News: Kenneth Zeigbo: Legii przydałby się Dariusz Czykier!

Kenneth Zeigbo: Legii przydałby się Dariusz Czykier!

Marcin Hilgier, Emil Kopański

Źródło: Legia.Net

04.04.2016 19:40

(akt. 13.12.2018 05:50)

Niewielu zawodników jest w stanie tak szybko podbić serca kibiców Legii Warszawa, jak Kenneth Zeigbo. Przy Łazienkowskiej rozegrał tylko jeden sezon, ale fani nadal z rozrzewnieniem wspominają popisy Nigeryjczyka – kapitalną bramkę zdobytą w meczu z Widzewem Łódź, uspokajanie kibiców czy wieczny uśmiech na twarzy. Po dłuższym czasie Zeigbo wrócił do Warszawy, aby obejrzeć mecz z Lechią Gdańsk i porozmawiać o współpracy z klubem. Była to znakomita okazja, aby usiąść i powspominać czasy, w których budził kolegów z drużyny łupanymi fistaszkami i namawiał Marcina Mięciela do czytania biblii. Zapraszamy do lektury!

(Kenneth ogląda zdjęcie, na którym stoi przy Polonezie otrzymanym od sponsora klubu)


- Pamiętasz ten samochód? Jeździłeś kiedykolwiek lepszym?


 - Oczywiście, że pamiętam, takich pojazdów się nie zapomina (śmiech). Dał mi go jeden z koreańskich szefów, po tym jak strzeliłem gola Widzewowi Łódź w Superpucharze Polski. Wcześniej jeździłem Toyotą, ale co Polonez to, Polonez – polska myśl techniczna, świetne auto. Po transferze do Venezii nie mogłem go jednak wziąć ze sobą. Zostawiłem go doktorowi Stanisławowi Machowskiemu, ale nie wiem co z nim zrobił.

 

- Pamiętasz jeszcze piłkarzy, z którymi grałeś w Legii?


- Jasne, całe mnóstwo. W piątek widziałem Grześka Szamotulskiego, gdy trenował dzieciaki. Dzień później spotkałem Michała Żewłakowa, ale jego akurat pamiętam z Polonii. Ciągle wspominam Jacka Zielińskiego, Marcina Mięciela, Tomka Sokołowskiego, Darka Czykiera. Pamiętam też Sylwka Czeczerewskiego.

 

- A nie Czereszewskiego?


- Tak, macie rację, Czereszewskiego oczywiście (śmiech). Trudne nazwisko i jeszcze trudniejsza do ułożenia fryzura, mokry Włoch. Przed oczami mam ciągle Jacka Bednarza, to świetny facet. Pamiętam Igora Kozioła, Jacka Kacprzaka, Czarka Kucharskiego... Jak widzicie pamiętam wszystkich, może dlatego, że kadra wtedy nie była zbyt rozbudowana. Po tym, jak wyjechałem do Włoch, nie zapomniałem Legii, bo nadal jestem w kontakcie z częścią piłkarzy. Gdy byłem tu poprzednio, rozmawiałem z Jackiem Bednarzem, ale niestety nie było dane nam się spotkać.

 

- Gdy grałeś w Legii, nie byłeś jedynym obcokrajowcem. Pamiętasz kim był drugi?


- Wtedy nie było innego. Byłem jedyny.


- Był jeszcze Patrick Ndah….

 

- Faktycznie, macie rację! Jak mogłem zapomnieć o moim przyjacielu... Był kapitanem mojego zespołu w Nigerii, z którego przyszedłem do Warszawy. Wygraliśmy razem Superpuchar Polski z Widzewem, ale wkrótce po tym odszedł, więc nie mieliśmy okazji pograć dłużej.


- Przyjechaliście tu razem?

 

- Nie, Patrick przyjechał później, jakieś dwa tygodnie przed startem ligi. Ja byłem tu znacznie wcześniej. Najpierw przyjechałem na testy do Polonii, ale cieszę się, że trafiłem do Legii. Zadebiutowałem w Superpucharze i strzeliłem gola do szatni, na 1:1. Wcześniej przegrywaliśmy i kibice byli mocno zdenerwowani. Podbiegłem do nich i robiłem uspokajające gesty. Stąd wziął się mój pseudonim „Spoko, Spoko”. Dwa miesiące wcześniej byłem na trybunach, gdy przegraliśmy z nimi 2:3. Obiecałem wtedy jednemu z koreańskich właścicieli Daewoo, temu co później dał mi „Poldka”, że ze mną w składzie więcej z nimi nie przegramy. Dotrzymałem słowa.


- Przegraliście w rundzie wiosennej w Łodzi…


- No tak, ale wtedy nie grałem od początku, wszedłem z ławki po przerwie. To zabawne, ale doskonale pamiętam mój cały pobyt w Legii, każde spotkanie z „eLką” na piersi. W tym meczu miałem dwie dogodne bramkowe okazje, ale nie udało mi się nic zapakować. Byliśmy lepsi, ale przegraliśmy, zmarnowaliśmy też karnego. Po meczu byłem smutny, co rzadko mi się zdarzało, więc Jacek Zieliński podszedł do mnie i starał się mnie pocieszyć. Powiedział mi: - Nie martw się Kenneth, strzelisz im następnym razem. Jacek to był świetny gość.


- Lubisz fistaszki, Kenneth?


 - Fistaszki? Tak, lubię te orzeszki.


- Rozmawialiśmy z Jackiem Kacprzakiem. Mieszkaliście razem w pokoju na obozie we Francji i mówił, że nie mógł przez ciebie spać, bo od samego rana tłukłeś fistaszki.

 

- Tak, pamiętam, nie mieli ze mną lekko (śmiech). Wstawałem wcześniej i nie miałem co robić. W hotelu fistaszki były łatwo dostępne, więc jadłem je w pokoju. Wiecie, wtedy w Francji była wspaniała atmosfera w drużynie. Stworzyła się więź, byliśmy jak rodzina. Chłopaki przychodzili do naszego pokoju, żartowali ze mnie i moich zwyczajów, byłem dla nich trochę egzotyczny. Dużo się razem wygłupialiśmy, więc łatwo wprowadziłem się do zespołu. To były fajne czasy.


- Kto w tamtej drużynie był najbardziej szalony?


- Tylko jedna osoba przychodzi mi na myśl – oczywiście Grzesiek Szamotulski. On był naprawdę zwariowany, ciągle żartował. Do tej pory się nie zmienił. Wiecie, jaki on jest. Po meczu z Vicenzą, w którym sędzia każdą sporną decyzję rozstrzygał na korzyść Włochów, Szamo podszedł do mnie i powiedział: - Nie przejmuj się Kenneth, nic nie mogliśmy zrobić, to są Włochy. Tutaj liczą się pieniądze. Damy im bobu w Warszawie. U nas jest zimno, nie wytrzymają tego. Ale pamiętaj – to jest wojna. Idziemy na nią wszyscy razem i każdy z osobna.


- Podobno Marcin Mięciel chciał podpatrzeć u ciebie sposób na strzelanie goli.

 

- Tak. Po meczu z Łódzkim KS, w którym zdobyłem bramkę, szykowaliśmy się w szatni do treningu. Jestem bardzo religijny, dużo się modlę. Dostałem od mojego kapłana pobłogosławiony olej, którym smarowałem buty. Zobaczył to Miętowy i poprosił mnie o odrobinę. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że będzie czytał ze mną biblię. Problem był w tym, że miałem egzemplarz wydany w języku angielskim, więc Marcin nie za bardzo mógł się przyłączyć. Był bardzo rozczarowany. Powiedziałem mu więc, żeby wziął wersję polską i jak wspólnie ją porozważamy, dam mu trochę oleju. Spojrzał na mnie z wyrzutem i zapytał: - To co? Naprawdę? Nie będzie oleju? Na boisku rozumieliśmy się natomiast doskonale.


- W rewanżu bramkę dla Legii zdobył Jacek Kacprzak. Jak go wspominasz?

 

- Kolejny świetny facet. Był młodym piłkarzem…


- Kenneth, on miał wtedy dwadzieścia siedem lat….

 

- Futbol się zmienił przez od momentu, gdy grałem w Legii. W moich czasach kariery zaczynały się trochę później i trwały znacznie dłużej. Teraz gdy masz dwadzieścia sześć lat to już jesteś stary. Wtedy tak nie było.


- Często imprezowałeś z chłopakami z zespołu?

 

- Nie, ja nie piję alkoholu. Pamiętam, że Darek Czykier lubił imprezy, ale mimo to gdy wychodził na boisko, często był na nim najlepszy. Napastnicy żyją z podań. Darek w trakcie meczu gwarantował co najmniej kilka znakomitych zagrań do napastników, kreował nam sytuacje. Był świetny, nawet mimo tego, że rzadko miał siłę żeby zagrać cały mecz. Często był zmieniany w drugiej połowie.


- Jak wytłumaczysz to, że grałeś tu zaledwie sezon, ale wdarłeś się do serc kibiców? Pomimo, że minęło prawie dwadzieścia lat, nadal można na ulicy spotkać kibiców w koszulkach z twoim nazwiskiem na plecach.

 

- Nie wiem, nie umiem tego wyjaśnić, ale to bardzo miłe. Właśnie wczoraj rozmawiałem o tym z żoną. Widzicie, nieważne jest jak długo grasz w klubie, bo bardziej istotne jest, czy uda ci się trafić do serc kibiców. Ja jestem pogodnym człowiekiem, bardzo dużo się śmieję. W tamtym czasie uśmiechałem się bardzo często. Gdy trafiłem do Venezii, trener zapytał mnie: - Kenneth, dlaczego tak rzadko się uśmiechasz? Odpowiedziałam mu, że jestem szczęśliwy tylko wtedy, gdy gram. W Warszawie pierwszego gola strzeliłem Widzewowi i to była jedna z piękniejszych bramek sezonu. To mi pomogło zdobyć sympatię kibiców. Później zawsze miałem dla nich czas na zdjęcie czy autograf. Nawet grając we Włoszech dostawałem listy z prośbą o podpis. Zawsze je odsyłałem, bo jeżeli ktoś zadał sobie trud żeby wysłać do mnie list, ja znajdowałem czas żeby się zrewanżować. Kibice to zapamiętali. Niesamowite.


- Po latach żałujesz swojej decyzji o transferze do Wenecji? Wiemy, jak dalej potoczyła się twoja kariera.

 

- Nie żałuję transferu za granicę. Żałuję jedynie, że wybrałem Venezię. Mogłem trafić do Hiszpanii, do Sportingu Gijon, chcieli mnie tam. Miałem ofertę z Bordeaux, strzeliłem im dwa gole w sparingu we Francji. Były też propozycje z Holandii, z Utrechtu i Rody Kerkrade. Miałem również trzy oferty z Serie A, ale wszyscy proponowali za mnie około półtora miliona dolarów. Prezydent Venezii wierzył we mnie najbardziej, był zdeterminowany, żebym włożył ich koszulkę, więc przebił wszystkie pozostałe propozycje. Dwa miliony dolarów, kupa szmalu. Zdecydowałem się więc na transfer do Włoch. Legia kupiła mnie za 280 tysięcy, a sprzedała znacznie drożej, więc zrobiła świetny interes. Pamiętajcie, że wtedy Serie A to była najlepsza liga. Włoskie kluby niemal bez przerwy grały w finałach Ligi Mistrzów.


- Co we Włoszech poszło nie tak?

 

- Oprócz kontuzji, nie do końca pasowałem do koncepcji trenera. W piłce tak jest, że jeżeli trener do ciebie nie ma całkowitego zaufania, gra się ciężko. Weźmy przykład Johna Obi Mikela z Chelsea Londyn. Dopóki trenerem był Jose Mourinho, Obi Mikel grał rzadko i mówił mi, że niezależnie jak się zaprezentował, trener miał do niego pretensje. Gdy Portugalczyk odszedł, John grał w każdym spotkaniu. Stał się lepszym piłkarzem siedząc na ławce? Nie, ale wcześniej brakowało mu zaufania ze strony managera. Taka jest piłka nożna.


- Czyli Mirosław Jabłoński był dla ciebie lepszym trenerem?

 

- Jabłoński był dla mnie nie tylko trenerem. Był również jak ojciec, jak mentor. Nie chodziło tylko o futbol. Interesował się moim życiem, często pytał, co u mnie słychać. To było dla mnie bardzo ważne. Pamiętajcie, że miałem wtedy zaledwie dziewiętnaście lat.


- W Venezii grałeś z Alvaro Recobą. Co możesz o nim powiedzieć?

 

- Prawdziwa gwiazda, świetny piłkarz. Przyszedł do nas z Interu Mediolan. Był świeżo po kontuzji i rwał się do gry. Inter przysłał go do nas, żeby spokojnie wrócił do formy. Dla niego była to świetna decyzja. Strzelił jedenaście goli w szesnastu meczach. Nigdy później nie zdobył tylu bramek w sezonie. Nasz trener trochę się go chyba bał. Recoba często spóźniał się na treningi. Wtedy trener zbierał nas wkoło i zagadywał, dopóki Alvaro się pojawił. Dopiero wtedy zaczynał się trening. Teraz gdy do siebie czasem dzwonimy, żartujemy że stał się gwiazdą dzięki Venezii, a nie Interowi.


- Jaki był najlepszy piłkarz, z którym kiedykolwiek dzieliłeś szatnię?

 

- Jay-Jay Okocha. Miał tyle finezji, tyle polotu... To był magik. Pamiętam towarzyski mecz z Brazylią. Okocha oczarował wszystkich.  Scolari po meczu powiedział, że to niemożliwe, że Okocha urodził się w Nigerii, on musiał urodzić się w Brazylii.


- Sobotni mecz to pierwsze spotkanie Legii jakie oglądałeś na nowym stadionie? Jak wrażenia?

 

- Wow, to było niesamowite. Wspaniała atmosfera. Mecz również był świetny. Byłem zadziwiony tempem tego spotkania.


- Można porównać dzisiejszą Legię z tą, w której ty grałeś?

 

- To niemal niemożliwe, wszystko się zmieniło. Dzisiaj Legia stara się dłużej utrzymywać przy piłce. Za moich czasów graliśmy prostszy futbol. W ataku najczęściej grałem z Marcinem Mięcielem i  dostawaliśmy więcej prostopadłych piłek. Nasza gra opierała się bardziej na sile, na fizyczności. Grało się ostrzej. (Kenneth odsłania nogawkę i pokazuję dziurę po korku w łydce) Widzicie, to pamiątka z Polski.


- Jak zmieniło się miasto przez te osiemnaście lat?

 

- Totalnie! Warszawa jest coraz piękniejsza. Centrum, lotnisko, wszystko. Nie mogłem uwierzyć, że to jest Warszawa. Kiedy grałem tutaj nie miałem czasu, żeby podziwiać miasto. Teraz dopiero dostrzegam jego urodę. To, co najbardziej rzuca się w oczy, to czystość oraz fakt, że niemal wszyscy mówią po angielsku. Dwadzieścia lat temu komunikacja była dla mnie problemem. W klubie po angielsku mówili tylko Bednarz, Machowski i trener bramkarzy, Jacek Kazimierski. Teraz jest zupełnie inaczej. Powiem wam szczerze, że zwiedziłem wiele miejsc, ale tutaj czuję się jak w domu. W sobotę zajrzeliśmy do FanStore i SportsBaru. Tłum ludzi, rozdałem setki autografów. Kibice dawali mi nawet wódkę, której jednak nie mogłem wziąć, nie piję. Wróciliśmy do hotelu o trzeciej rano. Dzisiaj nie wiem jak się nazywam.


- Kto zapadł ci w pamięć w meczu z Lechią?


- Niezły był Ondrej Duda. Dużo biega, dysponuje dobrą techniką, sporo widzi. Podobał mi się również Guilherme i ten pomocnik z dłuższymi włosami, Vranjes. Legii dzisiaj brakuje takiego piłkarza jak Dariusz Czykier. Miał świetny przegląd pola, wizję. Z nim w składzie Nemanja Nikolić nie byłby odcięty od podań. W Lechii podobał mi się pomocnik z numerem 7.


- Milos Krasić.

 

- To był Milos Krasić? Ten z Juventusu? Wow, nie wiedziałem.


- Kenneth, zapytamy wprost. Dlaczego zdecydowałeś się przyjechać do Warszawy?

 

- W celu nawiązania współpracy z Legią. W Nigerii prowadzę szkółkę piłkarską i chciałbym przysłać tu kilku młodych zawodników. W Nigerii jest mnóstwo młodych utalentowanych nastolatków. Znacznie lepszych niż „Spoko, Spoko”. Wierzcie mi.


- Kiedy zamierzasz znów odwiedzić stolicę Polski?


- Mam nadzieję pojawić się tutaj na początku maja. Chciałbym zobaczyć na żywo finał Pucharu Polski. Zostanę wtedy tu trochę dłużej. Liczę, że znajdę czas, żeby odwiedzić stare śmieci.

Polecamy

Komentarze (25)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.