Kilka uwag i spostrzeżeń po meczu z Jagiellonią
01.03.2018 14:52
Nie wyszło nic - Piłkarze Legii Warszawa przegrali z Jagiellonią na każdym polu. Tak wyglądało to przed zejściem Antolicia z powodu czerwonej kartki, tak wyglądało to również po brutalnym ataku Chorwata. Warszawiacy przemierzyli mniejszy dystans, nie stworzyli sobie żadnej klarownej sytuacji w ofensywie, jak i mieli olbrzymie problemy z dokładnymi podaniami. Pomocnicy 'Wojskowych" mieli problem z tym by przekroczyć granicę 80 procent celnych zagrań. W całym zespole ta sztuka udała się tylko Jędrzejczykowi, Pazdanowi, Eduardo i Antoliciowi, który przy piłce był sześć razy. Mistrzowie Polski seryjnie przegrywali pojedynki, a także regularnie tracili piłkę. Wiele mówi fakt, że najwięcej udanych dryblingów w stołecznej ekipie zanotowali… William Remy i Łukasz Broź - po trzy. Legioniści byli słabi w powietrzu, każdy stały fragment gry był zagrożeniem, byli wolniejsi, mniej dynamiczni i przede wszystkim nie mieli pomysłu jak to zmienić. Na warszawiaków nie działały żadne bodźce. To najgorszy mecz Legii za kadencji Romeo Jozaka. Jagiellonia wyglądała momentami jak zespół z wyższej półki. Nie przypominam sobie, by ktoś tak bardzo w ostatnich latach zdominował Legię przy Łazienkowskiej, stworzył tyle sytuacji podbramkowych.
Niezaschnięty cement - W poprzednich spotkaniach rundy wiosennej, ważną rolę odgrywał środek pola mistrzów Polski. Warszawiacy potrafili zamurować środek pola, co najdobitniej było widać w Lubinie i w stolicy w trakcie konfrontacji ze Śląskiem Wrocław. Pierwszy problem pojawił się w dwóch ostatnich kwadransach spotkania w Krakowie. We wtorek, po czerwonej kartce Antolicia, można było odnieść wrażenie, że cały plan Legii uległ destrukcji. Zupełnie jak środek pola, który wcześniej cementował grę „Wojskowych”. Tym razem cement nie zaschnął i był bezużyteczny. Chris Philipps nie zdołał zanotować choćby jednego odbioru i musiał zdawać się na asekurację Krzysztofa Mączyńskiego. Nie umiał się również odnaleźć Kasper Hamalainen, który zszedł do drugiej linii w trakcie gry w osłabieniu. Generalnie można było odnieść wrażenie, że ustawienie 4-3-3 po prostu tego dnia nie działało, goście byli agresywni i świetnie sobie radzili z linią środkową Legii.
Trudna diagnoza – Po takim meczu niezwykle trudno postawić jest diagnozę i wyjaśnić co właściwie się stało. Przecież Legia w pierwszych trzech meczach zagrała dobrze, były pewne niedociągnięcia, ale generalnie fajnie się na to patrzyło. I nagle coś takiego! Wiadomo, że w sporcie zdarzają się dołki formy, gorsza dyspozycja, ale tutaj nastąpiła zmiana o 180 stopni. Przecież gdyby nie Arkadiusz Malarz już do przerwy byłoby 0:3, a po przerwie goście mogliby spokojnie dorzucić drugie tyle. O wygraniu meczu nie mogło być nawet mowy, skoro przez cały mecz legioniści oddali jeden celny strzał na bramkę. I można szukać wymówek, że był mróz, że czerwona kartka ustawiła mecz, że mieliśmy jeden dzień mniej na regenerację, ale nic tak naprawdę nie tłumaczy tego wszystkiego, co zobaczyliśmy we wtorek. Trener Romeo Jozak wraz ze sztabem szkoleniowym ma twardy orzech do zgryzienia. Musi w błyskawicznym tempie określić, co było przyczyną takiego stanu rzeczy. W niedzielnym starciu z Lechem Poznań to po prostu musi wyglądać lepiej. W przeciwnym razie sytuacja w tabeli z komfortowej zrobi się kłopotliwa.
Bezmyślne faule – To co irytowało, to fakt, że błędy w ustawieniu nadrabiano faulami i to bezmyślnymi i bezsensownymi faulami. Marko Vesovic już w piątej minucie meczu mógł obejrzeć czerwoną kartkę za dość brutalny faul wyprostowaną nogą, wysoko uniesioną. Tak naprawdę w takim sytuacjach karany jest już sam zamiar. Sędzia oszczędził „Veso”, ale już kilka minut później pokazał czerwień Domagojowi Antoliciowi. Wprawdzie najpierw Chorwat ujrzał żółtko, ale po weryfikacji VAR decyzja została zmieniona – i słusznie. Nasz pomocnik omal nie złamał nogi Przemysławowi Frankowskiemu. Wkurza to, że w tej sytuacji nie było żadnego zagrożenia, spokojnie można było odpuścić. Niestety tak się nie stało i w efekcie „Antola” osłabił zespół. Równie bezsensowna kartka była w doliczonym czasie gry, gdy porażka była już sprawą oczywistą. „Veso” mając żółtą kartkę złapał rywala, który go mijał. Trudno powiedzieć w jakim celu. Być może to wyraz frustracji i bezradności, ale takie rzeczy mogą się zdarzać młodym graczom, a nie tym doświadczonym.
Co za mróz – Wiadomo, że warunki były takie same dla obu zespołów, ale gra w temperaturze odczuwalnej -21 stopni to przesada, mecze w takim mrozie powinny być przekładane – koniec i kropka. Na Legii kibice zjawili się w liczbie około 13 tys. Uprawnionych do wejścia było ponad 7 tys. więcej. Ale już na mecz Lecha w Poznaniu przyszło 4,3 tys. osób. Władze naszego klubu przygotowały dla fanów gorącą herbatę, ale ta po kwadransie zamieniała się w kostkę lodu. Pić trzeba było wiec od razu, bo potem było za późno. Granie w takiej aurze też do przyjemności nie należy i jest ze stratą dla jakości. Dziś światem rządzi pieniądz, nikt nie liczy się ze zdrowiem zawodników czy też wygodą kibica. Całe szczęście, że od piątku ma być cieplej. Na przyszłość jednak apeluję o rozsądek i przekładanie spotkań w arktycznych warunkach.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.