Krzysztof Dębek: Runda pod znakiem dojrzałości i automatyzmu
30.12.2016 17:25
Liga Młodzieżowa była wyznacznikiem postępu?
- Z perspektywy czasu jeszcze bardziej doceniamy występ w fazie grupowej Youth League. Nasi zawodnicy dobrze wiedzą jak grać i prowadzić mecz. Tempo spotkań było wielkie, stosowaliśmy różne rozwiązania taktyczne i płynęło z tego wielkie doświadczenie. Byliśmy lepsi z tygodnia na tydzień.
Takie wyzwania dodatkowo motywowały piłkarzy?
- Oczywiście. Jeśli co rok mielibyśmy możliwość czerpania takich doświadczeń, to rozwój zawodników byłby jeszcze szybszy. Konfrontacje z zagranicznymi klubami były nieocenione i każdy w Polsce może nam tego zazdrościć. Zupełnie jednak nie patrzyliśmy na to, czy gramy na nosach rywali. To nie było ważne, bo trzeba koncentrować się na sobie. Wtedy mamy efekty, a to co dobrze wychodziło, dawało dodatkowego kopa i nakręcało zespół.
- Do meczów podchodziliśmy bardzo merytorycznie, szukaliśmy zagadnień mogących nam pomóc. Motywacja była na dalszym biegunie, bo zawodnik mając przed sobą wyzwanie w postaci konfrontacji z Realem, BVB czy Sportingiem sam się nakręca. Podobnie jest na polskim podwórku przed derbami stolicy czy finałem CLJ. Gracze dobrze funkcjonowali w rezerwach, ale nie każdy po spotkaniu na przykład w Madrycie, musiał mieć te same prądy, co wcześniej. Patrząc jednak na mecz z Widzewem po Borussii, nasi piłkarze zareagowali świetnie.
Nie było syndromu pucharowego?
- Nie myśleliśmy o tym. Byliśmy dobrze przygotowani motorycznie, dochodziło do rotacji i wszystko dobrze funkcjonowało. W trzeciej lidze zdarzało się niechcący tracić punkty, ale potrafiliśmy również wyszarpywać wygrane w ostatnich minutach. Tak było w Elblągu czy w Aleksandrowie Łódzkim.
Był pan zaskoczony dobrą postawą drużyny?
- Nie. Rozmawialiśmy ze sobą przed startem w Youth League i obaj wiemy, że w różnych kręgach optymizmu nie było. Wierzyłem jednak w nasze możliwości i pokazaliśmy, że możemy oraz potrafimy. Ostatnie miesiące pokazały, że odległość między nami a topowymi klubami nie jest duża. Wszyscy chcielibyśmy jeszcze zmniejszać dystans w kolejnych latach, ale czy to możliwe? Zobaczymy. To jest w nogach i głowach naszych piłkarzy.
Dobry występ to zasługa dwóch-trzech dobrych roczników czy całego szkolenia?
- Oceniam pracę na podstawie wspomnianych trzech rund, odkąd pracuję w drugim zespole. Przez ten czas pewne elementy zostały doszkolone i udoskonalone. W tej rundzie mogliśmy przygotowywać się w określony sposób. Wiedzieliśmy, czego od siebie wymagać. Pewne zachowania w defensywie, jak i w ofensywie mieliśmy przećwiczone na trzecioligowym poligonie. Wiedzieliśmy na co nas stać i dlatego aż tak w nas wierzyłem przed młodzieżową Ligą Mistrzów. Byłem przekonany, że nie będzie żadnego łomotu, a będziemy w stanie rywalizować na równym poziomie. Cieszę się, że tak samo mówiłem przed spotkaniami, bo dzisiaj mogę to spokojnie powtarzać.
Trzecia liga była jesienią na drugim miejscu?
- Dlaczego? Rozgrywki ligowe były dla nas bardzo ważne i tak je traktowaliśmy. Po jesieni zajmujemy trzecie miejsce, a mamy jeszcze jeden zaległy mecz, który rozegramy już w 2017 roku. Jeśli uda się wtedy wygrać, to do lidera będziemy tracili sześć punktów. Pojawiły się błędy, bo mogliśmy osiągnąć lepsze wyniki, ale nie wybrzydzajmy. Trzecia liga była, jest i będzie dla nas ważna.
Usłyszę głośną deklarację, że celem jest awans?
- W każdym meczu chcemy grać jak najlepiej, wygrywać. Jeśli dobrze zaprezentujemy się w zaległym spotkaniu z Huraganem Morąg, będziemy mogli spokojnie patrzeć na inne wydarzenia. To da nam pewną kontrolę. Mówiąc żargonem kolarskim, będzie dobra okazja, by wyskoczyć zza pleców łódzkiego lidera. Nie napalajmy się. Zobaczymy jak będzie wyglądała wiosną kadra, jak będą funkcjonowały inne drużyny… Ciśnienia nie ma, ale jesteśmy przy Łazienkowskiej, gdzie każdy z nas chce wygrywać.
Wolicie spokojną jazdę w peletonie czy jednak ucieczki?
- Na tym etapie wyścigu dobrze jedzie się w peletonie i osłania od wiatru. Za chwilę będziemy mogli spróbować ucieczki lub w sprinterskim stylu Marka Cavendisha finiszować na ostatnich metrach.
Jak przy okazji każdego okna transferowego pojawia się pytanie, jak będzie wyglądała wasza kadra. Ilu graczy może odejść?
- Mamy mocną drużynę i to pokazuje nasza praca. Jeśli ktoś odchodzi, to nadal potrafimy tworzyć zespoły z wyróżniających się jednostek. Dwa lata temu, jeszcze kiedy pierwszym trenerem rezerw był Jacek Magiera, zorganizowaliśmy zakończenie sezonu wspólnym wyjściem z graczami na tor gokartowy. Teraz było tak samo. Jeśli ktoś był tam w przeszłości, nie musiał logować się do systemu od nowa. Okazało się, że konta musiał zakładać tak naprawdę cały zespół. Jednostki, może dwóch-trzech, nie musiały przechodzić tej procedury. Minęły dwa lata, drużyna bardzo się zmieniła, ale rezerwy Legii jednak nadal grają i wygrywają. Materiał akademii, nasze szkolenie i myśl sztabu są ważne.
Dużą rolę odgrywał wiosną pana sztab?
- Wielką. To ludzie pracujący w cieniu, za moimi plecami, ale wspomagający mnie w każdej chwili. Razem tworzymy to wszystko. Mam dwóch asystentów - Tomasza Grudzińskiego i Kacpra Marca. Pierwszy odpowiada dodatkowo za przygotowanie motoryczne, a drugi za analizę. Maciej Kowal świetnie prowadzi bramkarzy, a jest też człowiek-orkiestra, Marcin Muszyński. Dzięki niemu organizacja jest na najwyższym poziomie. W trakcie młodzieżowej Ligi Mistrzów zajmował się tym w duecie z Marcinem Pawliną. Ich obowiązki w klubach zachodnich wypełniało kilka czy kilkanaście osób. Oni we dwóch zrobili wzorową pracę i nie było nawet w chwili, w której coś mogło pójść źle.
Nie brakuje czasem kogoś jeszcze w sztabie?
- Mamy świetny zespół ludzi, który sprawdził się na każdym froncie i wiele dał Legii. Ci ludzie tworzą ze mną to, o czym rozmawiamy. Znają się na swoim fachu i wykonują świetną robotę. Ale co będzie w przyszłości? Zobaczymy. Nie można się zamykać na jakieś ruchy. Wszystko wyjaśni się po nowym roku.
Tradycyjnie musimy podsumować formacje. Zacznijmy od bramkarzy.
- Pozycja bramkarza, jak zawsze, wzmacniana jest decyzjami trenerów pierwszej drużyny. Radosław Majecki zagrał większość spotkań i nie zawodził. Dwa razy grał też Radek Cierzniak. W czterech spotkaniach do bramki wskakiwał Dominik Kąkolewski, kiedy wspomniana dwójka nie mogła zagrać. Musimy podkreślić, że Legia II z nim w składzie, nie przegrała (3 wygrane, 1 remis). Pewne rzeczy musi podszkolić, ma plusy i minusy, ale tak jest z każdym zawodnikiem.
- Bezapelacyjnym numerem jeden był Majecki - w trzeciej lidze i w Youth League. Zauważyłem u Radka duży postęp. Ktoś może przyczepić się do jego gry nogami z Realem, ale trzeba przypomnieć sobie mecz z Borussią, gdzie markował dłuższe wybicia, a w rzeczywistości świetnie wyprowadzał piłkę po ziemi. To dopiero siedemnastolatek, a bramkarz czym starszy, tym lepszy. Przed nim jest duża przyszłość.
Obrońcy.
- Kapitanem drużyny był Mateusz Zawal, który przez większość rundy „trzymał” defensywę. Pozycja stopera była wzmacniania Mateuszem Wieteską, który wiele wnosił. W Lidze Młodzieżowej prezentowali się tam też Mateusz Żyro, Adrian Małachowski czy Mateusz Bondarenko. Na bokach mieliśmy Jakuba Szreka, Mateusza Hołownię czy Eryka Rakowskiego. Pierwszy miał końskie zdrowie. Tylko raz z gry wykluczyła go kontuzja. To ważny zawodnik dla trzecioligowych rezerw. W Europie na jego pozycji grał Tomek Nawotka, który stał się dużym odkryciem. Może grać z tyłu, ale i na skrzydle. W sześciu spotkaniach, gdzie grał do deski do deski, pokazał się na wysokim poziomie, choć doświadczenia na boku defensywy nie miał wielkiego.
Zatrzymując się na przykładzie Wieteski, można dojść do wniosku, że na ogół schodzący byli wzmocnieniami. Nie było tak, jak w przeszłości. Pomijając mecz z Jagiellonią II, wszystko funkcjonowało idealnie?
- Ogólnie w swojej trzecioligowej pracy nie mogę narzekać. Poza początkiem, kiedy bywały mecze jak z Oskarem Przysucha, nie mogłem narzekać na wspomaganie rezerw graczami z „jedynki”. Ich zbyt duża liczba może wpływać różnie, ale w większości współpraca jest mądra. Chwalę ją sobie, bo wprowadzamy młody narybek, a pomagamy też pierwszej drużynie ogrywać zawodników.
Jaka jest optymalna liczba schodzących?
- Jesienią to dobrze wyglądało. Dwóch-trzech schodzących z pierwszego zespołu to byli młodzi zawodnicy, nie tak dawno trenujący z nami. W dodatku wszyscy czuli się pewnie przy Stojanie Vranjesu. Podobnie było wiosną, kiedy Michał Kopczyński był ostoją, a ostatnie miesiące pokazały, jak ważnym zawodnikiem może być nawet w Lidze Mistrzów. Z zachowaniem równowagi, wszystko świetnie się komponuje.
Kopczyński jest dla pana odkryciem tego sezonu w pierwszym zespole?
- Cała akademia cieszy się z jego postępów. Michał pokazał, jak ważna jest cierpliwość. Wielu graczy chciałoby wystąpić w tych meczach, w których zagrał Kopczyński. Zdobył niesamowite doświadczenie i widać to teraz w Ekstraklasie.
Wracając do podsumowania. Porozmawiajmy o pomocnikach.
- Musimy powiedzieć o Konradzie Michalaku, który jeszcze w trakcie rundy awansował do pierwszej drużyny i zadebiutował w niej w meczu z Piastem Gliwice. To dobre dla drugiego zespołu, który zaczął wypuszczać graczy do „jedynki”. Podobnie było przecież latem ze Sebastianem Szymańskim. Nasza pomoc potrafi organizować grę w Lidze Mistrzów i w trzeciej lidze. Na pierwszy plan wysuwają się „Sebek”, Miłosz Szczepański czy Bartek Urbański, ale do tego dochodzą Olek Waniek czy Patryk Czarnowski. Wiosną możemy mieć fajny ból głowy. Ta ostatnia dwójka zagrała w środku pola ze Sportingiem w Pruszkowie i pokazała świetny futbol. Jest jeszcze Praszelik. Na razie nie będę o nim wiele mówił, ale widzimy jego talent.
Wspominamy o Praszeliku, ale nie był on jedynym graczem, który nie trenował z wami regularnie, a jednak grał w młodzieżowej Lidze Mistrzów. Nie było tak, że prowadził pan na dobrą sprawę dwa zespoły wiosną?
- Tak, ale mądra decyzja klubu powierzająca drużynę z Youth League sztabowi „dwójki” sprawiła, że różnica zaznaczała się dopiero tuż przed spotkaniami w europie. Skład trzeba było wtedy trochę podzielić na zajęciach, ale nie było dużych tarć. Jeśli mielibyśmy „mielić” i rzucać zawodnikami, moglibyśmy nie poradzić sobie potem z ich głowami. Dzięki takiemu rozwiązaniu jakie było, wszystko było w ryzach. Dawało się mądrze szafować siłami.
Trudno było kondycyjnie wytrzymać trudny gry na dwóch frontach?
- Dobrze sobie z tym radziliśmy, ale mamy świetnego fachmana od przygotowania kondycyjnego, Tomasza Grudzińskiego, więc zupełnie mnie to nie dziwi. On jako szkoleniowiec też dojrzewa, czuje to i byłem spokojny o motorykę. Pracujemy ze sobą od 2012 roku i od tego czasu wszystko poprawiamy, udoskonalamy i wychodzi to świetnie.
Dużo pan mówi o rozmowach z asystentami, członkami sztabu, ale Krzysztof Dębek jest też jasnym szefem, który koniec końców o wszystkim decyduje?
- Jak w każdym sztabie, musi być jasny szef. Czy jak mówię, to inni się nie odzywają? Trudno tak o sobie mówić. Osoby z szatni powinny to powiedzieć.
Przejdźmy do napastników. Miałem wrażenie, że Kulenović - gdyby nie grał z Realem czy BVB - musiałby dłużej uczyć się pewnych elementów taktyki. Liga Młodzieżowa stymulowała przyswajanie informacji przez graczy?
- Wymagania Youth League były takie, że poza posiadanymi umiejętnościami, trzeba było unikać błędów. Każdy musiał wspomagać cały zespół w fazie bronienia i budowania akcji. Kiedy ktoś przysnął, taki rywal jak Real wykorzystywał to z zimną krwią. Tak samo było z niedokładnościami. Chcieliśmy grać w młodzieżowej Lidze Mistrzów podobnie, ale tam wachlarz naszych umiejętności był bardziej widoczny. To dlatego, że była wysoka kultura gry i elementy taktyczne się uwidoczniały. Istotna była również powtarzalność w grze. Fajnym doświadczeniem dla całej ekipy była obecność kamer Canal+. Efektem był dokument wyemitowany w święta. Na początku to mogło dodawać rangi, ale i spinać, ale z czasem nikt nie zwracał na to uwagi i się przyzwyczaił.
Pan też?
- Tak. Przede wszystkim zdawaliśmy sobie sprawę, że kamery czekają na sukces, który wisiał w powietrzu. Każdy zaczął nas po pierwszym czy drugim meczu skazywać na wygraną, ale ta tak łatwo nie przyszła. Trzeba było poczekać do ostatniej konfrontacji ze Sportingiem, kiedy nie mieliśmy już szans na wyjście z grupy.
Czuje pan, że przeciętny kibic Legii wie już, kim jest Krzysztof Dębek?
- Od oceny mnie i mojego sztabu są inni. Pracujemy tu od wielu lat, ktoś nam ufa, chcemy wypełniać dobrze swoje obowiązki…
Takie chwile schlebiają? Ludzie przymierzają pana do Zagłębia Sosnowiec. Temat przecież zresztą był, ale kibice dziwią się, że mimo braku licencji, nie da się czegoś wykombinować.
- Miło mi słyszeć pochwały i zestawienia z ludźmi, którzy osiągnęli coś na poziomie centralnym. Dębek nie może trafić do pierwszej ligi, bo nie ma papierów. Przymierzanie nie ma sensu, bo i tak nie mógłby pracować na takim poziomie. Nie mam na razie na to wpływu i w takim razie pozostaje mi skupiać się tylko na pracy w Legii. Mam jakieś swoje cele, może trochę skryte, ale liczy się tylko teraźniejszość, bo ona może sprawić, że przyszłość będzie lepsza.
Którzy pana piłkarze zrobili największe postępy indywidualne?
- Tomek Nawotka zrobił wielki postęp. Przeobraził się ze skrzydłowego, w przeszłości napastnika, na prawego obrońcę! Ma wielkie możliwości motoryczne. Może trochę popłynę, ale tak delikatnie przypomina mi Łukasza Piszczka. Bereszyński też był kiedyś pomocnikiem, a momentami napastnikiem. Tomasz zrobił coś jaskrawego, co pozwala teraz wszystkim głośno mówić „Nawotka”! Postępy widać też u innych. Spójrzmy chociażby na mózg zespołu Szczepański, Urbański, ale też Szymański trenujący tam, ale będący tutaj. Małachowski nosząc opaskę kapitana w Youth League, prezentował się świetnie w środku pola, ale i jako stoper. Ma umiejętności, by wypełniać powierzane mu zadania. Zaporą nie do przejścia był Mateusz Żyro. W miarę równo grał również Konrad Michalak, którego kropką nad „i” był awans do „jedynki”. Inni dostali bodziec - pójść wyżej jak „Kondzio”.
Patrząc na przykłady Nawotki i Małachowskiego, gracze w tej rundzie występowali na różnych pozycjach. Tak trenujecie u nich uniwersalność?
- Gra na wielu pozycjach nie może być dla piłkarza przywarą. Jeśli zawodnik dobrze rozumie różne pozycje, może grać lepiej, bo bardziej wie to, co siedzi w głowie partnera. Rozmawiamy czasem z obrońcami i oni muszą czuć napastników. Rotacja przydaje się czasem z potrzeby chwili, a momentami z rozwoju. Niektóre strzały poszybowały prosto w dziesiątkę. Jeśli taki Czarnowski więcej dał mi do myślenia jednym meczem ze Sportingiem na „ósemce”, niż wszystkimi epizodami w trzeciej lidze, coś to znaczy.
- Legia ma już pewien automatyzm. To widać i każdy kto ogląda regularnie nasze mecze, widzi to. Przed nami siedem fajnych sparingów zimą, a trzy z przeciwnikami z drugiej ligi. Zima zapowiada się ciekawie. Trener Magiera interesuje się naszymi graczami, potem w razie potrzeby będziemy łatali dziury w CLJ. Liczebność naszego zespołu na pewnie nie będzie wielka, bo w małym gronie postępy są duże. Możemy wtedy bardziej indywidualizować zajęcia.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.