Domyślne zdjęcie Legia.Net

Książka "Kowala"

Adam Dawidziuk

Źródło:

06.12.2002 13:12

(akt. 15.01.2019 06:04)

Od dziś <i>Przegląd Sportowy</i>, zaczął drukować w odcinkach napisaną przez Wojciecha Kowalczyka książkę: <i>"Kowal: Prawdziwa historia"</i>. Zapraszamy do lektury pierwszego odcinka, w którym "Kowal" opowiada o początkach w Legii i kulisach jakże pamiętnego meczu z Sampdorią Genua...
Każdy ma w życiu dzień, który wszystko zmienia. Ja też taki miałem, nawet pamiętam datę - 20 marca 1991 roku. Przyjechał chłoptaś na europejskie salony, w koszulce z zaklejoną reklamą i zapakował dwie bramki. I to komu! Sampdoria to była wtedy jeśli nie najlepsza, to jedna z najlepszych drużyn świata - zdobywca PZP, przyszły mistrz Włoch. Nikt nam, legionistom, nie dawał szans na awans do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Gdy działacze usłyszeli, że chcemy negocjować premie za awans, kpili z nas pod nosem. - Ile chcecie? - zapytali. Gdybyśmy krzyknęli, że po milionie dolarów byłoby w porządku, to by podpisali! Rzuciliśmy sumę równie abstrakcyjną. - Jeśli awansujemy, chcemy po dziesięć tysięcy dolarów na głowę - powiedział Krzysiek Budka, kapitan zespołu. - OK - padła odpowiedź. No kochani, tu was mamy! Już wtedy czułem, że ta kasa będzie moja. W pierwszym meczu miałem nie grać, ale Andrzej Łatka doznał kontuzji. Wszedłem za niego, w rewanżu też wystąpiłem, już od pierwszej minuty. Nikt w zespole nie miał pretensji, że gram, bo byłem... lubiany. No, taki chłopak od wszystkiego, co potrafi wszystko zorganizować, a i na piwo pójdzie po treningu. Lubiliśmy się wtedy spotykać, w dużej grupie. To była atmosfera! Patronat nade mną objął Darek Czykier. Gdy przyszło już wyjść na boisko w Genui, nie miałem żadnej tremy. Nigdy przed meczami się nikogo nie bałem. Tu może tylko była we mnie pewna rezerwa, bo rywali wcześniej oglądało się w kolorowych pismach. No i ten stadion, to było to - świetne miejsce, aby przedstawić się ludziom. - Dzień dobry, nazywam się... - powiedziałem w 19 minucie meczu, gdy minąłem trzech makaroniarzy i nie dałem szans Pagliuce na interwencję. - ...Wojciech Kowalczyk - dodałem zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy, gdy "ukłułem" ponownie. Poszło dośrodkowanie z prawej strony, od Leszka Pisza. Nie wiem, czy ta piłka była adresowana do mnie. W każdym razie... przyjąłem ją ręką. To znaczy bardziej ona mnie trafiła, bo nie wykonałem żadnego ruchu. Sędzia nie zareagował, a ja miałem przed sobą tylko bramkę i bramkarza. Nie miałem wątpliwości, że będzie gol. Głupio by to wyglądało, gdybym zaczął cieszyć się przed strzałem, ale w zasadzie mogłem - mając tyle miejsca, wiedziałem, że trafię. Tak! Wojciech Kowalczyk tego dnia przestał być anonimowym młokosem z wąsem. - Rany Boskie, przecież to wszyscy oglądają! Tata, mama, koledzy z osiedla! - pomyślałem po minucie. 20 marca to moje piłkarskie urodziny. O kasie się w takich momentach nie myśli, choć miałem 10 tysięcy dolców - pieniądze wtedy niewyobrażalne dla ludzi w moim wieku - w kieszeni. Wiadomo, jaka była końcówka tego meczu. Czerwona kartka dla Maćka Szczęsnego - nikt nie miał do niego pretensji, bo i tak wybronił nam mecz - i Marek Jóźwiak między słupkami. "Beret" był z siebie strasznie dumny, nawet złapał jedną piłkę. - Jestem jedynym bramkarzem, który nie dał się pokonać w europejskich pucharach! - chwalił się. A ja... zostałem sam, no, jeszcze z bólem. Nawet nie poszedłem na kolację, bo z powodu kontuzji musiałem leżeć w pokoju. Miałem kompletnie rozwaloną nogę. Tylko w pewnym momencie ktoś zapukał: - Kto tam? - Ty, młody, otwieraj, bo sobie tę kasę weźmiemy! Okazało się, że przyniesiono mi pięćset dolarów dodatkowej premii od Andrzeja Grajewskiego. Jedyny raz w życiu dostałem kasę od razu po meczu. Miałem dziesięć tysięcy pięćset dolarów. Nieźle, jak na chłopaka, który dopiero przedstawił się publiczności. - Zobaczycie, to dopiero początek! - powiedziałem sam do siebie.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.