Wnioski, spostrzeżenia

Kilka spostrzeżeń po meczu z Wisłą Kraków - szansa Valencii, król Artur i niezawodny Czech

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

13.12.2020 22:05

(akt. 13.12.2020 22:26)

Piłkarze Legii Warszawa wygrali w Krakowie z Wisłą i sięgnęli po ważne trzy punkty, ale nie było o nie łatwo. Szansę pokazania się na swojej pozycji otrzymał Joel Valencia, ale jej nie wykorzystał. W bramce świetnie spisał się Artur Boruc, niezawodny pod bramką był Tomas Pekhart. Czas na kilka pomeczowych spostrzeżeń.

Szansa dla Valencii – W końcówce meczu z Lechią Bartosz Kapustka zszedł z boiska z urazem z powodu kontuzji. Pomocnik w tygodniu wrócił do zajęć, ale na jednym z treningów oberwał w to samo miejsce, w które nogą trafił go Tomasz Makowski i legionista na chwilę przerwał ćwiczenia. Był w stanie je wznowić, ale widać było, że kontakt z rywalem wiąże się z ryzykiem. Z tego powodu szansę pokazania się od pierwszej minuty w Krakowie otrzymał Joel Valencia. Trener Czesław Michniewicz tłumaczył, że liczy na to, że Valencia zmieni swoje nastawienie i zacznie grać lepiej bo szans w nieskończoność dostawać nie będzie. Był to jasny przekaz dla piłkarza. Ale swojej szansy Ekwadroczyk znów nie wykorzystał. Przy golu Gieorgij Żukow kręcił nim tak długo, że w końcu zdołał zagrać do Yeboaha w pole karne. Naprawdę aż prosiło się o atak rywala, o wślizg, wytrącenie z równowagi czy po prostu kontakt. Nic takiego nie miało miejsca. Po meczu Michał Żewłakow w studiu Canal+ stwierdził nawet, że Valencia asystował piłkarzowi Wisły. Zachowanie trudne do zapomnienia, niewybaczalne – podobnie jak to w spotkaniu z Lechem Poznań gdy biegł za Alanem Czerwińskim i nagle odpuścił. Valencia miał 49 kontaktów z piłką, ale tylko 24 z nich były udane – daje to 49 procent, Dryblował tylko raz – bez powodzenia. Wygrał 7 z 17 pojedynków z rywalami – to wynik skuteczności 41 procent. Stracił 5 piłek, odzyskał 2. Gdy zszedł z murawy na pozycji numer „dziesięć” zastąpił go Luquinhas i pokazał Joelowi, jak powinien grać ofensywny pomocnik w Legii. Valencia ma ze sobą jakiś problem. Przecież gdyby był tak słaby jak ostatnio, to nie dostawałby w Brentford nawet kilku minut gry w meczu. Cierpliwość sztabu szkoleniwego i klubowych włodarzy powoli się jednak kończy. Wkrótce się przekonamy, czy zawodnik otrzyma jeszcze szansę na grę czy też była to już ta ostatnia.

Za mało sił na gegenpressing – Wisła mecz z Legią rozpoczęła na bardzo dużej intensywności. Był widoczny szumnie zapowiadany przez trenera ekipy z Krakowa gegenpressing - ostra gra, szybkie odzyskanie piłki po stracie, odcięcie zawodników ofensywnych od linii podań, wysokie podejście. Legia pozwalała zakładać graczom „Białej Gwiazdy” pressing i często sobie z nim nie radziła. Była to skuteczna broń na graczy Czesława Michniewicza. Taka gra kosztowała jednak piłkarzy gospodarzy wiele wysiłku. W drugiej części meczu Wisła nieco opadła z sił i nie była w stanie grać do końca na tak dużej intensywności. Pressing nadal był elementem stylu zespołu, ale jego jakość była słabsza. Legioniści korzystali z tego, zwłaszcza w bocznych sektorach boiska, gdzie brakowało asekuracji. Powstało kilka sytuacji pod bramką przeciwnika – jedna nie wykorzystana przez Pawła Wszołka, inna spalona po główce Mateusza Wieteski. Wraz z upływem czasu Legia zyskiwała coraz większą przewagę. W końcu mur runął, Legia strzeliła dwa gole i wygrała mecz, który jednak mógł potoczyć się inaczej.

Król Artur – To był jeden z tych meczów, które wybronił bramkarz. Przy golu dla rywali wyciągnął się jak długi, ale nie sięgnął futbolówki po strzale Yeboaha. W 22. minucie po niefrasobliwym zachowaniu tak Mateusza Wieteski jak i Artura Jędrzejczyka, uratował zespół od straty gola – zatrzymał Felicio Brown Forbesa po raz pierwszy. W 70. minucie spotkania kapitan zespołu tak podawał piłkę głową do partnera z obrony, że przejął ją Kostarykańczyk i popędził na bramkę. W sytuacji sam na sam z bramkarzem jednak kolejny raz lepszy był Boruc! W 73. minucie napastnik Wisły po raz trzeci stanął przed wyśmienitą szansą pokonania golkipera Legii, ale uderzając z szóstego metra znów musiał uznać wyższość weterana stojącego w bramce, który nie tylko strzał obronił, ale jeszcze sparował do boku. Borucowi przydarzały się błędy, głównie przy wprowadzaniu piłki do gry, ale bez niego trzech punktów w Krakowie by nie było. Jest jednym z bohaterów meczu.

Zadanie z Mladenoviciem - Filip Mladenović to nowocześnie grający boczny obrońca, którego wkład w grę Legii jest nie do przecenienia. Serb lubi podłączać się do akcji ofensywnych i tam robić użytek ze swoich umiejętności. Ma bardzo dobre dośrodkowania, podania i strzał z lewej nogi. Ma na koncie trzy zdobyte bramki i pięć asyst. To kapitalne statystyki jak na bocznego defensora. Jest jednak rzecz nad którą musi pracować sam i razem ze sztabem szkoleniowym. W obronie często czuje się zbyt pewny siebie, pojawia się wtedy nonszalancja, jaka defensorowi nie może się przydarzać. W Krakowie kolejny raz będąc w bocznej strefie w okolicach pola karnego wdał się w drybling z rywalami. Oszukał dwóch, ale podał tak piłkę Martinsowi, że wsadził go na minę. Jeden z graczy Wisły tylko na to czekał, przechwycił futbolówkę i poszła groźna kontra zakończona minimalnie niecelnym strzałem Felicio Brown Forbesa. To nie pierwsze takie zachowanie Mladenovicia – zdarzają się one dość często. Pamiętamy jak bardzo kosztowna była podobna strata w meczu z Omonią Nikozja. Wtedy jego błąd faulem w polu karnym naprawiał Artur Jędrzejczyk. Naprawdę czasem lepiej wybić piłkę na aut niż wdawać się w niepotrzebny drybling w pobliżu własnej bramki. To jest rzecz, na którą muszą zwrócić mu uwagę szkoleniowcy i po prostu to wyeliminować.

Czeska głowa nie od parady - Kolejny raz zaimponował nam Tomas Pekhart. Przed meczem w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" dziennikarz wspomniał Czechowi, że w poprzednim spotkaniu z Wisłą Kraków strzelił dwa gole, poprowadził zespół do zwycięstwa i kibice oczekują powtórki. - Dziękuję za dodatkową presję. To był wtedy nasz drugi mecz po lockdownie, panował straszny upał i w pierwszej połowie graliśmy dramatycznie słabo. Ja też. Potem było lepiej i strzeliłem gole, które zapewniły ważne punkty. Teraz postaramy się o powtórkę - odpowiedział Pekhart. Jak widać zadanie zostało wykonane w stu procentatach, nawet przebieg spotkania był podobny. Kilka tygodni wcześniej Tomas mowił, że czeka na rzuty karne, bo jest wyznaczony do ich strzelania. Od tego momentu miał dwa i oba zamienił na bramki. W Krakowie koledzy kilka razy szukali go w polu karnym, w końcu ta sztuka udała się Josipowi Juranoviciowi, a Pekhart tej okazji nie zmarnował. Częstotliwość z jaką Czech trafia do siatki może imponować. W 12 rozegranych meczach ligowych zdobył 12 bramek. Chyba nawet on sam nie zakładał tak udanej rundy jesiennej w barwach Legii.

Polecamy

Komentarze (36)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.