News: Kontuzja Koseckiego, kara dla Sulera?

Komentarz: Zrozumieć indywidualność

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

19.07.2012 13:57

(akt. 04.01.2019 13:33)

Nieszablonowy, ekscentryczny, całkowicie nieprzewidywalny. Momentami bezczelny, choć lubiany w zasadzie przez wszystkich kolegów z zespołu. Zawodnik, który za kadencji trenera Macieja Skorży mógł chodzić na rękach, a mecze i tak oglądałby z trybun. Podobno zbyt rzadko widywany w defensywie, więc w Windischgarsten przesunięto go do ataku. Kto wie, czy to właśnie nie on nagle wyskoczy z tylnego siedzenia, by samozwańczo chwycić za ster i dać drużynie gole. Być może zresztą już dziś, w Lipawie. Oto Jakub Kosecki, syn Romana.

Mecz z PSV Eindhoven, 15 września zeszłego roku. Kosecki, po świetnej rundzie w ŁKS-ie, wreszcie dostaje swoją szansę w Legii. Wtedy jeszcze nie mógł wiedzieć, że dziesięć minut od trenera Skorży, to dla niego w sam raz. W sam raz na miesiąc i akurat w sam raz, by zdążyć kopnąć piłkę i wykonać kilka przebieżek. Legia przegrywała już 0:1, atakowała z rzadka, a jeśli w ogóle, to zazwyczaj nieporadnie. Po jednej z takich prób, Kosecki nie podał do Danijela Ljuboi, czym wywołał gniew Serba. Ten złości się często i spektakularnie, ale nigdy aż tak plastycznie, jak wtedy w Eindhoven.

 

Obóz w tureckiej Antalyi, końcówka stycznia. Legia przygotowuje się do inauguracji ligi i dwumeczu ze Sportingiem Lizbona. Kosecki prezentuje się, obok Macieja Rybusa, najlepiej spośród wszystkich legionistów. Szalejąc na lewym skrzydle, non stop stwarza zagrożenie pod bramką rywali, strzela gola kadrze Turkmenistanu. W końcu zapowiada, że już nie myśli o wypożyczeniu, bo właśnie nadchodzi jego czas…

 

Mecz ze Sportingiem, Warszawa. Tuż po tym, jak Portugalczycy doprowadzili do remisu 1:1, w Legii następuje zmiana. Kosecki zmienia Rybusa i ma pół godziny, by zademonstrować przy Łazienkowskiej przynajmniej namiastkę tego, co pokazał w Turcji. Tylko w tym jednym spotkaniu zagra prawie tyle minut, ile rozegrał w ciągu całej jesieni. Nie wytrzymał. Nic mu się nie udawało. Pod szatniami powiedział tylko, że tego dnia "nie dojechał” na mecz. Chciał poprawić się w następnych występach, ale jego entuzjazmu nie podzielił szkoleniowiec. Trzy dni później trybuny w Zabrzu, a potem wycieczka do Lizbony.

 

Wypożyczenie do Lechii. Paweł Janas od razu wstawia go do pierwszej jedenastki. Mimo że gdańszczanie najczęściej cieniują, do Koseckiego nikt nie może mieć pretensji. Odpalił silnik i rozpędził się. W sześciu kolejnych spotkaniach opuszcza zaledwie jedną minutę, a co najważniejsze, dwukrotnie trafia do siatki w starciu z Podbeskidziem. Niestety, wywrócił się na pierwszym ostrzejszym zakręcie. Kiedy w 29. kolejce Legia dość niespodziewanie poległa w Gdańsku, tracąc tym samym pozycję lidera przed ostatnim meczem sezonu, internet obiegło zdjęcie rozradowanego Koseckiego. No tak, dzięki temu Lechia się utrzymała, ale w stolicy niesmak pozostał.

Windischgarsten, przygotowania do nadchodzącego sezonu. Kosecki zawsze spada na cztery łapy. Powrót trenera Jana Urbana oznacza dla niego perspektywę kolejnej szansy, teraz już takiej prawdziwej. Austriackimi sparingami utwierdził w przekonaniu, że ma to "coś”. Ze Spartą Praga lewą nogą z 25 metrów wcelował w spojenie, po czym piłka przetoczyła się wzdłuż linii bramkowej. Gdyby wpadła, tego gola moglibyśmy śmiało ustawić w jednym rzędzie z piętką i półwolejem Rafała Wolskiego oraz z rzutem wolnym Ljuboi. Kilka dni później wyłuskał futbolówkę golkiperowi Łokomotiwu Płowdiw i skierował ją do siatki. Znów zyskuje uznanie kolegów. Wiedzą, że mogą na niego liczyć.

 

Zeszły tydzień, powoli kończy się trening na bocznym boisku. Kilku legionistów zostaje, by poćwiczyć rzuty wolne. Kosecki do spółki z Dominikiem Furmanem i Jakubem Rzeźniczakiem zdążyli już po kilka razy pokonać Jakuba Szumskiego. Wtem, w połowie kolejki, swoją piłkę ustawia trener Jacek Magiera. – O, przedskoczek przyszedł! – skomentował ten, który miał strzelać jako następny. Po chwili Kosecki ogląda świat z perspektywy murawy, robiąc karne pompki. Sam zwrot nie był na miejscu, ale trudno odmówić błyskotliwości.

 

Na boisku zawsze daje z siebie wszystko. Nie kalkuluje, nie ma kompleksów. Przecież to on jest Kosecki, ten Kosecki. Pseudonim "Romek” i tatuaż na lewej ręce nie dadzą mu o tym zapomnieć... Piszemy to trochę specjalnie, z przekory. Kandydat na piłkarza, Jakub, ma bowiem w tej chwili - poza stylem bycia – niewiele wspólnego z byłym świetnym piłkarzem, Romanem. Telefony, oceny, rady – wciąż mają miejsce, ale zdecydowanie rzadziej niż wcześniej. Nadeszła pora, by pracować na własny rachunek. On o tym wie najlepiej. A że jest indywidualnością? W chwili, w której umieszczamy ten tekst, Kosecki przygotowuje się do meczu z Metalurgsem czytając  biografię Zlatana Ibrahimovicia… Cóż, jak brać przykład, to od najlepszych!

Polecamy

Komentarze (35)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.