Leszek Miklas: Czerwona flaga wisi nad Legią
17.08.2009 08:04
- Od wydarzeń w Wilnie rozpoczynają się wszystkie narady bezpieczeństwa przed naszymi meczami międzynarodowymi. Na każde nasze spotkanie w europejskich pucharach przydzielany jest dodatkowy obserwator do spraw bezpieczeństwa i zazwyczaj jest to człowiek z najwyższej półki UEFA. Każda odprawa techniczna zaczyna się od informacji, że na Legii ciąży kara zawieszenia i za co została orzeczona.Wisi nad nami wielka czerwona flaga i tak będzie jeszcze przez trzy lata - mówi w rozmowie z Polska The Times prezes KP Legia Warszawa <b>Leszek Miklas</b>
Kiedy na Legii będzie wreszcie normalnie - bez konfliktów i podziałów?
Mam nadzieję, że niebawem. Podobało mi się zachowanie kibiców podczas rewanżu z Broendby Kopenhaga. Raz czy dwa pojawiły się co prawda okrzyki zapewniające o "sympatii" do ITI czy mojej osoby, ale ogólne wrażenie było dobre. Właśnie na taki doping liczymy, tworząc nową trybunę ultras na stadionie. Nie chcemy wulgaryzmów na trybunach czy pokazów pirotechnicznych. Teraz akurat ich nie ma, chyba z obawy przed nową ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych, która zaostrzyła kary za używanie rac. Nie chcemy oczywiście awantur. Tylko tyle i aż tyle.
Legia po wydarzeniach w Wilnie raczej nie ma w zwyczaju uginać się pod żądaniami kibiców. Patrząc jednak na wydarzenia w Kopenhadze, nie lepiej było zrobić w tej sytuacji kroku w tył? Sprzedać kibicom bilety na stadionie, spisując ich dane z dowodów osobistych, tak jak o to prosili. To by najprawdopodobniej zapobiegło awanturom.
- W przeszłości nie raz robiliśmy w stosunku do kibiców kroki do tyłu i za każdym razem źle na tym wychodziliśmy. Nigdy nie było tak, że ktoś te kroki docenił. Przed meczem w Kopenhadze podkreślaliśmy, że nikt nie kupi na miejscu biletu na sektor gości. Nie wiedzieliśmy jak się zachowają Duńczycy, czy np. nie wprowadzą wolnej sprzedaży dla wszystkich.
Na to właśnie liczyli ci, którzy pojechali do Kopenhagi bez biletów.
- Myśleli, że będzie jak zawsze. Z kimś tam pogadamy i coś tam załatwimy, a w ostateczności postraszymy, że wejdziemy z bramą, to na pewno nas wpuszczą. Sposobu dystrybucji biletów nie wymyśliłem w nocy poprzedzającej mecz, tylko jest to procedura UEFA, którą wdrożyliśmy. Jaka ona była, wystarczyło poczytać przed meczem na stronach Legii i Broendby. Jak słyszę, że to był problem, bo ktoś był na wakacjach, to odpowiadam. Był jeden przypadek, gdy młody człowiek zadzwonił do klubu, mówiąc, że jest w Kopenhadze i pozostanie tam jeszcze przez pewien czas. Nie opłaca mu się w związku z tym wracać do Polski tylko po to, żeby kupić bilet. Podał numer karty kibica, bilet kupiła mu mama i wysłała pocztą. Mógł odebrać voucher także u naszych przedstawicieli w Kopenhadze. Bez problemu wszedł na stadion. Czyli jednak można było sobie poradzić.
Kibice zarzucają Wam, że nie byłoby problemu, gdybyście nie ostrzegali przed nimi Duńczyków.
- Bądźmy poważni. Nie musieliśmy nikogo straszyć, bo gospodarze znali z detalami przebieg wydarzeń w Wilnie. Po tym, co się wówczas wydarzyło, jesteśmy na cenzurowanym. Od wydarzeń w Wilnie rozpoczynają się wszystkie narady bezpieczeństwa przed naszymi meczami międzynarodowymi. Na każde nasze spotkanie w europejskich pucharach przydzielany jest dodatkowy obserwator do spraw bezpieczeństwa i zazwyczaj jest to człowiek z najwyższej półki UEFA. Każda odprawa techniczna zaczyna się od informacji, że na Legii ciąży kara zawieszenia i za co została orzeczona.Wisi nad nami wielka czerwona flaga i tak będzie jeszcze przez trzy lata. Duńczycy doskonale zdawali więc sobie sprawę, czym ryzykują, wpuszczając na trybuny kibiców, za których Legia nie chce wziąć odpowiedzialności. I tu wracamy do pytania, dlaczego nie zgodziliśmy się sprzedawać biletów na miejscu. Na godzinę przed meczem nie było po prostu możliwości, by sprawdzić, ilu z tych ludzi jest objętych zakazami stadionowymi. Musielibyśmy przenieść do Kopenhagi całe biuro. Właśnie dlatego prosiliśmy kibiców, by zgodzili się poddać weryfikacji w Warszawie, gdzie możemy zrobić to od ręki.
SKLW twierdzi, że kibice zostali wprowadzeni w błąd przez pana Błędowskiego. Podobno powiedział im w przeddzień meczu, że jednak będzie można kupić bilety na miejscu.
- Nie byłem przy tej rozmowie, ale nie sądzę, by pan Błędowski mógł coś takiego powiedzieć. On sam twierdzi, że nie składał podobnych deklaracji i nie mam powodów, by mu nie wierzyć. Tym bardziej że od początku uczestniczył w procesie dystrybucji biletów i doskonale wiedział, jakie jest w tej sprawie stanowisko klubu. Mogę natomiast potwierdzić, że pan Błędowski zadzwonił do mnie przed meczem, pytając, czy można sprzedać im bilety po spisaniu danych. Potwierdziłem nasze wcześniejsze stanowisko z powodów, o których już rozmawialiśmy. To wszystko.
Mamy wrażenie, że czasami Legia jest zbyt restrykcyjna wobec kibiców, czym prowokuje agresję. Po co było zabraniać fanom wnoszenia megafonów na rewanż z Broendby?
- Jest procedura stanowiąca, że jeśli kibice wnoszą elementy o dużych gabarytach, muszą być one zgłoszone wcześniej i sprawdzone. Musimy sprawdzić, czy nie ma tam środków pirotechnicznych, bo w przeszłości takie rzeczy się zdarzały. Nie ograniczamy dopingu. Jeśli ktoś przychodzi na mecz i 15 minut przed meczem chce się z bębnem wepchnąć, to nie możemy go wpuścić. Musimy być konsekwentni. Za zapalenie rac grożą nam konsekwencje. Mecz z Broendby był wyjątkowy i podjęliśmy szczególne środki bezpieczeństwa.
Zapis całej rozmowy dostępny w dzisiejszym wydaniu Polska The Times.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.