Leszek Ojrzyński: Arka to drużyna pucharowa. Marzymy o obronie tytułu
30.04.2018 21:30
fot: Piotr Kucza/FotoPyk
Pamięta pan smak szampana z poprzedniego roku?
- Nie, szczerze mówiąc już zapomniałem. Przyznam jednak, że chętnie go sobie przypomnę.
Rok temu w szatni Arki szampana nie brakowało, co czuć było choćby po przesiąkniętych nim ubraniach zawodników.
- Atmosferę pamiętam do dziś, bo to było coś niesamowitego. Pamięć ma jednak to do siebie, że pewne wspomnienia potrafią wyparowywać. Od meczu z Lechem i zdobycia Pucharu Polski minął praktycznie rok. Za nami długie dwanaście miesięcy, w trakcie których nie brakowało emocji: był Superpuchar, Liga Europy, walka o utrzymanie, a teraz kolejny finał PP. Mamy szansę na obronę trofeum, choć zmierzymy się z innym przeciwnikiem. A szampan? Oczywiście również był, choć szczerze powiem, że nie przepadam za tym trunkiem. Wtedy zamoczyłem tylko usta.
Skoro nie szampan, to…
- Nie jestem fanem szampana czy piwa. Wino piję sporadycznie, z żoną. Jeśli już, to stawiam na tradycyjne trunki: czy to wódeczka, czy whisky. Inna sprawa, że zdarza się to strasznie rzadko, bo roboty nie brakuje. Po dobrych meczach, w odpowiednim towarzystwie, można się jednak napić drinka. Ważne, by podchodzić do tego z głową i umiarem.
Po finale w Warszawie skusi się pan na szklaneczkę?
- Wszystko zależy od wyniku. Na pewno nikomu nie można zabierać szans, bo to jest piłka nożna. Nie ma stuprocentowego faworyta. Spory wpływ na mecz będzie miała dyspozycja dnia. W środę bardzo ważna będzie skuteczność i pewność siebie. Motywacji w Arce nie brakuje. Nikt nie chce przegrać spotkania, zanim wyjdzie się na boisko. Wiara w wygraną pozwala pokazać się na boisku z lepszej strony.
Przed wyjściem na boisko przegraliście w ostatniej kolejce z Piastem (1:5)? Trudno zrozumieć ten wynik.
- Nikt go chyba nie rozumie… Rozdział z Piastem zdecydowaliśmy się zamknąć i z czystymi głowami pojawimy się w Warszawie. Arka to drużyna pucharowa, tylko Ligi Europy nie zdołaliśmy zawojować. Rok temu wygraliśmy na PGE Narodowym, potem triumfowaliśmy w Superpucharze, a teraz możemy powtórzyć wyczyn sprzed roku. Gramy o pełną pulę i mam nadzieję, że w stolicy ponownie wyjdzie nam dobry mecz.
W ostatnich pięciu meczach Arka wygrała tylko raz, w półfinale z Koroną na własnym terenie.
- Użyję wyświechtanego sloganu, że „puchary rządzą się swoimi prawami”. Pomiędzy dwoma porażkami w derbach, udało nam się awansować do finału PP. Spotkanie z Koroną było meczem, w którym walczyliśmy o swoje marzenia, a nie jest to łatwy rywal. Ostatnio doszło do zmiany sędziego i jak powiedział prezes PZPN Zbigniew Boniek, czeka nas najważniejszy mecz sezonu. Rozumiem, że takiej rotacji dokonano po to, by wszystko odbyło na jak najwyższym poziomie. Dobrze, że mamy obecnie zaliczkę nad rywalami i nie musimy tak samo drżeć o utrzymanie tak samo, jak w poprzednim sezonie.
Jeszcze niedawno mówił pan, że utrzymanie jest celem numer jeden dla Arki. Nic się nie zmieniło?
- Nie. Utrzymanie jest najważniejsze, bo jeśli nie gra się w Ekstraklasie, to budżet radykalnie maleje i jest tragedią w kontekście dalszego rozwoju. Teraz jesteśmy bliscy utrzymania i dlatego skupiamy się na tym, co jest najbliżej nas. W środę zrobimy wszystko, by sprawić niespodziankę i wygrać. W poprzednim sezonie zostawiliśmy na Stadionie Narodowym wiele zdrowia i potrzebowaliśmy potem chwili, by wrócić na właściwe tory w lidze. Chcemy teraz powtórzyć to, co w poprzednim roku. To dobrze świadczy o zespole, że ma szansę wyrównania swoich osiągnięć z ostatniego sezonu.
Jakiej Arki można się spodziewać w środę?
- Zobaczymy. Przed nami jeszcze dwa treningi, po których zapadną ostateczne decyzje. Musimy się zastanowić, jak poukładać pewne kwestie. Ostatni mecz ligowy dał się nam we znaki mentalnie, zdrowotnie i wynikowo. Na pewno będziemy chcieli zniwelować atuty Legii i uwypuklić swoje dobre strony. Mistrzowie Polski przystąpią do spotkania w roli faworytów, ale ci nie zawsze muszą wygrać.
Legia to obecnie rywal bardzo niewygodny? Przede wszystkim trudno wyczuć, czego spodziewać się po stołecznym zespole.
- Naprawdę podchodzę do środowego meczu tak, że wszystko może się zdarzyć. Legia miała pokonać Arkę w Superpucharze czy w Gdyni, a tego nie zrobiła. Przed nami spotkanie z fajną otoczką i nie wiadomo, jaki będzie scenariusz naszej konfrontacji. Legioniści notują ostatnio dobre wyniki, stali się pewniejsi, a nasze rezultaty są wręcz odwrotne. To jednak historia.
Arka w roli gospodarzy dobrze radzi sobie z Legią. W środę również będziemy pełnili tę funkcję. Mamy niezły bilans z warszawiakami i spróbujemy pokazać wysoki poziom. Istotna będzie skuteczna gra w obronie, bo o pucharze może zdecydować jeden gol. Tak było ostatnio w Gdyni i z ciekawością przystąpimy do najbliższej konfrontacji.
Jest pan przesądny?
- Nie, w ogóle.
Żaden klub, który na PGE Narodowym pełnił rolę gospodarza, nie wygrał tam meczu.
- Dobrze, że się o tym dowiedziałem. Teraz spróbujemy to odczarować. Nie przywiązuję wagi do przesądów, dlatego w tym roku będziemy m.in. spali w innym hotelu, niż przed zeszłorocznym meczem. Zasiądziemy w innej szatni, na innej ławce, ale na tym samym boisku, choć z inną murawą. Trzeba łapać szansę za rogi i sprawić niespodziankę.
Nie boicie się od stan murawy, która w całości położona została dopiero w sobotę?
- Impreza goni imprezę i nie dziwi mnie, że dopiero wtedy położono całą murawę. Takie są realia, ale każdy zespół będzie biegał po tej samej trawie. Spróbujemy się oswoić z nawierzchnią w trakcie wtorkowego treningu. Po zawodach Pucharu Tymbarku stan płyty będzie pewnie odrobinę gorszy, jak to było w poprzednim sezonie, ale nie ma sensu na to patrzeć.
Po ostatnim meczu z Legią mówił pan, że będzie teraz panował w domu (syn Ojrzyńskiego, Jakub, jest bramkarzem w akademii Legii). Przyjemne uczucie?
- Było dobrze, choć po derbach… pojawiła się smutniejsza mina. Panowanie, panowaniem, ale życie toczy się dalej. W niedzielę niestety przegrałem z synem w kosza 15:20, graliśmy jeden na jednego. Teraz otwiera się nowy rozdział i będzie trwała walka o trofeum.
Wygrywanie w Warszawie ma dla pana dodatkowy smak?
- Kiedy od wielu lat mieszka się w tym mieście, ma się żonę w Warszawie, a syn gra w klubie, z którym się rywalizuje, to zawsze pojawiają się jakieś emocje. Mam tu wielu znajomych, choćby ze studiów i w tych okolicach mam dom. Każdy sukces w stolicy smakuje inaczej. Zwłaszcza, gdy pomyśli się o przeciwnikach, z którymi nie ma się takich związków.
W Legii zaczynałem swoją trenerską pracę, gdy prowadziłem juniorów z rocznika ’87 na Fortach Bema. Mam z nią kilka wspólnych mianowników, ale w sporcie jest tak, że robi się wszystko, by zadowolony był twój obecny pracodawca. Czasem w sporcie trzeba stanąć po przeciwnej stronie barykady, niż znajomi czy rodzina.
Zrobiło się panu miło, gdy pojawiały się w internecie głosy kibiców, że to pan powinien poprowadzić Legię po Romeo Jozaku?
- Robię swoje i wiem, że jeśli będę dobrze wykonywał swoją pracę, to w końcu trafię do klubu walczącego rok w rok o mistrzostwo Polski. Kiedy? Jak? Spokojnie do tego podchodzę i skupiam się na tym, co tu i teraz. Obecnie stoimy z Arką przed wielką szansą obronienia krajowego pucharu. Potem nadal będziemy mieli co robić i tak do tego podchodzę. Człowiek ma marzenia, cele, ale trzeba podążać krok po kroku.
Jako młody chłopak jeździłem na Legię oglądać mecze z Interem czy Barceloną. Potem, jako trener, obserwowałem też spotkania z Valencią. Człowiek trochę przeżył wspólnie z Legią i dlatego do meczów z nią podchodzi się ciut inaczej.
Nie ma pan myśli, jako polski trener i człowiek, który darzy sympatią Legię, że warto byłoby przy Łazienkowskiej pomyśleć o trenerze z kraju? Zagraniczni trenerzy potrafią przychodzić i równie szybko odchodzić.
- Życie, takie jest życie. Trzeba się z takim stanem rzeczy pogodzić. Jeśli jest się czym zająć, to to właśnie robię. Są większe problemy, a dopóki jest się zdolnym pracować, to trzeba swoją robotę wykonywać. Pracuję i liczę, że w przyszłości dostanę szansę w klubie, który regularnie walczy o najwyższe pozycje. Są jednak pewnie tacy, którzy pracują jeszcze mocniej, a prowadzą drużyny z niższych lig. Mam znajomych, którzy są tytanami pracy, ale akurat nie udało przebić. Rynek trenerski jest mały, dochodzą do tego trenerzy spoza Polski, a z każdy rokiem przybywa też szkoleniowców z licencją UEFA Pro. Trzeba się pogodzić z tym, jak to wygląda. A co będzie? To się zobaczy, ale liczy się rzetelna, codzienna praca. Chociaż nawet to może czasem nie uchronić od dostanie w czapkę, jak w spotkaniu z Piastem. Trzeba z tym jednak żyć i zawsze myśleć, by pokazać się z jak najlepszej strony.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.