News: Kamil Orlik: Można życzyć większej popularności od Kapustki

Kamil Orlik: Można życzyć większej popularności od Kapustki

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

07.02.2017 16:44

(akt. 07.12.2018 11:01)

Na kim stara się wzorować? Jak trafił do Legii? Juniorów którego klubu nie darzy zbytnią sympatią? Jakie są jego ulubione sposoby na odcięcie od piłki, a także kilka słów o UEFA Youth League. Przed Państwem jedno z jesiennych odkryć Centralnej Ligi Juniorów - Kamil Orlik. Zapraszamy do lektury wywiadu z zawodnikiem "Wojskowych".

- Futbol towarzyszył mi od najmłodszych lat. Z opowieści rodziców wiem, że zacząłem kopać piłkę bardzo wcześnie. Po pewnym czasie przerodziło się to w pasję, którą zacząłem pielęgnować. Rodzice zawsze mnie wspierali, nigdy nie byli przeciwko.

 

Pamiętasz swoje pierwsze boisko, na którym grałeś? Zakładam, że było to jeszcze w Koszycach Wielkich.

 

- Dokładnie tak. Przed domem miałem ulokowane swoje boisko. Tata stworzył bramkę i z bratem krok po kroku zaczynaliśmy bawić się piłką. Były to nasze pierwsze szlify. Potem w wieku siedmiu lat trafiłem do małego klubu z B-klasy, zlokalizowanego właśnie w Koszycach Wielkich. Wtedy nastał nowy etap w moim życiu - rozpocząłem treningi.

 

W jakiego piłkarza lubiłeś się wcielać? Miałeś wzór do naśladowania?

 

- Nigdy nie miałem autorytetu wśród piłkarzy. Tak naprawdę dopiero teraz staram się podpatrywać zawodników z czołówki.

 

Uchylisz rąbka tajemnicy?

 

- Nie będę ukrywał, iż najbardziej chciałbym się upodabniać do Kevina de Bruyne'a z Manchesteru City. Belg prezentuje wysoki wachlarz umiejętności, arsenał zwodów... Poza tym gramy na tej samej pozycji.

 

Wierzyłeś od początku, że z piłką zwiążesz się na dłużej?

 

- Jak byłem mały nie sądziłem, iż może coś z tego wyjść na dłuższą metę. Gdy jednak doszły do mnie słuchy, że Unia Tarnów jest mną zainteresowana, to wtedy zacząłem w to wierzyć. W Tarnowie najpierw byłem wystawiany na "szpicy", lecz z czasem zostałem cofnięty do środka pola. Następnie, kiedy po stopniowej zwyżce formy, zgłaszały się po mnie zespoły z Ekstraklasy, całkowicie skupiłem się na futbolu.

 

Kiedy usłyszałeś o zainteresowaniu ze strony Legii?

 

- Bodajże w maju 2014 roku, po meczu kadry województwa małopolskiego, do mojego taty zadzwonił ktoś z Legii i w ten sposób dowiedziałem się, że działacze "Wojskowych" zarzucili na mnie sieci. Dochodziły do mnie głosy, że jeszcze wcześniej warszawiacy mnie obserwowali.

 

Co sobie pomyślałeś, gdy oferta pojawiła się na stole?

 

- Początkowo nie byłem w stu procentach przekonany do Legii, bałem się dużego miasta. Po chwili namysłu rodzice oraz rodzeństwo przekonali mnie do zmiany otoczenia. Posłuchałem się i zrobiłem dobrze.

 

Z tego, co wiem, chętnie zabiegał o ciebie między innymi Ruch Chorzów, Cracovia, Wisła... Czemu zdecydowałeś się na przenosiny na Łazienkowską?


- Legia jest po prostu najlepszym i największym klubem w Polsce. Zależało mi również na ciągłym rozwoju, a akademia "Wojskowych" to wyższy poziom, niż zespołów z Małopolski czy innych województw.

 

Jak przebiegała twoja aklimatyzacja w Warszawie?


- Na początku było niezwykle trudno, czasami sobie nie radziłem. W głowie miałem nawet myśli związane z powrotem do rodzinnego domu. Po dwóch miesiącach w stolicy ujrzałem jednak światełko w tunelu, poczułem się pewniej, poznałem klub, całą otoczkę i to wszystko poszło do przodu - zarówno mój rozwój, jak i gra. Gdy zacząłem trenować z "eLką" na piersi, czułem sporą różnicę w porównaniu z Unią Tarnów. Potrzebowałem czasu, aby przyswoić sobie pewne sprawy.

 

W bursie da się żyć?


- Da się. Na razie nie narzekam, lecz planuję zmiany. Niebawem osiągnę pełnoletniość i będę chciał się usamodzielnić. Ponadto cały rocznik 99' wkrótce również się wyprowadzi, więc mieszkanie tam w przyszłości byłoby trochę nudne.

 

Można powiedzieć, że panuje tam pełna dyscyplina?


- Oczywiście. Musimy wracać o określonych godzinach do bursy, poza tym mamy wiele obowiązków, których przestrzegamy. Nie ma miejsca na szaleństwa (śmiech).

 

Jaki jest twój najlepszy sposób na odcięcie się od piłki?


- Gry komputerowe (śmiech). Dodatkowo w wolnych chwilach lubię sobie pograć w koszykówkę czy obejrzeć tenisa...Imprezy? Wykluczone.

 

Sport i naukę da się jakoś połączyć?

 

- Na pewno, chociaż orłem w szkole nie jestem (śmiech). Problemów jako takich nie ma, chłopaki również dają radę, także wspólnymi siłami robimy postępy.

 

Po pierwszej części sezonu w CLJ można cię nazwać małym odkryciem. Byłeś dynamiczny, pewny siebie i potrafiłeś stworzyć zagrożenie pod bramką rywali. Dodatkowo nie byłeś non stop przyspawany na jednej pozycji. Uniwersalność to w tej chwili twoja największa zaleta?


- Myślę, że tak. Oprócz skrzydła i środka pola, mogę występować jeszcze na kilku innych pozycjach. Sądzę, iż trenerzy dostrzegają to i jest to bez wątpienia plus.

 

A poza tym?

 

- Pojedynki "jeden na jeden" na małych przestrzeniach, gra kombinacyjna, podanie prostopadłe, strzał - dużo tego jest (śmiech).

 

Który mecz na jesieni szczególnie wspominasz z uśmiechem na ustach?


- Z Wisłą Kraków. Pochodzę z Małopolski i nigdy nie pałałem sympatią do juniorów "Białej Gwiazdy"... Zawsze chciałem z nimi jak najwięcej wygrywać, pokazywać im miejsce w szeregu. Co więcej, wówczas mierzyliśmy się z nimi na głównym stadionie, także zwycięstwo smakowało znacznie lepiej.

 

A po której potyczce nie mogłeś usiedzieć i chciałeś szybko się zrewanżować?


- Z ŁKS-em Łódź. Mecz odbył się u nas, zanotowałem sporo strat, błędów, nie prezentowałem się zbyt dobrze i zaraz po końcowym gwizdku miałem ochotę błyskawicznie odkupić winy.

 

Co przez te pół roku udało ci się szczególnie poprawić?

 

- Jestem pewniejszy siebie na boisku. Z każdą kolejną minutą łapię też doświadczenie, ogrywam się i dzięki temu mogę sprawniej podejmować decyzje. To jest tzw. "mądrość boiskowa", nad którą muszą jednak cały czas pracować. Z czysto piłkarskich rzeczy aż takiego przeskoku nie zaliczyłem. Wszystko jest praktycznie na identycznym poziomie.

 

Gdybyś miał magiczną moc to chciałbyś podebrać od kogoś z drużyny pewną umiejętność?


- Z chęcią wziąłbym decyzyjność od Bartka Urbańskiego. Bardzo by mi się to przydało.

 

Jak w kilku zdaniach opisałbyś duet trenerski Piotr Kobierecki - Mateusz Kamuda?


- Bardzo fajni ludzie, przy których mogłem się rozwinąć piłkarsko, jak i mentalnie. Obydwoje mają fach w ręku, świetne podejście do zawodu i wiele się od nich nauczyłem. Są to kapitalne osoby, uwierzyły we mnie i liczę, że razem z nimi dużo osiągniemy w tym sezonie.

 

W trakcie niektórych spotkań ławka aż wrze. Podpowiedzi i różne okrzyki trenera Kobiereckiego dodają otuchy? Są pozytywne?

 

- Zależy od zawodnika. Jeśli chodzi o moją osobę  - zupełnie mi to nie przeszkadza. Czasami mnie to wręcz podbudowuje, dodaje energii i motywacji. Wspinasz się wtedy na jeszcze wyższy poziom i popełniasz mniej błędów, a gdy takowe się przydarzą - wyciągasz wnioski. Na niektórych graczy działa to jednak inaczej - negatywne komentarze ich łamią, palą i mówiąc kolokwialnie - ci gracze potem "znikają" z murawy.

 

O ile spóźniliście nieco start, to później graliście coraz lepiej. Można powiedzieć, że narodziła się drużyna?

 

- Tak. Widać, że każdy wskoczyłby za każdego w ogień. Nikt się nie kłóci, nie ma żadnych sporów w zespole. Rośnie ekipa, która może pokusić się o zdobycie trzeciego z rzędu mistrzostwa Polski.

 

Gdy pojawia się moment słabości to jesteś duszą szatni, starasz się pobudzić zespół, wziąć odpowiedzialność na swoje barki? Czy zostawiasz to innym?

 

- Duszą szatni nie jestem, lecz w pewnych sytuacjach udzielam jakichś porad. Pobudzanie zespołu zostawiam innym chłopakom, którzy robią to znacznie lepiej ode mnie. Moim celem jest pomóc drużynie na boisku. Atmosferę tworzą przede wszystkim Wiktor Sobczyk oraz Grzegorz Aftyka. Z graczy z mojego rocznika warto wymienić Mateusza Bondarenkę, który sam w sobie jest śmieszny (śmiech). Do tego grona można jeszcze zaliczyć Bartosza Olszewskiego.

 

Ale żartami sypiesz (śmiech).


- Czasem się zdarza (śmiech).

 

"Plejsy" w Juniorkozaku nie wzięły się przecież z nikąd.


- Porażka (śmiech). Swój występ oceniam mizernie, ponieważ nie poszło mi zbyt dobrze w tych konkurencjach. Uważam jednak, iż takie wyzwania czy konkursy powinny dalej się odbywać - chociażby dla młodszych zawodników. Z pewnością jest to miła i niecodzienna okazja, aby zmierzyć się z niezłymi golkiperami. W przeszłości między słupkami stał Łukasz Budziłek, czyli piłkarz Lechii, który obecnie przebywa na wypożyczeniu w Chojniczance. Liczę, że Juniorkozak jeszcze kiedyś wróci, bo - tak jak mówię - można zdobyć wiele doświadczenia.

 

Na jesieni dałeś sporo Legii, rozwinąłeś się i nie umknęło to uwadze trenera Dębka. Najpierw debiut w rezerwach, potem wyjazd do Madrytu w ramach UYL. Bajka?


- Tak. Szkoda, że nie wszedłem na murawę, ale mam wspaniałe wspomnienia z tego wyjazdu. Później wybraliśmy się z chłopakami na Santiago Bernabeu, aby dopingować naszych starszych kolegów. Stadion zrobił na mnie kapitalne wrażenie. Można porównać go do typowego wieżowca. Fajna przygoda, polecam każdemu. Nic jednak nie ma za darmo. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń, ciężkiej pracy, ale się opłaciło. Nie ukrywam, że kontuzje przeszkodziły mi w tym, iż nie zadebiutowałem w UEFA Youth League, zresztą dalej narzekam na uraz. Reasumując - nie żałuję, że nie zagrałem. Wszystko przede mną.

 

Powiedziałeś wcześniej, że Legię stać na zdobycie trzeciego z rzędu mistrzostwa Polski. Jakie masz zatem argumenty?

 

- No cóż... Na pewno jesteśmy lepsi piłkarsko praktycznie od każdego zespołu w lidze. Teraz sporo zależy od głowy, naszej psychiki. Jesteśmy blisko awansu do półfinałów i wierzę, że niebawem uda nam się to przypieczętować. Jeśli tam będziemy górą, wydaję mi się, że obronimy ten tytuł.

 

Na jesieni kilku zawodników wybiło się ponad resztę, wiosną może być podobnie. Kto twoim zdaniem będzie motorem napędowym Legii CLJ?


- Moim zdaniem chłopaki z rocznika '98 w kluczowych momentach są w stanie wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności - poniekąd taka jest ich rola. Mamy jednak zespół i indywidualności nam nie pomogą. Trudno wskazać jedno czy dwa nazwiska.

 

Wszystko z boku obserwuje trener Jacek Magiera, który wie jak umiejętnie wprowadzać młodzież do zespołu. Widzisz siebie powiedzmy za dwa, trzy lata w pierwszej drużynie? Przykład Sebastiana Szymańskiego pokazuje, że warto marzyć. 

 

- Zobaczymy. Na razie zdrowie musi na to pozwolić. Teraz o tym nie myślę. Uważam, że jest jeszcze za wcześnie. Poczekam na swoją szansę.

 

Życzę ci, abyś w swoim rejonie był popularniejszy od Mateusza Klicha (śmiech).


- Albo Bartka Kapustki (śmiech). 

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.