Domyślne zdjęcie Legia.Net

Legia o mało nie złamała kariery Lewandowskiemu

Marcin Szymczyk

Źródło:

28.11.2008 09:03

(akt. 18.12.2018 14:48)

Swego czasu ledwo mógł chodzić, a teraz jest gwiazdą. Legia Warszawa miała u siebie <b>Roberta Lewandowskiego</b> ale młody napastnik nabawił się kontuzji mięśnia dwugłowego i nowi właściciele Legii, spod znaku ITI, usłyszeli opinię, że 18-letni piłkarz nie rokuje żadnych perspektyw na dalsze uprawianie sportu. Później Legia chciała mieć go u siebie, ale jako napastnika drugiej kategorii. Pozbyła się go i o mało nie złamała kariery - historię Roberta Lewandowskiego opisuje dziennik "Sport".
Lewandowski wychowywał się w podwarszawskim Lesznie, w niewielkim miasteczku położonym na skraju Puszczy Kampinoskiej. Na skromnym obiekcie miejscowego Partyzanta pojawiał się jednak sporadycznie, bo wraz z tatą wolał dojeżdżać w okolice stadionu „Czarnych Koszul”, gdzie na ulicy Międzyparkowej mieści się, pozbawione trawiastej murawy jedyne boisko MKS Varsovia. Przez pół roku grał w drużynie juniorów, a wiosną 2005 roku na dwa miesiące przeniósł się do stołecznej Delty, zespołu występującego wówczas w IV lidze mazowieckiej. Właśnie wtedy spotkała go wielka tragedia, którą była śmierć ojca, ale to z myślą o tacie kontynuował naukę i jednocześnie trenował. A grał na tyle skutecznie, że otrzymał propozycję przejścia do warszawskiego Hutnika, którym opiekował się Andrzej Blacha, późniejszy szkoleniowiec Znicza Pruszków, a następnie asystent Macieja Skorży w Wiśle Kraków. - Już wtedy widać było, że ten chłopak ma papiery na granie i kocha strzelać bramki, jednak kwota 10 tysięcy złotych, jaką trzeba było wyłożyć za kartę, okazała się zbyt duża, jak na możliwości klubu z Bielan - wspomina Andrzej Blacha. Większym zasobem gotówki dysponowali Krzysztof Gawara i Jerzy Kraska, prowadzący zespół rezerw Legii, dlatego Lewandowski jesienią trenował już na Łazienkowskiej i strzelał bramki w rozgrywkach III ligi. Podpisał z klubem roczny kontrakt z możliwością jego przedłużenia, był również z pierwszym zespołem na zgrupowaniu we Wronkach. Dariusz Wdowczyk wiązał z nim spore nadzieje, ale młody napastnik nabawił się kontuzji mięśnia dwugłowego i nowi właściciele Legii, spod znaku ITI, usłyszeli opinię, że 18-letni piłkarz nie rokuje żadnych perspektyw na dalsze uprawianie sportu. - Tak naprawdę nikt mi nie powiedział, z jakich powodów pozbyto się mnie z klubu. Znalazłem w szafce pismo informujące o nieprzedłużeniu umowy i zostałem na lodzie. To był trudny moment, bo nie bardzo wiedziałem, co mam ze sobą zrobić - mówi Robert Lewandowski. Bogaty Pruszków I tak przyszły reprezentant Polski stał się wprawdzie wolnym, ale niezdolnym do gry zawodnikiem, bo z powodu urazu miał kłopoty nie tylko z bieganiem, ale nawet z chodzeniem. Zrozpaczonego i załamanego syna wspierała mama, która pewnego dnia, za namową trenera Blachy, który otrzymał właśnie posadę w trzecioligowym Zniczu Pruszków, zwróciła się o pomoc do Sylwestra Muchy - Orlińskiego, guru nie tylko pruszkowskiego środowiska piłkarskiego. Ten najpierw spojrzał z politowaniem na utykającego piłkarza, podrapał się po wysokim czole, by ostatecznie przekonać prezesa Znicza, żeby wpisał Lewandowskiego na listę piłkarzy. - „Lewy” nic nas nie kosztował, bo miał kartę na ręku, a w III lidze zarabiał skromne pieniądze, tyle ile junior. Po kontuzji długo przechodził okres rehabilitacji, ale zaliczył z drużyną okres przygotowawczy, chociaż trener starał się oszczędzać młody organizm. Pojawiał się w końcowych minutach meczów, ale i to wystarczyło, żeby pokazał, co potrafi. Imponował nie tylko świetnymi warunkami fizycznymi, ale również szybkością i nieczęsto spotykaną u polskich piłkarzy umiejętnością gry, będąc ustawionym tyłem do bramki, a takich napastników piłka zawsze szuka w polu karnym rywali - wspomina Mucha-Orliński, dzięki któremu Znicz dokonał - jak do tej pory - największej transakcji w historii klubu. Na przejściu Lewandowskiego do Lecha według dobrze poinformowanych źródeł zarobił 1,5 mln złotych. Inna sprawa, że jeden z głównych współautorów historycznego awansu Znicza do I ligi (po reorganizacji rozgrywek) dzierżył już tytuł króla strzelców III i II ligi. Leszek Ojrzyński i Jacek Grembocki, kolejni szkoleniowcy „żółto-czerwonych” mogli w ciemno liczyć na jego skuteczność, ale każdy z nich podkreśla, że mimo wzrastającej popularności Lewandowski nadal pozostawał skromnym piłkarzem. - To świetnie ułożony i bardzo mądry chłopak, a przecież nie było mu łatwo, bo w najważniejszym momencie, gdy dorastał, stracił ojca. W jego domu nigdy się nie przelewało, ale zdał egzamin maturalny i miał szczęście, że trafił do Znicza, klubu, w którym nie marnuje się piłkarskich talentów. Świadczą o tym choćby przykłady Radka Majewskiego, Igora Lewczuka czy Pawła Zawistowskiego, występujących obecnie z powodzeniem w ekstraklasie - podkreśla Blacha. Klasa B Szczęścia zabrakło jednak Lewandowskiemu w przypadku Legii, bo próba powrotu na Łazienkowską, po zakończeniu jakże udanego dla piłkarza sezonu 2007/08, okazała się wielką porażką. Nie dla niego, ale dla działaczy wicemistrzów Polski. O napastnika Znicza już wcześniej dopytywali się skautingowcy kilku zagranicznych klubów, pojawiły się konkretne propozycje z Jagiellonii Białystok, Cracovii. Przedstawiciele Wisły Kraków dopiero przymierzali się do negocjacji, a działacze Lecha Poznań czekali na rozwój sytuacji. Piłkarz i jego menedżer Cezary Kucharski przebierali w ofertach, ale cierpliwie czekali na tę jedną - z Łazienkowskiej. W końcu Lewandowski otrzymał zaproszenie na rozmowę z Mirosławem Trzeciakiem, dyrektorem sportowym Legii. Ale i tym razem opuszczał siedzibę klubu z rozgoryczeniem, z trudem powstrzymując łzy. Według Trzeciaka, miał być tylko piłkarzem grupy „B”, bez gwarancji na grę w pierwszym zespole i z uposażeniem na poziomie I ligi. Wyższe notowania miał bowiem na Łazienkowskiej sprowadzony z Hiszpanii Mikel Arrubarrena. Dziś już wiadomo, że był to fatalny wybór, o którym dyrektor-menedżer chciałby jak najszybciej zapomnieć. - Czułem, że z Legią nie osiągnę porozumienia, bo wprawdzie jej trenerzy chcieli mieć mnie w drużynie, ale tylko w roli stażysty. W Wiśle zbyt długo się zastanawiano, a Cracovią, szczerze mówiąc nie byłem zainteresowany. Od początku sumienie podpowiadało mi, że najwięcej skorzystam przechodząc do Lecha. Ale zapewniam, że nie zachłystuję się tym, co dotychczas osiągnąłem, bo dla mnie to wciąż początek mojej przygody z piłką – podsumowuje „Lewy”.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.