Spostrzeżenia, wnioski

Kilka spostrzeżeń po meczu z Linfield - Zbyt wolno i statycznie

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

19.08.2020 13:02

(akt. 19.08.2020 18:59)

Piłkarze Legii awansowali do kolejnej rundy eliminacji Ligi Mistrzów, ale zrobili to w słabym stylu. Legioniści grali za wolno, statycznie, w jednostajnym tempie. Brakowało prostopadłych podań i strzałów z dystansu. Stawka meczu spętała nogi zawodnikom. Czas na kilka pomeczowych spostrzeżeń.

Pierwszy mecz jak zwykle – Nie jest to żadne usprawiedliwienie, ale Legia w ostatnich latach po prostu przyzwyczaiła do tego, że jej pierwsze mecze na arenie międzynarodowej są po prostu słabe. Sięgniemy pamięcią do tego, jak wyglądały takie spotkania. Pięć lat temu podejmowaliśmy u siebie Saint Patrick’s Athletic. Legioniści długo przegrywali 0:1, wyrównał dopiero w doliczonym czasie gry Miroslav Radović. Remis 1:1 nie napawał jednak optymizmem. Kolejny sezon i pierwszy mecz w Europie to starcie w Warszawie z FC Botosani. Wynik 1:0 po golu Ondreja Dudy w końcówce spotkania. Rok później przyszło się zmierzyć na wyjeździe ze Zrinjskim Mostar. 1:1 po golu Nemanji Nikolicia. Dwa lata temu również na wyjeździe Legia zwyciężyła z Cork City tylko dzięki niesamowitemu uderzeniu Michała Kucharczyka w końcówce meczu. W ubiegłym roku był bezbramkowy remis na Gibraltarze z Europa FC. We wszystkich tych spotkaniach styl był do zapomnienia. Podobnie było we wtorek – Legia męczyła się z Linfield FC, nie miała pomysłu na skomasowaną defensywę rywali. Zdecydował błysk Jose Kante.

Brak pomysłu – Po meczu piłkarze i trener Aleksandar Vuković podkreślali, że z tak defensywnie nastawionym rywalem nie grali jeszcze nigdy. To prawda, ale rywale nie mieli wiele jakości, nie mieli też zbyt dużo atutów. Po prostu cofnęli się pod własne pole karne całym zespołem i czekali na ewentualne kontry. Taktyka mało wyszukana, ale przez długi czas okazywała się skuteczna. Głównie dlatego, że mistrzowie Polski nie mieli pomysłu na tak grającego przeciwnika. Wszyscy grali za wolno, wymieniali kolejne podania – głównie do boku lub do tyłu. Brakowało gry z pierwszej piłki. Gdy w pierwszej połowie spotkania Luquinhas z Gwilią rozegrali piłkę na jeden kontakt od razu zrobiło się groźnie. Niestety takich prób było bardzo mało. Jedynym zawodnikiem, który próbował ryzykownych dryblingów, szybkich wymian podań i nieszablonowych zagrań był wspomniany Luquinhas. Pozostali grali zbyt schematycznie i byli łatwi do rozszyfrowania. Zawiodła też cała druga linia – brakowało prostopadłych podań, a pojedyncze próby pokazywały, że Irlandczycy wtedy maja sporo problemów. Nie było też prób strzałów z dystansu. W efekcie na gola trzeba było czekać przez 80 minut. A i tak dobrze, że się go doczekaliśmy.

Ciężar spotkania – Jakby to nie zabrzmiało, to fakt, że mecze w tej fazie rozgrywek rozgrywane są bez rewanżu nieco wpłynął na przebieg spotkania. Presja wyniku usztywniła wszystkich, najważniejsze było to by nie popełnić błędu. Jeden mógł bowiem kosztować drużynę zbyt wiele. Brak awansu byłby tragedią dla całego klubu i polskiej piłki. Byłby ciosem dla właściciela i kibiców, oznaczałby ograniczenia budżetowe i wyprzedaż. Najważniejsze więc było to, by minimalizować ryzyko porażki, by grać odpowiedzialnie. Niektórzy wzięli to sobie do serca zbyt poważnie i grali tylko bezpiecznie, czyli podawali do tyłu i w bok. W każdym razie ciężar spotkania spętał nogi wielu piłkarzom. Wpłynął na ich poczynania. W efekcie oglądaliśmy siermiężny futbol, nie było to wydarzenie ładne dla oka. Najważniejszy w tym starciu był wynik, ten po słabej grze, ale okazał się korzystny dla Legii. I to jest najistotniejsze. Teraz już trzeba skupić się na kolejnych wyzwaniach – przez kolejny tydzień zagramy z Rakowem w lidze i w drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów.

Kante zrobił swoje – Od początku meczu w Legii w ofensywie brakowało kogoś szybkiego, agresywnego i bezczelnego w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tomas Pekhart walczył, starał się, ale gdy już, koledzy posłali dobre dośrodkowanie, to albo nie trafiał w bramkę, albo uderzenie było celne, ale zbyt słabe by zaskoczyć bramkarza. Sytuację zmieniło dopiero wejście Jose Kante. Niby nie zrobił nic wielkiego, ale po prostu zagrał to, co zwykle, był to występ na jego normalnym poziomie. Prostym zwodem minął rywala i momentalnie uderzył na bramkę. Wystarczyło. Ale Gwinejczyk pokazał jak powinno się grać z takim rywalem. Był agresywny, szybko za swój styl gry został ukarany żółtą kartką. W ten sposób udowodnił jak bardzo ważny jest dla całego zespołu. I to pomimo faktu, że wciąż jeszcze odczuwa skutki urazu. - W tej chwili mam jeszcze wciąż małe problemy, ale myślę, że to normalne po dwóch kontuzjach. Będzie coraz lepiej – przyznał po spotkaniu napastnik.

Trudno o wyróżnienia – Po spotkaniu z Linfield trudno o pochwały, nawet indywidualne. Kilka ciepłych słów możemy powiedzieć o Jose Kante, bo zapewnił Legii awans. Nieźle radził sobie Luquinhas, dwa razy skutecznie interweniował Artur Boruc. Jednak większość zespołu grała statycznie, w jednostajnym i wolnym tempie. Legia źle zagrała jako zespół. Najważniejsze jednak zostało osiągnięte. Legia gra dalej. By jednak za tydzień powtórzyć wynik, trzeba będzie zagrać odważniej, a przede wszystkim skuteczniej i zwyczajnie lepiej. Trzech piłkarzy grających na swoim normalnym poziomie to zdecydowanie za mało, zwłaszcza że jednym z nich był rezerwowy.

Polecamy

Komentarze (54)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.