Wnioski, spostrzeżenia

Kilka spostrzeżeń po meczu z Bodo - wygrana w piekle, świetny Luquinhas

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

15.07.2021 20:50

(akt. 15.07.2021 21:46)

Piłkarze Legii Warszawa wygrali w środę z Bodo/Glimt 2:0 i zasłużenie awansowali do II rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Czas na kilka pomeczowych spostrzeżeń.

Warunki nie sprzyjały grze w piłkę – Niby letni wieczór, godzina 20. Wydawałoby się idealne warunki do gry w piłkę. Nie tym razem. Było gorąco i przede wszystkim bardzo duszno. Powietrze stało w miejscu, gałęzie drzew i liście na nich nawet nie drgały, koszule przyklejone do ciała, wilgotne od potu. Człowiek nawet stojąc lub siedząc się pocił, a co dopiero biegając za piłką. Nawadnianie przynosiło tylko chwilową ulgę, podobnie jak chłodny prysznic. Momentami wydawało się, że mecz rewanżowy Legii z Bodo jest rozgrywany w piekle. Oczywiście warunki były identyczne dla obu drużyn, ale gdzieś przed meczem pojawiało się w głowie pytanie o to, jak zespoły zniosą takie warunki i kto lepiej rozłoży siły. Na szczęście okazało się, że piłkarze całkiem dobrze znieśli afrykańską aurę i pogoda nie okazała się czy głównym czynnikiem mającym wpływ na przebieg spotkania. Może po szybkich przebieżkach regeneracja przebiegała odrobinę dłużej, może nie było tak dużo ruchu bez piłki co zwykle, ale pomagały częste przerwy na uzupełnienie płynów.

Zaskakujący początek – Z pewnością dla każdego kibica Legii pierwsze 20-30 minut gry było lekkim zaskoczeniem. Legioniści w ustawieniu 5-4-1 byli dość głęboko cofnięci i przesuwali się za piłką, zaś rywale również gęsto ustawieni, czasem nawet w dziesięciu na połowie mistrzów Polski wymieniali kolejne podania – głównie wszerz boiska. I widać, że takie było założenie, sztab szkoleniowy z trenerem Czesławem Michniewiczem na czele wiedział, że Bodo tak gra. Ale zapewne miałoby być tak, że będą przechwyty i szybkie ruszenie z kontrą na bramkę Nikity Haikina, a tego brakowało. Nawet jeśli ktoś odebrał piłkę lub był przy tym faulowany, to i tak za chwilę ponownie w fazie kreacji akcji byli Norwegowie. Wprawdzie z tej optycznej przewagi gości niewiele wynikało, akcji groźnych pod bramką strzeżoną przez Artura Boruca było jak na lekarstwo, ale jednak legioniści momentami byli zamknięcie na 40-50 metrach niczym w hokejowym zamku. Brakowało agresywnego odbioru i dlatego to goście prowadzili grę. Trwało to za długo i mogło się zemścić. Najpierw Botheim nie sięgnął piłki wślizgiem, później Sampsted uderzył mocno obok bramki, a na koniec Botheim fatalnie przestrzelił z wymarzonej wręcz pozycji. Z pewnością nie tak wyobrażał sobie początek spotkania trener, sami piłkarze oraz kibice. Na szczęście konsekwencji nie było.

Co za Luquinhas! – Niewykorzystana, stuprocentowa okazja Botheima pobudziła legionistów. Już wcześniej jeśli ktoś próbował ruszyć do przodu, to był to Luquinhas. Brazylijczyk świetnie trzymał się na nogach, był szybki, potrafił momentalnie zmienić kierunek biegu. „Luqui” przechwytywał piłkę i rozgrywał do Emrelego lub Kapustki. Później sam postanowił wcielić się w rolę egzekutora. Za pierwszym razem przyjął znakomite podanie od Andre Martinsa, ale minimalnie chybił celu. Ale pięć minut później już się nie pomylił. Akcję rozpoczął Artur Boruc, sześć podań w tym to najważniejsze z pierwszej piłki na wolne pole zagrał Mahir Emreli do Luquinhasa. Ten wpadł w pole karne, miał przed sobą obrońcę, zaczął biec w prawo, ale błyskawicznie zmienił kierunek, minął rywala i posłał piłkę pod brzuchem bramkarza. Futbolówka zatrzepotała w siatce. Naprawdę w kapitalny sposób zrobił to piłkarz Legii. A przecież nie tak dawno wszyscy narzekali, że ten zawodnik nie ma liczb, a teraz strzela jak na zawołanie. Widać, że praca z tym graczem przynosi oczekiwane rezultaty, a sam Luquinhas rośnie na naszych oczach jak baba w piecu. To już drugi mecz z rzędu, w którym Brazylijczyk jest najlepszy na boisku, bawi się grą. Z przyjemnością się na niego patrzy.

Powrót kadrowiczów – Wprawdzie dopiero w poniedziałek do treningów z pierwszym zespołem po blisko dwóch miesiącach przerwy powrócili kadrowicze – Josip Juranović i Tomas Pekhart, ale to wystarczyło by w środę wybiegli na boisko. W przypadku Chorwata widać było klasę. To zawodnik, który bardzo się rozwinął i dziś już przerasta naszą ekstraklasę. Jeśli ktoś zadawał sobie pytanie czy „Jura” powinien zastąpić w pierwszym składzie Kacpra Skibickiego, który miał dwie asysty na koncie w pierwszym spotkaniu, to reprezentant Chorwacji szybko te wątpliwości rozwiał. Był niemal bezbłędny, doskonale się przesuwał, wiedział czego wymaga od niego Michniewicz, choć nie uczestniczył w obozie przygotowawczym. Miał szansę na gola, ale przegrał pojedynek z bramkarzem. Z kolei Tomas Pekhart wszedł na boisko na dziesięć minut i to wystarczyło. Przyciągał w swoim kierunku piłkę niczym magnes, za trzecim razem choć nie trafił czysto w piłkę, to ta znalazła drogę do bramki. To jest jego czas, a Legia jest klubem i miejscem, w którym czuje się wybornie. Po golu rzucił się w kierunki kibiców i celebrował gola w bardzo energetyczny sposób.

Czas na Florę – Legioniści wygrali oba mecze z mistrzem Norwegii, w dwumeczu w sumie 5:2, choć przed pierwszym meczem wiele osób faworyta widziało w Bodo/Glimt. Legioniści w obu starciach byli lepsi, a przede wszystkim lepiej przygotowani taktycznie. Sztab szkoleniowy rozpracował rywala na czynniki pierwsze. Ta wiedza w połączeniu z formą i umiejętnościami Luquinhasa, Emrelego czy Martinsa oraz młodzieńczą fantazją Skibickiego, dały mistrzom Polski w pełni zasłużony awans. Kolejnym rywalem w drodze do fazy grupowej europejskich pucharów będzie Flora Tallin. W zespole z Estonii grają dobrzy znajomi – przede wszystkim Henrik Ojamaa, który kiedyś nie poradził sobie w Legii, a ostatnio nie zrobił furory w Widzewie Łódź. Jest też znany z boisk ekstraklasowych Konstantin Vassiljev – 36 już letni wykonawca wszystkich stałych fragmentów gry. Jest mający za sobą epizod w Cravovii Sergei Zenjov czy znany z Górnika Zabrze i Korony Kielce Ken Kallaste. Rywal wydaje się słabszy od Norwegów, ale z każdym trzeba awans wywalczyć na boisku. – To taki mecz pułapka, musimy być czujni. Każdy już liczy na awans i przypisuje go przed meczem. A to nigdy nie jest fajne, wpływa na koncentrację, która w meczach z Bodo i przed nimi była na najwyższym możliwym poziomie – ocenia Michniewicz.

Polecamy

Komentarze (33)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.