Domyślne zdjęcie Legia.Net

Leszek Pisz o starej i nowej Legii

Marcin Szymczyk

Źródło: weszlo.com

27.12.2010 22:06

(akt. 15.12.2018 03:02)

- Osiągnięcie mojej Legii to już przeszłość. Ale w Warszawie do dziś, nie wiem dlaczego, jeżdżę za darmo taksówkami. Do jakiej bym nie wsiadł, po przejechaniu dziesięciu kilometrów, nie rozmawiając z kierowcą, słyszę – „panie Leszku, pamiętam i dziękuję”.  To miłe - mówi w rozmowie z portalem weszlo.com były kapitan naszego zespołu Leszek Pisz.

Co jeden ze starej Legii to menedżer, skaut, ekspert, dyrektor. Nie myśli Pan czasem – „cholera, temu Kucharskiemu to się udało”?

- Nie ma takiej możliwości. Daj mu Boże pięciu takich Lewandowskich. Sam udzielam się w siatkówce. Mam kolegów w Asseco Resovii, regularnie bywam na ich meczach w Rzeszowie. Poza tym, dalej pracuję w piłce. Nie mogę tylko zdradzić w jakiej roli.

Pana rzuty wolne, dopracowane niegdyś do perfekcji, to też efekt ciężkiego treningu?

- Za Janasa nieraz zdarzało się, że drużyna jechała autobusem do lasu na koniec Warszawy, a ja w tym czasie zostawałem z bramkarzami i ćwiczyłem wolne. Strzelałem i strzelałem, do znudzenia.

Trener bramkarzy nie był potrzebny.

- Raczej był, bo mało łapali. Po takim treningu dochodziłem do siebie przez dwa - trzy dni. Mięsień czworogłowy miałem tak nabity, że ból był potężny. Ale nigdy nie kładłem się na stół masażysty. Nigdy. Tylko wcierka przedmeczowa.

Dziś do klubowych masażystów ustawiają się kolejki.

- Niech sobie jeszcze SPA wykupią.

W waszych czasach przygotowania wyglądały zupełnie inaczej.

- Józek Łuszczek zawsze dawał nam popalić. Trenowaliśmy w górach, w okolicach Giewontu. Nawet nie chcę liczyć, ile razy przebiegłem Nosal dookoła.

Ale sport-testery oszukiwaliście.

- Jest takie powiedzenie – nie oszukasz, nie wygrasz. Tak samo jest na boisku.

Tylko tutaj oszukiwaliście swoich. Trenera, który chciał dobrze.

- Chciał dobrze, ale organizm nieraz nie wytrzymywał. Dziś wszystko mierzą maszyny. Jeden biega na tętnie 130, drugi na 190. Wtedy był jeden cykl dla wszystkich. Każdy zamknięty w tym samym przedziale.

W takim razie, więcej plusów czy minusów?

- Pewnie, że plusów. Sam często zabierałem swoich juniorów do lasu, żeby trochę im tego „towaru” w płuca nabić. W Legii zawsze mieliśmy rozgrzewkę ogólnorozwojową. Dopiero później wprowadzili stretching. Na co jeden z moich kolegów mówi – „no tak, dziś to się nazywa stretching. Kiedyś to było po prostu opierdalanie”. Właśnie taka jest różnica między tym, co jest, a tym, co było.

Powiedział Pan kiedyś: „paliliśmy, piliśmy i robiliśmy to, czego nie powinni robić wyczynowi sportowcy. Tyle tylko, że w tym wszystkim był umiar, bo rano trzeba było wstać na trening i zapierdalać na maksa”

- Przyznaję, palę do dziś i nie mogę się oduczyć. Jeśli jednak w niedzielę graliśmy mecz, to w sobotę na pewno nie piliśmy.

Za pana czasów w Legii najpierw trzeba było kupić sobie starszyznę. Dopiero potem się grało.

- Ja nie musiałem nikogo kupować. Swoimi umiejętnościami pokazałem, że na Legię zasługuję. A trafiłem do drużyny, w której byli sami kadrowicze. Pewnie, że na początku miałem kompleksy, tremę. Wszyscy mówili jednak, że mam dobry charakter. Nikomu nie chcę zaszkodzić, ale na boisku nie ma u mnie „przebacz”.

„Rywale doceniali naszą siłę. Niektórym wystarczyło w tunelu spojrzeć w oczy i widać było, że już z nami przegrali” – to kolejny cytat. Dziś w Polsce nie ma drużyn, które wygrywałyby mecze w tunelu.

- Gdy graliśmy w europejskich pucharach, wiedzieliśmy, że przeciwnika trzeba czymś wystraszyć. Nie mierzyliśmy się z „ogórkami”. Marek Jóźwiak krzyczał, walił pięścią w ściany tunelu. Na rywalach to robiło wrażenie. A jak jest dziś? Mam 45 lat, ale gdybym miał grać, nikogo w tej lidze bym się nie bał.

Jaka była atmosfera legijnej szatni?

- Bajka. Po prostu bajka! Mówi się, że Jóźwiak był jajcarz, ale tak naprawdę tylko jeden z wielu. To było tak skonstruowane, że ja do dziś nie wiem, jak to się stało, że Bozia wrzuciła tych wszystkich wariatów w jedno miejsce. Atmosfera była taka, że trener musiał aż stopować towarzystwo. Nigdy nie było tak, żebyśmy kończyli trening i każdy szedł w swoją stronę.

Najpierw był „Garaż”.

- To była podstawa. Spotykaliśmy się po meczu, oczywiście bez trenera. Gadaliśmy, ocenialiśmy swoją grę. Nie rozmawialiśmy o tym, kto kupił nowy żel albo samochód. Padało wiele ostrych słów. Po piwku lub dwóch zaczynały się pretensje. „Dlaczego mnie nie zaasekurowałeś?”, „tu mi nie pomogłeś” itd. Bijatyki się jednak nie zdarzały. Dzień później na treningu był już inny zespół. Każdemu te spotkania wychodziły na dobre.

Może dziś należałoby wprowadzić taki „Garaż” w Legii?

- Wpuść pan dzisiejszą Legię do „Garażu”, to kobita nie będzie wiedziała co podać, bo każdy mówi w innym języku. To duży problem. Teraz, jak w Legii gra trzech Polaków, to jest sukces.

W sezonach 1994/95 i kolejnym zdobył pan jako pomocnik po 11 bramek. Dziś najlepszy strzelec Legii, Ivica Vrdoljak, ma ich cztery.

- W tym pewnie jeszcze ze trzy z rzutów karnych. Chluby drużynie to nie przynosi. Nie wiem, co oni robią na tym boisku. Może mają zakaz strzelania goli? Chyba trener im niczego takiego na odprawach nie mówi.

Kiedy ostatnio był Pan na Łazienkowskiej?

- W sierpniu, na Arsenalu. Jestem w Galerii Sław klubu, dlatego miałem przyjemność przecinać wstęgę na otwarciu stadionu. Poza tym z wejściem na mecz nigdy nie mam żadnego problemu. Muszę tylko wcześniej zadzwonić.

Oglądając Legię przed telewizorem nadal zdarza się Panu przełączać na „Kuchnię Polską”?

- W końcówce rundy już nie. Było całkiem nieźle. Ale wcześniej, rzeczywiście, zdarzało się. Ciężko było patrzeć na swój ukochany klub w takiej wersji.

Widać, że Skorża ma u Pana kredyt zaufania.

- A dlaczego miałbym na nim wieszać psy? Ma nowy zespół i pokazał, że można z niego coś wycisnąć. Głęboko wierzę, że Legia będzie mistrzem.

Skorża zapytany o to, kogo z dawnej Legii wziąłby do obecnej, odpowiedział – Leszka Pisza.

- Nie słyszałem. Ale skoro tak, to ja mówię - niech bierze.

Na boisku dorobił się Pan ksywy „generał”. W dzisiejszej Legii ktoś zasługuje na takie miano?

- W Legii? Nie mam pojęcia. Jeśli miałbym wybierać z całej ligi, może Grosicki. Bardzo podoba mi się ten chłopak. Co do „generała”, nazwał mnie tak kiedyś trener Rosenborga. Do dziś jeden kolega, który mieszka pod Warszawą, nie zwraca się do mnie inaczej. Jak przyjeżdżam, nie ma dla niego słowa „Leszek”. Zawsze „cześć generale”.

Skromna postura pomagała na boisku czy jednak centymetrów czasem brakowało?

- Pół na pół. Nie pomagała, gdy skakałem do głowy z Kazkiem Węgrzynem. Nie było nawet sensu tego robić. Ale kiedy graliśmy po ziemi, na grząskim boisku, Kaziu miał ze mną problem. Można było usłyszeć sporo niecenzuralnych słów. Przy okazji, pozdrówcie Kazka, jeśli będziecie z nim gadać. Fajny facet, miło go wspominam.

Dziś z racji wzrostu nie dostałby się Pan na testy do młodej Polonii.

- Jasne. Nie ma takiej możliwości. Dobrze, że Gortat podpisał z Phoenix, bo pewnie wzięliby jeszcze i jego.

Rozmawialiśmy o „generale” Grosickim. A Małecki? Podoba się Panu?

- Dobry chłopak, ale głowa "do roboty". Ciągle zalicza jakieś wyskoki. Poza tym podpadł mi, mówiąc, że nigdy nie zagrałby w Legii. A jak zaraz okaże się, że pan Cupiał wycofa się ze sponsorowania Wisły? Nie ma się co zarzekać.

Pisz z kibicami nie miał nigdy problemów.

- Jakieś drobne sprawy musiały być, ale niczego poważnego sobie nie przypominam. W stosunku do mediów też zawsze byłem otwarty i chętny do rozmowy.

Zapis całej rozmowy dostępny na weszlo.com

Polecamy

Komentarze (16)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.