News: Marek Jóźwiak: Legię mam w sercu, a nie w portfelu

Komentarz czytelnika: Transferowy Rollercoaster

Redakcja

Źródło: List od Czytelnika

24.01.2012 18:39

(akt. 04.01.2019 13:36)

<p>- Muszę przyznać, że w tym okienku ludzie odpowiedzialni za transfery (z dyrektorem do spraw rozwoju sportowego Markiem Jóźwiakiem na czele) zaserwowali nam wyjątkowy emocjonalny rollercoaster. Co jak co ale na pewno nie możemy mówić, że w tej przerwie między piłkarską jesienią a wiosną jest nudno. O nie, co to, to nie. Ba! Podejrzewam, że kibice o słabszych nerwach dostali od swych lekarzy rodzinnych (o ile byli jacyś niestrajkujący) zwolnienie od przeglądania stron internetowych o tematyce sportowej ( tak, tak o Legii Warszawa piszą wszędzie) i zdecydowaną rekomendacją na przeglądanie „pudelka” (lub innych witryn o podobnie szokującej tematyce) - pisze w swoim tekście jeden z naszych czytelników.</p>

Na początek okienka (standardowa już) cisza,  spokój z rodzaju tych jaki możemy uświadczyć tuż przed porządną burzą. Nawet „wróble” nie ćwierkały nic co można by zinterpretować jako prawdopodobne przecieki. Potem jak grom z jasnego nieba zaczęły kolejno spadać na nas kolejne informacje. Na pierwszy ogień Peggy Luyindula ! Choć kandydat nieprawdopodobny, to jednak podany w taki sposób iż wielu dało się ponieść wyobraźni i zobaczyło zawodnika PSG w białej koszulce Legii Warszawa. Potem już jak na rollercoaster  przystało, sprawy zaczęły nabierać  iście szalonego tempa. Na testy pojawił się co prawda nieznany Moussa Traore, ale… tu trzeba zdecydowanie i uczciwie przyznać, iż testowanie zawodnika zespołu ekstraklasy  Belgii (nawet jeśli obecnie tylko rezerw) i to w dodatku  powszechnie znanego Standardu Liege to nie to samo co dotychczasowe przywożenie „wagonami” młodych chłopaków z „Czernego Lądu”. Mimo wszystko widać, że poprzeczka w warszawskiej drużynie poszła w górę. Szczerze mówiąc w mojej ocenie bardzo pozytywny objaw, nawet zważywszy na efekt końcowy. Tym razem się nie udało ale przy podobnej taktyce coś na pewno uda się znaleźć. W każdym razie szansa znalezienia zawodnikach o parametrach odpowiadającymi klasie zespołu jest zdecydowanie większa niż w przypadku łapanych naprędce Afrykańskich „pereł”.


Jeszcze nie zdążyły ucichnąć zawiedzione glosy zniesmaczonych kibiców (nie ukrywam, dla mnie nieco dziwne zjawisko. Wszak nie jedna Legia testuje, nie jednej Legii to nie wychodzi) nieudanymi podchodami pod „ogórka” jak mianowali Traore niektórzy (brak wiedzy o jego dotychczasowych występach w niczym nie przeszkadzał by nadać taki przydomek już przed pierwszym treningiem) a już pojawił się „Samuraj”. Prawdziwy przedstawiciel narodu wywodzącego się z kraju Kwitnącej Wiśni.  „Daisuke Matsui” bardzo egzotycznie zabrzmiało nazwisko naszego ewentualnego zbawcy problemów z legijnym skrzydłem. Egzotyka nie rozbudza wyobraźni kibiców w tym stopniu co statystyki więc nic dziwnego iż zanim wysiadł z samolotu został (wzorem poprzednika) ….. „ogórkiem”. Przecież nie gra w beniaminku ligi Francuskiej to nie może być dobry, argumentowali jedni, fatalne statystyki - wtórowali im drudzy. Podczas gdy niewysoki Japończyk powoli swoimi dokonanymi na Cypryjskich boiskach przekonywał jednych i drugich, ja zachodziłem w głowę jak udało się namówić takiego zawodnika do testów w drużynie z polskiej Ekstraklasy. Ogólnie przyjęte jest, że zawodników z tej półki się nie testuje. Owszem badania medyczne, ok – potem podpisanie kontraktu lub nie, ale testy 31 krotnego reprezentanta swojego kraju -  niebywałe. Tu postawiłem kolejny plus (wcześniejszy za szukanie wzmocnień na tym poziomie) przy ocenie pracy ludzi odpowiadających w Legii za transfery. To niewątpliwie ich zasługa, że trener Skorża nie musiał podejmować decyzji w ciemno. Mógł osobiście dotknąć (jak to mawia selekcjoner Franciszek Smuda) zawodnika, naocznie przekonać się o jego walorach i zapewne poznać jego wady (któż ich nie ma).


Ciekawe jest to, iż ledwo nasz niedoszły wojownik wyjechał po zakończonym Cypryjski zgrupowaniu a już jego niedawni przeciwnicy kibice zaczęli za nim tęsknić. Nawet kolejna błyskawica (która rozświetliła mroki legijnych transferów) jaką było pojawienie się na lotnisku im. Fryderyka Chopina byłego wieloletniego kapitana Arisu Saloniki niejakiego Sergio Koke nie była w stanie uspokoić nastrojów. ” Oddajcie nam Matsui” można było przeczytać śledząc komentarze zamieszczane na serwisach Legii Warszawa. O ile w oczach wielu kibiców Hiszpan okazał się kolejnym zawodnikiem który nie ma żadnych szans na bycie wzmocnieniem (znów przed jakimkolwiek treningiem. Ba, facet piłki nie widział) o tyle w moich oczach pion odpowiedzialny za transfery urósł jeszcze bardziej. Do tej pory nieczęsto byliśmy świadkami skrzętnie realizowanej polityki transferowej. Dotychczas niekoniecznie przejmowano się słowami jakie wypowiedziało się w „afekcie” podczas poprzedniej kampanii działu sportowego. Ku memu zdumieniu tym razem wszystko wyglądało inaczej.


Jakiś czas temu zapowiedziana została polityka kadrowa do złudzenia przypominając tą która jakiś czas temu preferowana była w wielkim Real Madryt. Ni mniej ni więcej mieliśmy mieć swoich „Zidanes (od gwiazd) y Pavones (od wychowanków)”. Pamiętając o zasobach naszej akademii to jak by nie kombinować próby sprowadzenia Daisuke Matsui i Koke w taką politykę się idealnie wpisują. Owszem może te gwiazdy są nieco „przykurzone” ale… nie oszukujmy się na inne nas nie stać. Dokładnie taką „przykurzoną” gwiazdą był przecież nasz Danjiel Ljubija a dziś nikt nie wyobraża sobie składu bez Serba (i to w pierwszej jedenastce). Czy byłoby tak z Japończykiem lub Hiszpanem ? Nie wiem, zbyt dawno nie miałem możliwości obserwowania ich występów by  móc ferować takie wyroki. Wiem natomiast, że na pewno odpowiednio przygotowani mieli wszelkie predyspozycje by takimi gwiazdami (ja na nasze Polskie warunki) zostać. Chcąc nie chcąc po raz kolejny musiałem (wbrew opinii większości) po stronie działaczy z Markiem Jóźwiakiem na czele postawić plus.


I wtedy, gdy wszyscy przyzwyczajali się do świadomości iż Hiszpański napastnik pozbawi nas możliwości podziwiania Japońskiego skrzydłowego, kolejny błysk, kolejny grom z jasnego nieba.
Koke nie będzie grał w Legii Warszawa (wraca do Hiszpanii), co gorsza na Matsui nas nie stać, Traore wrócił dawno temu do Belgii (potwierdzając tym samym „warzywną” opinie o jego umiejętnościach), a Peggy Luyindula? Ten chyba zawsze był mrzonką, być może piękną ale tylko mrzonką. Tym razem nie ukrywam zbaraniałem w stopniu podobnym do  niektórych komentatorów sceny transferowej.


Wprawdzie sam przed sobą musiałem przyznać, że o ile w kontekście ruchów transferowych  nie rozumiem już nic, to podoba mi się profesjonalne podejście do kwestii tajemnicy negocjacji z zawodnikiem. Jedyne co mogliśmy się dowiedzieć o braku porozumienia z Koke to fakt, iż nie dogadano się z Hiszpanem i…koniec. Reszta to już tylko spekulacje, tak się robi na całym świecie i tak też działa się już u nas. Klub bierze ewentualną winę na siebie, jeśli ktoś ma jakieś pretensje to do działaczy, zawodnik szuka szczęścia dalej. Naprawdę fajnie, że znów powiało profesjonalizmem. Tylko, że chyba tak mocno powiło, że aż wydaje się iż wywiało ten cały profesjonalizm  wraz z nieudanymi rozmowami z Andaluzyjczykiem.


O co w tym wszystkich chodzi ? Czy aby na pewno jest w tych działaniach jakaś logika ? To pytanie ciśnie się pewnie na usta nie tylko mi ale też całej rzeszy kibiców drużyny z Łazienkowskiej. Wcale mnie nie dziwią tytuły na portalach sportowych opisujących całe to zamieszanie transferowe w Legii jako czystą…amatorkę. Muszę przyznać, iż mimo tych wszystkich plusów o których napisałem, pomimo ewidentnych pozytywów jakie można było w trakcie tego okienka zobaczyć w działaniu Marka Jóźwiaka (wraz ze świtą zajmującą się rozwojem sportowym) to podsumowanie całości wypada…  dramatycznie. Chaos, to chyba jedyne w miarę neutralne określenie jakie przychodzi mi na myśl, reszta jest już o wiele gorsza (i raczej nie nadająca się do publikacji). Z tym, że…


… jeśli nadal posługiwać się prawami z rollercoastera to być może właśnie dojechaliśmy do najniższego punktu trasy. Być może lada chwila w towarzystwie ogromnej wrzawy wszystkich pasażerów popędzimy w górę? Być może kolejny gwałtowny zwrot (który wywołał tyle sprzeciwu) miał na celu zmylić zmysły nie tylko uczestników ale też wszystkich obserwatorów. Być może Marek Jóźwiak jak mistrz prestidigitatorów David Copperfield wyciągnie z kapelusza prawdziwą gwiazdę która przyćmi swoim blaskiem wszystkie dotychczasowe. Ja sam już nie wiem. Wsiadłem do tego wagonika bez większej świadomości oczekującej na mnie „zabawy”, teraz jednak mam dość. Wysiadam. Teraz już stojąc z boku poczekam na finisz tej szalonej jazdy. Dopiero po nim postaram się ocenić działania autorów i pomysłodawców serwujących nam tak skrajne emocje. Każdemu chcącemu pozostać przy zdrowych zmysłach też to radzę. Czas nieubłaganie biegnie do przodu i dla nas zatrzyma się 01.02.2012. Wtedy przyjdzie czas rozliczeń, do tego czasu dbając o moje zdrowie psychiczne pozostanę przy pozytywnych ocenach działań naszych specjalistów. Na drugą stronę lustra nie zaglądam.


Autor: Monrooe

Polecamy

Komentarze (175)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.