Domyślne zdjęcie Legia.Net

Liga w loży szyderców

Michał Bronowicki

Źródło: Legia.Net

30.10.2007 10:57

(akt. 21.12.2018 21:47)

Zupełny brak gościnności cechował gospodarzy spotkań dwunastej kolejki Orange Ekstraklasy. Poza drużyną Odry Wodzisław, która oddała punkty Jagiellonii, wszystkie pozostałe ekipy wykorzystały atut własnego boiska i odniosły zwycięstwa. Nie było remisów, nie było niespodzianek, emocji też nie było za dużo, a większość wyników z powodzeniem mógł przewidzieć każdy średnio zorientowany kibic-statystyk, który pokusił się o analizę dotychczasowych kolejek.
W hitowym spotkaniu w Krakowie gra toczyła się właściwie do pierwszej bramki. Legia bowiem nie ma w zwyczaju tracić w meczu ligowym więcej niż jednego gola, nie ma też w zwyczaju odpowiadać własnym trafieniem na bramkę rywali, dlatego po celnym uderzeniu Marka Zieńczuka było jasne, że w praktyce rezultat został już ustalony. Tym sposobem, w Orange Ekstraklasie, każdy gol strzelony Legii i równocześnie otwierający wynik danego meczu, staje się golem złotym, dającym zwycięstwo przeciwnikom stołecznej jedenastki. Nie od rzeczy było więc dziennikarskie porównanie najlepszego snajpera Wisły do mitycznego króla Midasa, choć złośliwi podkreślają, że przecież nie każdy strzał Zieńczuka zamieniony zostaje na bramkę dla Wisły. Pod Wawelem jednak, gdzie tradycja koronowania długa, jak króla traktują nie tylko jedynego strzelca z niedzielnego szlagieru, ale też pozostałych zawodników „Białej Gwiazdy”, którą wielu widzi już w mistrzowskiej koronie. Naturalnie największy sprzeciw wzbudza to w zespole... Korony. Podopieczni Jacka Zielińskiego wygrywają na własnym stadionie mecz za meczem i zajmują pozycję wicelidera tabeli OE. W sobotę na podbój Kielc wyruszył były szkoleniowiec Korony – Ryszard Wieczorek, który obecnie trenuje zespół Górnika Zabrze, toteż determinacji nie brakowało żadnej z drużyn. Najbardziej imponował zaangażowaniem Mariusz Zganiacz – nie dość, że strzelił bramkę dla Korony, to dokonał nie lada sztuki i dwukrotnie, na przestrzeni trzech minut, obejrzał żółte kartki. Jego partnerzy musieli być pod wielkim wrażeniem, bo od tego momentu zdziwieni jedynie statystowali gościom, a ci, korzystając z okazji, „odczarowali” wreszcie stadion w Kielcach i przełamali passę Korony bez straty gola na własnym boisku. No cóż, w tym sensie Wieczorek podbił Kielce, ale do Zabrza powrócił jednak na tarczy. Tymczasem nadal trwa passa „Pasów”. Piłkarze Cracovii spotkali się w Poznaniu z Lechem i jak zwykle nie zdobyli punktów w meczu wyjazdowym. Mimo to, zawodnicy trenowani przez Stefana Majewskiego znakomicie wykorzystali mecz z zaprzyjaźnionym klubem i pokusili się o małą niespodziankę, ponieważ... strzelili pierwszą bramkę na obcym terenie. Wprawdzie bardziej skrupulatni kibice zwrócą zapewne uwagę, że gola uzyskał jednak obrońca gospodarzy, ale dla odmiany ligowi statystycy chyba w pełni uznają osiągnięcie Cracovii i wyrozumiale pominą w tym wydarzeniu rolę Dawida Kucharskiego. W minionej serii spotkań aż pięć bramek, włącznie z opisaną powyżej, padło w ostatnich minutach meczów, bądź w ich doliczonym czasie gry. Wszystko to zapewne w ramach przemyślanej strategii zatrzymania kibiców na trybunach do ostatniego gwizdka arbitra. Negatywny przykład Marcina Dańca, który opuszczał stadion Wisły Kraków kilka minut przed zakończeniem spotkania, można wyjątkowo usprawiedliwić ze względu na pewność, jaką na utrzymanie rezultatu z pierwszej połowy dawała październikowa postawa Legii. Wracając jednak do bramek z końcowych sekund... Najpiękniejszą i najważniejszą, bo zwycięską, a jednocześnie oddalającą od kompromitacji z absolutnym outsiderem rozgrywek, strzelił zawodnik obecnych mistrzów Polski – Michał Stasiak. Nie ma w tym nic dziwnego, bo obrońca lubinian jest specjalistą od zdobywania ważnych goli (wystarczy przypomnieć zwycięską bramkę strzeloną Legii w ostatniej kolejce minionego sezonu), a dodatkowo Zagłębie Sosnowiec gra bezkompromisowo i niezwykle konsekwentnie dąży do rekordu ligi pod względem seryjnych porażek. Na razie ma ich sześć. Sześć to również ważna liczba dla zespołu ŁKS, bowiem na tej wartości, od czterech kolejek, zatrzymał się klubowy licznik strzelonych bramek. Łodzianie nie przełamali się w piątkowym meczu z PGE Bełchatów i wskutek nieprzeciętnej postawy napastników, mają ogromne szansę kontynuować „grę na zero” w kolejnych spotkaniach. W najbliższym zmierzą się z liderem, który dotychczas stracił niewiele goli, bo – nomen omen – sześć. Już chyba tylko w kategoriach cudu można rozpatrywać możliwość utrzymania się ŁKS-u w Orange Ekstraklasie, chyba że z powodzeniem sfinalizowane zostaną rzekome negocjacje prezesa Daniela Goszczyńskiego z egzotycznymi sponsorami z Dubaju. Tylko czy ewentualnych inwestycji szejków w klub z Alei Unii nie należałoby rozpatrywać również w kategorii cudów?

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.