News: Kostiantyn Machnowskyj: Jóźwiak mnie nie lubił, ale nie wiem za co

Kostiantyn Machnowskyj: Jóźwiak mnie nie lubił, ale nie wiem za co

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

23.03.2012 12:42

(akt. 11.12.2018 20:33)

Kostiantyn Machnowskyj był w Legii w latach 2008-2012. Kiedy przyszedł na Łazienkowską, dokonywał w bramce rzeczy niesamowitych - głównie na treningach oraz w Młodej Legii. Kiedyś Wojciech Hadaj stwierdził, że będzie to niesamowity bramkarz, kozak jakich mało. Jednak w Legii kariery nie zrobił, zagrał 10 spotkań z "eLką" na piersi. W dwa tygodnie z pierwszego bramkarza stał się tym czwartym, czego do dziś nie może zrozumieć. "Ruski" w rozmowie z Legia.Net opowiada o tym, jak był traktowany w klubie w ciągu ostatniego roku przez Leszka Miklasa i Marka Jóźwiaka. Zapraszamy do lektury.

Cofnijmy się w czasie – kiedyś powiedziałeś, że w okresie, w którym bronił w Legii Jan Mucha, trochę sobie odpuściłeś, bo i tak wiedziałeś, że co byś nie robił, to do bramki nie wejdziesz. Kibice mieli za to do Ciebie pretensje, że to nie nieprofesjonalne.


- Nie żałuję tego, że tak powiedziałem, gdyż mówiłem prawdę. Tak działa ludzka podświadomość – kiedy nie masz szans na osiągniecie celu, to w jakimś stopniu odpuszczasz. Nie miałem szans na to, aby wygrać rywalizację z Jankiem Muchą, ale to nie znaczy, że się obijałem. Normalnie wykonywałem swoją pracę, choć czasem może nie z takim zaangażowaniem, jak później. Serio, wielu drugich bramkarzy tak ma, tylko o tym nie mówi. Ja akurat powiedziałem i tyle.


Janek Mucha w końcu jednak odszedł, dobrze wypadłeś na turnieju w Chicago…


… i jak już odchodziłem z Legii, to Leszek Miklas mi powiedział, że Chicago było mną zainteresowane, że o mnie pytali, ale usłyszeli, że nie jestem w tym momencie na sprzedaż. Jednak nie mam żalu, nawet gdyby doszło do rozmów i tak bym pewnie nie odszedł z Legii, bo wiedziałem, że mam szanse na grę, na to, by być numerem jeden. Nie czułem się gorszy od kolegów, a ponieważ trochę na swoją kolej czekałem, to chciałem spróbować.


Potem jednak zmienił się trener, przyszło sześciu nowych piłkarzy i bronił Marijan Antolović, a nie Ty? Bolało?


- Jak tylko Marijan został sprowadzony na Łazienkowską, to przeszła mi przez głowę taka myśl, że za niego zapłacili i to on będzie grał. Jednak na treningach i w sparingach nie było tego widać – byłem ustawiany jako ten pierwszy. Zresztą czułem, że jestem w lepszej dyspozycji i byłem przekonany, że mój sen się ziści, że będę grał. Tak myślałem na obozie w Grodzisku, tak też było w Carnac. Dopiero jak nie wyszedłem na sprawdzian generalny przed ligą, czyli mecz z Arsenalem to wszystko stało się dla mnie jasne.


W końcu się jednak doczekałeś swojej szansy. Najpierw raz w Lubinie, a później już stałeś się pierwszym bramkarzem. Obrona z Tobą zaczęła grać pewniej. Tobie zdarzały się nerwowe interwencje, ale błędów nie było.


- Nie grałem w oficjalnym meczu 2,5 roku – tyle czasu siedziałem w Legii na ławce. Nie wszystko więc mogłem od razu robić pewnie, jakbym bronił latami. Jednak starałem się, jak spojrzę wstecz i przypomnę sobie wszystkie spotkania, to nie zawaliłem żadnej z bramek. Pewnie mogłem zrobić coś więcej, zawsze można, ale wiedziałem, że to przyjdzie z czasem. Byłem zadowolony, trener Maciej Skorża i trener Krzysztof Dowhań też byli zadowoleni.


Aż przyszedł mecz w Krakowie, Wisła strzelił cztery gole – w tym jeden z karnego, którego być nie powinno. Nie faulowałeś rywala. Przy żadnym z tych goli nie zawaliłeś – po prostu cały zespół zagrał fatalnie. I nagle z pierwszego bramkarza stałeś się trzecim, a wkrótce czwartym. Co się stało? Ktoś z tobą o tym rozmawiał? Tłumaczył, dlaczego tak się stało.


- Po meczu z Wisłą rozmawiałem z Krzysztofem Dowhaniem, nikt nie miał do mnie pretensji. Jednak usłyszałem też, że Maciej Skorża zaplanował kilka zmian w składzie i nie wiadomo  czy wyjdę od pierwszej minuty w następnym spotkaniu. Cały tydzień normalnie trenowałem i szykowałem się do meczu z Arką Gdynia, jednak usiadłęm na ławce rezerwowych. Gorzej było tydzień później. Dzień przed meczem drużyna jechała na przedmeczowe zgrupowanie i byłem już przebrany w dres, zjadłem obiad i kierowałem się do autokaru. Wtedy okazało się, że jestem poza meczową osiemnastką. Miały być zmiany w składzie, ale jedyną zmianą była ta na pozycji bramkarza. W ten sposób poczułem się winny porażki z Wisłą, co gorsze, byłem jedynym winnym. Potem nie łapałem się nawet na ławkę rezerwowych – jak powiedział mi Marek Jóźwiak, to dlatego, że widział moją minę na ławce z poziomu trybun, że byłem obrażony. A na obrażanie się w Legii miejsca nie ma. A ja nie byłem obrażony, tylko się ciągle zastanawiałem, jak to możliwe że w dwa tygodnie z bramkarza numer jeden, stałem się niepotrzebny – przecież na formie w tak krótkim okresie czasu nie mogłem wiele stracić.


Czasem gdzie dało się usłyszeć, że to przez twoje niesportowe zachowanie, że masz zły wpływ na młodzież, że zbyt często jesteś widywany w klubach. Ktoś takie informacje o Tobie dawał w nieoficjalnych rozmowach z dziennikarzami i pewnie nie tylko. Domyślasz się kto?


- Domyślam się, że tą osobą był Marek Jóźwiak. Pamiętam, jak kiedyś mi mówił, że gdzie nie dzwonił, aby załatwić mi klub, to mnie nie chcieli, bo miałem złą opinię. Tyle, że on sam taką opinię mojej osobie wystawiał. Nic dziwnego, że ciężko się mnie było pozbyć.  Natomiast co ja miałem do młodzieży? Nigdy nikogo za rękę do żadnego klubu nie ciągnąłem. Owszem bywałem w takich miejscach, ale nie tylko ja. Teraz chłopaki też bywają. Tyle, że tylko jednego z nas wzięto pod lupę.


Wydawało się, że czas goi rany. Poleciałeś na trzeci obóz przygotowawczy z Maciejem Skorżą na Cypr. Szkoleniowiec powiedział, że póki co numerem jeden jest Wojtek Skaba, ale ty jesteś drugi. Jednak zaraz Cię w klubie nie było – co się stało?


- Faktycznie tak było, trenowałem ile miałem sił. Miałem dobre nastawienie psychiczne, pracowałem nad sobą. Jednak w pewnym momencie do Ayia Napy przyjechali Leszek Miklas i Marek Jóźwiak i oświadczyli mi, że nie ma miejsca w zespole dla mojej osoby. Skontaktowałem się więc ze znajomym na Ukrainie i okazało się, że jest opcja z Obołoni Kijów. Byłem zdecydowany, ale wtedy na rozmowę wziął mnie Maciej Skorża. Okazało się, że on nadal widzi mnie jako drugiego, nie wiedział nic o tym, że nie ma dla mnie miejsca w drużynie. Zaprzeczył. Trener nie chciał mnie puścić, ale mimo wszystko stwierdziłem, że lepiej wyjechać i pograć. Jak się okazało, nie pograłem… Może to był błąd?!


No właśnie miałeś grać, wystąpiłeś w sparingach a potem okazało się, że jakieś dokumenty nie poszły na czas do UEFA i miałeś pół roku z głowy.


- Tak, ktoś zawalił sprawę – nie chcę już tego rozpamiętywać. Trenowałem, aby być w formie i po półrocznym wypożyczeniu wróciłem do Warszawy. Ponownie usłyszałem z ust Leszka Miklasa, że nie ma dla mnie miejsca przy Łazienkowskiej. Mogłem wrócić do Kijowa, ale to taki klub, co nie wydaje pieniędzy na transfery, a Legia nie chciała mnie za darmo puścić. Pion sportowy Legii zaproponował mi Bałtyk Gdynia, miałbym grać razem z Piotrem Włodarczykiem. Odpowiedziałem, że mam większe ambicje i się nie zdecyduję na ten ruch. Wtedy Leszek Miklas zapowiedział, że albo pojadę do Gdyni, albo będzie mi płacił wtedy, kiedy będzie chciał. Skontaktowałem się ze swoim menedżerem. Następnego dnia musiałem już trenować o ósmej rano z juniorami, a popołudniu indywidualnie z trenerem od przygotowania fizycznego. Jego było mi akurat żal, bo dawno by już był w domu, ale musiał zostawać tylko dla mnie. Ale to już nie moja wina. Taka sytuacja trwała kilka miesięcy.


Wkrótce nie mogłeś uczestniczyć w życiu publicznym jako członek zespołu. Wszyscy szli do grupowego zdjęcia, Tobie nie było można itd. To miało cię zniechęcić? Skłonić do rozwiązania kontraktu?


- Nie wiem – być może. Ale takich zagrywek było znacznie więcej. Wiadomo było, że nie zagram w Młodej Ekstraklasie. Mimo to musiałem stawiać się na zbiórce przedmeczowej, jechałem z chłopakami do Sulejówka i miałem obowiązek z poziomu trybun oglądać mecz od pierwszej do ostatniej minuty.  Tak samo miało być z wyjazdami, gdzie jechałam jako ten dziewiętnasty, bez szans na grę. Na szczęście pomógł mi trener Marcin Muszyński. Wstawił się za mną, za co mu bardzo dziękuję. On jako jedyny ze mną rozmawiał, opowiadałem mu o wszystkim, znał moją sytuację. Naprawdę jestem mu bardzo wdzięczny, bo mi pomógł.


-  Nie chciano mnie długo puścić za darmo, a kiedy w końcu dostałem na to pozwolenie, to było za późno – dwa dni przed końcem okienka transferowego, kiedy każdy klub miał już zamkniętą kadrę, a już na pewno miał bramkarza. Chciałem odejść – poszedłem i zaproponowałem rozwiązanie kontraktu tylko pod warunkiem, że klub mnie spłaci – musiałem jakoś te pół roku przeżyć, nie chciałem wyciągać pieniędzy od rodziców. Legia nie zgodziła się na takie rozwiązanie. Zostałem wiec do zimy w Legii – usłyszałem, że darmozjadom się nie płaci. Pytałem Leszka Miklasa, dlaczego – przecież robię to czego ode mnie wymagacie, normalnie trenuję i pracuję.


Kto w Legii tak cię nie lubił? Trener Maciej Skorża? Dyrektor Marek Jóźwiak, a może wiceprezes Leszek Miklas?


- Wiem kto mnie nie lubi, ale nie wiem dlaczego. Ta osoba sprowadziła do klubu Marijana Antolovicia i może to było przyczyną. Ja jednak nic złego nigdy Markowi Jóźwiakowi nie zrobiłem, aby mnie tak traktował. Zawsze przecież można się jakoś dogadać, ja jestem ugodowy.


Na jakich zasadach ostatecznie pożegnałeś się z Legią?


- Miałem dwie opcje do wyboru – wybrałem taką, w której otrzymałem wypłaty do zimy i rozwiązaliśmy umowę. Podpisałem kontrakt z Obołoni – Legia na mnie nie zarobiła, bo mój obecny klub nie kupuje piłkarzy. Raczej daje szanse i potem chętnie sprzedaje zawodników do klubów z górnej części tabeli. Czy mam żal do Legii? Nie, żalu nie mam. Szkoda tylko, że nie byłem pierwszym i pewnie nie ostatnim zawodnikiem, którego potraktowano w ten sposób.

Polecamy

Komentarze (34)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.