy miejsca na tak zwanym zakręcie śmierci.

MARCIN BURKHARDT: No i każdy z nas wypadł z tego zakrętu, bo żadnego nie ma już w Legii. A na tym zakręcie siedzieli również Piotrek Włodarczyk i Łukasz Surma. Ich też nie ma, więc rzeczywiście zakręt był ostry i zebrał swoje żniwo.

W tym sezonie w którym razem panowie byli Legia zdobyła Puchar Polski.

KAMIL GROSICKI: Ale to nie nasza zasługa, bo wtedy mało graliśmy, a ja zimą wyjechałem do Szwajcarii. "Bury", przecież zdobyłeś mistrzostwo z Legią. Pochwal się.

MARCIN BURKHARDT: Zagrałem w dwudziestu trzech meczach, więc pomogłem. Dwa z czterech goli przeze mnie strzelonych były istotne, bo dały wygrane w Płocku i Wodzisławiu, w ostatniej minucie. Sezon 2005/06 był najlepszym w mojej przygodzie z piłką. Wiosną jak się rozpędziliśmy to na euforii szliśmy jak burza. Do dziś wspominam miło tamten czas.

Marcin ma 27 lat, więc powrót do Legii jest mało prawdopodobny, ale pan panie Kamilu ma 22, więc...

KAMIL GROSICKI: Raczej nie. Do Legii przyszedłem jako nastolatek. Wielki klub, wielkie miasto. Dla mnie to było przeżycie. Wtedy wieszano na mnie psy, bo nie pojechałem na młodzieżowe mistrzostwa świata, a ja zrezygnowałem z nich, bo wtedy decydował się mój transfer do Legii. Każdy polski piłkarz chciałby grać w Legii. Jeśli mówi inaczej to kłamie. Po przyjściu do Legii na grę w pierwszym składzie nie miałem szans. Byli Roger, Edson inni doświadczeni gracze.

MARCIN BURKHARDT: Na przykład Marcin Burkhardt...

KAMIL GROSICKI: Tak... Ale trener Jan Urban dał mi kilka razy szansę gry w pierwszym składzie. Na pewno nie było kompromitacji. A później "Warszawa da się lubić"...(śmiech).

MARCIN BURKHARDT: I "You can dance" (śmiech).

Panie Marcinie, rzeczywiście da się ta Warszawa lubić?

MARCIN BURKHARDT: Oczywiście. Da się lubić ze względów towarzyskich, ale da się lubić, bo człowiek trafia do Legii, a to klub jak dobrze zauważył Kamil jak na Polskę... zachodni. Ani mi ani Kamilowi nie udało się podbić tego klubu, choć jestem z Legią "pełnoprawnym" mistrzem. Może Kamil za wcześnie w niej się znalazł? Nie uważam, że do niej wróci. Masz chyba większe ambicje, prawda?

KAMIL GROSICKI: Nie muszę chyba potwierdzać...

MARCIN BURKHARDT: Mój drugi i trzeci rok w Legii był marny. Długo leczyłem kontuzję, a gdy uporałem się z nią to zagrałem bardzo słaba połówkę meczu zdaje się z Górnikiem Zabrze. Z trybun mecz oglądał trener Urban, który właśnie miał zastąpić Wdowczyka. No i chyba zraził się do mojej gry. Trudno było liczyć, że będę miał takie same szanse jak inni, lecz nie mam o to żalu. A poza tym trenerowi Urbanowi "życzliwi" opowiedzieli kilka historii z życia wziętych, rzecz jasna z moim udziałem. A one były wzięte nie z życia tylko z d...y.

KAMIL GROSICKI: A ja do trenera Urbana to na kolację chodziłem. Kazali mi się przeprowadzić na osiedle Marina, gdzie trener mieszkał. Chciał mnie mieć na oku. A żebym nie ruszył w miasto to zapraszali mnie na kolacje. Żona trenera przygotowywała hiszpańskie dania, sałatki.

Panie Kamilu, za Marcina Legia zapłaciła 600 tysięcy euro. Wydałby pan tyle za takiego piłkarza?

KAMIL GROSICKI: Chwilowo nie mam, ale wydałbym. W tamtym czasie, kiedy Marcin z Legią zdobywał
mistrzostwo - na pewno. Z pokolenia młodszych piłkarzy, a tych w klubie Marcina - Amice Wronki nie brakowało. "Bury" grał pierwsze skrzypce, a równie dobrzy bracia Brożkowie nie mogli przebić się do składu Wisły.

MARCIN BURKHARDT: Ale te 600 tysięcy Legia zapłaciła po moim pierwszym sezonie w Warszawie, bo najpierw byłem wypożyczony. A wtedy znalazł się inny klub, który chciał mnie i z tego, co wiem oferował więcej  pieniędzy, niż Legia. Hamburger SV. Wybrałem Legię, bo ona podała mi rękę, gdy byłem na zakręcie. A poza tym w Hamburgu z graniem pewnie byłoby ciężko. Teraz pewnie bym wybrał Niemcy. Wówczas wygrała lojalność do Legii i zdawałoby się gwarancja gry.

Nie żałujecie panowie, że w Legii nie udało wam się rozwinąć skrzydeł?

KAMIL GROSICKI: Różnych rzeczy mogę żałować, występków, ale nie. Nie żałuję, bo jesteśmy tu gdzie jesteśmy czyli w Jagiellonii. Prowadzimy w ekstraklasie, zdobyliśmy Puchar Polski. Trener Franciszek Smuda mnie powołuje. Mam narzekać? A Legia... Nawet jak teraz mówi się o niej, że jest słaba to każdy chciałby do niej trafić. To marka. Niby detal, ale nie w każdym klubie czekają na piłkarza rzeczy do treningu poukładane w kostkę, a buty stoją wypastowane.

MARCIN BURKHARDT: To klub z gatunku - mówisz-masz. Samochód, pomoc w znalezieniu mieszkania. Może tylko piłkarze Lecha nie chcieliby grać w Legii, choć pewnie i tak nie wszyscy. Kiedyś Michał Goliński mówił, że do Legii nie przejdzie za żadne skarby, ale pewnie zmienił zdanie (śmiech).

Rozmawiał: Piotr Wołosik

Całą rozmowę z byłymi legionistami można przeczytać w dzisiejszym numerze "Przeglądu Sportowego" oraz na sports.pl.

Polecamy

Komentarze (9)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.