Domyślne zdjęcie Legia.Net

Legia w prasie historycznej - Tak rodziła się legenda

Michał Kosiorek

Źródło: Legia.Net

10.03.2011 15:00

(akt. 14.12.2018 19:03)

<p>Niniejszy tekst jest drugim z serii artykułów opowiadających o historii naszego klubu z nieco innego niż dotychczas punktu widzenia. Mianowicie, z perspektywy relacji prasowych pisanych na bieżąco w związku z danym wydarzeniem. Będzie to próba odpowiedzi na pytania jak na przestrzeni lat pisano o Legii w prasie codziennej, jak reagowano na jej liczne sukcesy i jak odbierano porażki. Wreszcie, jak przez lata zmieniał się styl, sposób mówienia i pisania o piłce nożnej.</p>

Tak rodziła się legenda Kazimierza Deyny

Nie ulega wątpliwości, że połowa lat 60. to w historii klubu z Łazienkowskiej niespecjalny okres. W 1966 roku Legia zdobyła wprawdzie Puchar Polski, ale niedługo potem szybko odpadła z rozgrywek Pucharu Zdobywców Pucharów. Co gorsze zespół kompletnie nie radził sobie w lidze na półmetku rozgrywek zajmując dopiero 10. miejsce w stawce 14 zespołów. Nieporadność Legii wielokrotnie przykuwała uwagę dziennikarzy i ekspertów. W jednym z podsumowań na łamach "Przeglądu Sportowego" czytamy: „…żadne logiczne przesłanki nie potrafią nas przekonać, dlaczego zespół , w którego szeregach grają tej klasy zawodnicy co  Grotyński, Brychczy, Blaut czy Żmijewski od lat musi kumać się z outsiderami”.

Wojskowi w rundzie jesiennej nie potrafili wygrać żadnego meczu przed własną publicznością! Wydawało się, że Legii w najbliższym czasie nie czekało nic dobrego. Runda zbliżała się do końca. W listopadzie do Warszawy przyjechał Ruch Chorzów. Po niezbyt emocjonującym meczu skończyło się bezbramkowym remisem. „Napastnicy nie zdołali jeszcze przełamać fatalnej passy własnej bezproduktywności, która prześladuje ich przez całą rundę”- grzmiał "Przegląd Sportowy". Kolejne bezbarwne 90. minut było jednak - jak się miało później okazać - niezwykle ważne w historii klubu. W barwach Legii zadebiutował wówczas szerzej jeszcze nieznany 19-latek sprowadzony z ŁKS-u Łódź. Nazywał się Kazimierz Deyna.

Trzeba przyznać, że "Kaka" na początku swojej wielkiej kariery nie miał dobrej prasy. Po wspomnianym meczu z Ruchem dziennikarze „Przeglądu Sportowego” pisali: „Pech legionistów chciał, aby niektóre doskonałe pozycje podbramkowe kończyły się na debiutującym w brawach Legii Dejnie, któremu młodzieńcza trema jakby paraliżowała ruchy, szczególnie kiedy aż się prosiło o bardziej energiczne wejście do akcji, lub silniejsze uderzenie”. Korespondent relacjonujący ten mecz nie mógł jeszcze wiedzieć, że Deyna taki właśnie pozornie mało energiczny styl uczyni swoim znakiem firmowym, a drybling „na stojąco”, niemalże w miejscu będzie jednym z jego największych atutów. Dzięki niebywałej inteligencji i zmysłowi przewidywania ruchów rywala Deyna nie musiał być wcale graczem dynamicznym. O tym wszyscy, nie tylko dziennikarze, mieli dobitnie przekonać się już wkrótce…

Z upływem czasu recenzję poprawiały się, a Deyna zaczynał odgrywać w zespole z Warszawy coraz większą rolę. Wiosną 1967 roku Legia miała piąć się w górę tabeli, choć w związku z koszmarną jesienią o mistrzostwie nie było mowy. Tymczasem Wojskowi rozkręcali się z meczu na mecz, przy czym swój duży udział miał właśnie "Kaka". W kwietniu Legia wygrała w Katowicach z GKSem 4:0, a Deyna strzelił swojego pierwszego gola dla CWKS. „PS” napisał po meczu: „Do poziomu najlepszego na boisku Brychczego szybko dostroili się Żmijewski, Gadocha i Deyna, nieco cofnięty, wyłapujący niczyje piłki i skutecznie włączający się w poczynania partnerów w napadzie”. Już kilka tygodni później Deyna wystąpił w roli głównej, strzelając we Wrocławiu 3 gole. „Legioniści w meczu ze Śląskiem zaprezentowali się z bardzo dobrej strony. Cały czas niepodzielnie rządzili na boisku, a klasą dla siebie okazał się w tym meczu Deyna”. W kolejnych meczach Legia nie zwalniała tempa. Tydzień później 5-1 z Zawiszą Bydgoszcz i kolejne dwie bramki Kazika. „Szkoda, że forma Legii przychodzi tak późno.” – pisze "PS". Zespół z  Łazienkowskiej skończył sezon na 4. miejscu. Pytany w „Życiu Warszawy” o przyczyny metamorfozy drugi trener Legii Edmund Zientara nie ma wątpliwości. Jego zdaniem wśród kilku nowych twarzy to Deyna (obok R. Gadochy) okazał się największym wzmocnieniem.

W kolejnym sezonie Legia od samego początku grała zdecydowanie lepiej i utrzymywała się w czołówce tabeli. Deyna wyrastał na pierwszoplanowego dyrygenta. Trochę cofnięty miał mniej szans na kolejne bramki. Te strzelali koledzy, a Legia do ostatnich kolejek liczyła się w walce o mistrzostwo Polski. Po drodze zdarzały się mecze jak ten w czerwcu‘68 kiedy Wojskowi rozgromili łódzki KS 7:0. Deyna strzelił byłemu klubowi 4 bramki, co nie uszło uwadze prasy: „Większośćz  bramek, mianowicie 4 strzelił najlepszy na boisku Deyna, rzetelnie zapracował na powołanie do reprezentacji na mecz z Brazylią. Deyna pracował na całej długości boiska, a jego niektóre wejścia do pierwszej linii były pierwszorzędnej marki.”

Znakomita gra w Legii otworzyła Deynie drogę do reprezentacji. Debiut wypadł okazale, ponieważ Polska rozbiła Turcję 8:0. Jednak dużo musiało jeszcze wody w Wiśle upłynąć, zanim Deyna zaczął odgrywać w kadrze pierwszoplanową rolę. Co więcej "Kaka" za swoją grę w jednym z pierwszych reprezentacyjnych meczów  zebrał gorzkie słowa krytyki, w których oponenci znów jak za czasów debiutu w Legii narzekali na jego anachroniczny, powolny styl gry. „Ani Maszczyk, ani tym bardziej powolny i mało zwrotny Deyna nie sprawiali wrażenia, że grają w formacji, która w nowoczesnym futbolu jest niejako jądrem, osią drużyny. Deyna nie potrafi też wesprzeć w razie potrzeby własnej defensywy. To zapewne kolejny wniosek dla Trenera Koncewicza.” Koncewicz nie posłuchał prasowych ekspertów, a Deyna dostawał kolejne reprezentacyjne powołania (m.in na wspomniany mecz z Brazylią, 3:6 w Warszawie).

To wszystko to był zaledwie początek. Kazimierz Deyna dopiero się rozgrzewał. W następnym, mistrzowskim dla Legii sezonie 1968/69 strzelił we wszystkich rozgrywkach 19 goli i stał się niekwestionowanym liderem zespołu. A potem przyszła wspaniała przygoda Legii w Pucharze Mistrzów. Dni Chwały Deyny miały właśnie nadejść.

Wykorzystano fragmenty archiwalnych numerów „Przeglądu Sportowego” (1966-1968)

Autor: Michał Kosiorek

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.