Legia w prasie historycznej - Boje ze Spartakiem w Champions League
16.08.2011 10:15
Do pierwszej konfrontacji ze Spartakiem Moskwa w 4. rundzie eliminacyjnej Ligi Europejskiej pozostały już tylko godziny. To bez wątpienia jeden z najważniejszych meczów dla Legii w ostatnich latach. Po wyeliminowaniu Turków z Gaziantepu pojawiła się szansa, żeby po raz pierwszy od dawna pokazać się na europejskich salonach. Tak jak 16 lat temu, gdy Legia niespodziewanie zawojowała Europę, plasując się w ósemce najlepszych ekip Starego Kontynentu. To właśnie wtedy Wojskowi trafili w rozgrywkach grupowych Ligi Mistrzów na niesamowicie mocną, złożoną niemal z samych reprezentantów Rosji, ekipę Spartaka.
Pierwszy mecz odbył się pod koniec września 1995 roku w Moskwie. Jak donosił korespondent „Przeglądu Sportowego” legionistów przed meczem nie ominęły swego rodzaju kłopoty organizacyjne. Wojskowi zostali zakwaterowani w hotelu znacznie oddalonym od centrum miasta, ponieważ na ośrodek rekomendowany przez UEFA, klubu z Warszawy zwyczajnie nie było stać. Piłkarze, gdzieś w półoficjalnych rozmowach przebąkiwali o pozostawiających wiele do życzenia warunkach lokalowych. Mimo to, w zespole panowała pełna mobilizacja. Sama organizacja meczu na moskiewskich Łużnikach przynosiła coraz to nowe trudności. Wielu zagranicznych dziennikarzy miało problem, żeby wejść na stadion. Z kolei lokalni żurnaliści bawili się aż za dobrze. Według relacji korespondenta „PS” dziennikarz rosyjskiej Agencji ITAR-TASS padł po dwudziestu minutach na swoim stanowisku. Rzekomo „ze zmęczenia”. Także porządkowi co i raz wyciągali „małpki” dodając sobie otuchy. Wszak wrześniowe wieczory w Moskwie potrafią być już naprawdę chłodne…
Spartak wygrał 2:1. Zgodnie uznano, że Legia przespała pierwszą połowę, a ofensywny zryw po przerwie wystarczył tylko na honorowe trafienie Marka Jóźwiaka. Przełomowym momentem meczu był jednak, niesłusznie podyktowany przez węgierskiego sędziego, rzut karny dla Rosjan. W polskiej prasie zawrzało. „Nie każdy Węgier jest bratankiem”, „Fałszywy gwizdek”, „Kpiny wyemitowane na cały świat” – złości i żalom nie było końca. Poproszony o komentarz „na gorąco” polski mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Władysław Komar, oglądający mecz z trybun, stwierdził, że sędziego niewątpliwie skusiły „rublo – forinty”. „Ludzie, to jest Liga Mistrzów, tak nie wolno sędziować!” – dodał wyraźnie rozżalony. Jednak najdalej w ocenie poczynań sędziego, zapędził się strzelec jedynego gola dla Legii, zewsząd chwalony, M. Jóźwiak: „do takiego, a nie innego przebiegu meczu przyczynił się przez drukowanie sędzia. W Warszawie Im nie popuścimy”. Krótko, zwięźle i na temat.
Na zweryfikowanie obietnic obecnego dyrektora sportowego Legii trzeba było czekać ponad dwa miesiące. W mikołajkowy wieczór, do skutej lodem i arktyczną zimą Warszawy, przyjechała ekipa Spartaka. Od wrześniowego pojedynku, Legia stoczyła dwie kapitalne batalie z mistrzem Anglii - Blackburn Rovers (zwycięstwo przy Łazienkowskiej i remis w Anglii), oraz zebrała srogie baty w Trondheim od miejscowego Rosenborga. O awansie do ćwierćfinału miał zatem decydować ostatni bój, z niepokonanym dotychczas Spartakiem. Przed meczem dużo miejsca w prasie zajmowały spekulacje na temat finansowych gratyfikacji, jakie mogą stać się udziałem Legionistów w przypadku awansu do najlepszej ósemki LM. Zdaje się, że w czasach ryczącego kapitalizmu, wielomilionowe sumy robiły na dziennikarzach i kibicach jeszcze większe wrażenie niż dziś, mimo że wspomniane premie oscylowały wokół nieporównywalnie mniejszych kwot. Jeden z felietonistów, kierowany prostym rachunkiem, napisał przed meczem: „Zbyt wiele ‘zielonych’ leży na murawie, by z tego biznesu dać się frajersko wyimpasować”.
Co by nie mówić, na frajerów Legia nie trafiła, choć już po 10 minutach mogła prowadzić 2:0. Dwie idealne sytuacje, spartaczyli Jerzy Podbrożny i Cezary Kucharski. Potem do głosu doszli goście, strzelili gola i już do końca kontrolowali wynik. Niespodziewanie w sukurs Legii przyszło angielskie Blackburn, które pokonując Rosenborg, otworzyło ekipie z Warszawy drogę do ćwierćfinału. „Jedna Legia, wiosnę czyni” – napisał po meczu „PS”, przyznając, że smak awansu został nieco przytłumiony przez drugą porażkę z Rosjanami. Najbardziej niepocieszony był (wyrastający na bohatera tego tekstu) M. Jóźwiak. „Być może spotkamy się ze Spartakiem w finale, wówczas pokażemy Im swoją wartość. Na razie o tym nie myślę. Jadę na wakacje do Egiptu.” I pojechał, a na Legię w ćwierćfinale czekał już grecki Panathinaikos.
Przed czwartkowym meczem można powiedzieć: Do trzech razy sztuka. Na pewno nie będzie tak zimno, jak podczas pamiętnego pojedynku z grudnia 95 roku. Miejmy nadzieję, że obędzie się też bez sędziowskich wpadek. Być może Legia nie będzie miała dwóch stuprocentowych szans na gola. Jeśli przydarzy się jedna – trzeba ją wykorzystać. Z drugiej strony należy pamiętać, że ekipa z Moskwy nie jest już takim piekielnym monolitem jak przed 16 laty. Mając to wszystko na uwadze, nasuwa się tylko jedna, krótka refleksja: WSZYSCY NA SPARTAK!
Wykorzystano fragmenty archiwalnych numerów „Przeglądu Sportowego” (27-30.09, 06-09.12 1995)
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.