Domyślne zdjęcie Legia.Net

Liga w loży szyderców

Michał Bronowicki

Źródło: Legia.Net

02.04.2008 08:56

(akt. 20.12.2018 20:44)

23. kolejka Orange Ekstraklasy stała pod znakiem bezkompromisowości – żaden mecz nie zakończył się remisowo, choć została jednak przy tym zachowana pewna równowaga, bo z kompletu punktów goście i gospodarze cieszyli się dokładnie tyle samo razy – po cztery. W większości zwyciężały zespoły wyżej notowane, więc można by przypuszczać, że miniona seria, w sferze rezultatów, należała do bardzo przewidywalnych, lecz przy dokładniejszej analizie okazuje się, że spotkania przewidywalne wcale nie były, przynajmniej pod pewnymi względami.
W Bytomiu, na meczu Polonii z Wisłą, nieoczekiwanie pojawili się kibice – tym razem wojewoda śląski, poruszony prawdopodobnie fantastycznym trafieniem Hajty z ubiegłego tygodnia, postanowił dać sympatykom futbolu szansę oglądania niezwykłych bramek na żywo. Ale piłkarze, na przekór intencjom wojewody, wcale nie kwapili się do strzelania nadzwyczajnych goli. No, może nieco postarał się w tym względzie Mariusz Pawełek, który niemal samodzielnie wrzucił sobie piłkę do siatki w ostatnich sekundach meczu. Poza tym wszystko odbyło się według spodziewanego scenariusza – lider zainkasował kolejne trzy punkty. W Grodzisku Wielkopolskim Dyskobolia nieoczekiwanie męczyła się z outsiderem z Sosnowca. Dopiero w ostatnich minutach spotkania Zagłębie straciło pierwszą bramkę, ale najbardziej nieoczekiwane miało dopiero nadejść – gospodarze jeszcze dwukrotnie trafili do siatki przyjezdnych, strzelając obie bramki w doliczonym czasie gry. Gracze z Sosnowca porażką byli wyraźnie załamani i patrząc na ich przygnębione oblicza nikt chyba nie dałby wiary, że końcowy rezultat naprawdę nie jest niespodzianką. Zagłębiu nadal pozostaje czekać na zdobycie wyjazdowego punktu. Będą mieli jeszcze trzy szanse. Dokładnie tyle samo prób wywalczenia zwycięstwa na wyjeździe będzie miał Widzew, który w minionej serii przegrał z Cracovią. Podopieczni trenera Zuba byli bliscy remisu, ale interesował ich tylko ten bezbramkowy, bo przez całe spotkanie nie oddali choćby jednego celnego strzału. I pewnie wszystko potoczyłoby się po ich myśli, gdyby nie nieoczekiwany popis nieporadności łódzkiego golkipera Bartosza Fabiniaka, który zrobił to, z czego dotąd bardziej znany był jego vis a vis – Marcin Cabaj. A sam Cabaj dla odmiany ciągle śrubuje rekord minut bez puszczonej bramki. Nawet Stefan Majewski przyznaje, że to dla niego dość nieoczekiwane, acz miłe wydarzenie. W Chorzowie Ruch przegrał z Lechem po dwóch ciekawych golach – najpierw Henry Quinteros strzelił piękną bramkę, dokładnie tak jak oczekiwał tego po zawodniku rodem z Ameryki Południowej Franciszek Smuda, a następnie zupełnie nieoczekiwanie swoją cegiełkę do zwycięstwa gości dołożył samobójczym golem Grodzicki. Po tej frustrującej przegranej „Niebiescy” prawdopodobnie zostaną wyproszeni ze Stadionu Śląskiego, bo wieść niesie, że kolejny mecz piłkarze Ruchu rozegrają już u siebie, przy Cichej. Widać miarka się przebrała. Zgodnie z oczekiwaniami, zwłaszcza Leo Beenhakkera, zaprezentował się tymczasem Tomasz Zahorski, który zapewnił Górnikowi wyjazdowe zwycięstwo w Wodzisławiu. Jedynym nieoczekiwanym elementem przy okazji tego spotkania było piętnastominutowe opóźnienie wynikające z powodu wywieszenia przez kibiców transparentu o treści, która nie spodobała się delegatowi PZPN-u. Dzięki temu miał on swoje pięć minut. Przepraszam, piętnaście. Z opóźnieniem rozpoczął się także mecz przy Łazienkowskiej, gdzie Legia uporała się z Koroną. Jednak te opóźnienie było całkowicie spodziewane, gdyż zawodnicy z Kielc już wcześniej zapowiadali, że nie wyjdą na murawę o czasie. Powodem był protest przeciw odsunięciu od kadry drużyny trzech kolegów zamieszanych w aferę korupcyjną. No cóż, czasami trudno się spodziewać racjonalnych zachowań od ludzi, którzy nad uczciwość przedkładają osobliwie pojętą zespołowość, i protestują przeciw karaniu kolegów. Pierwsza połowa niedzielnego meczu w wykonaniu Legii była niemrawa, ale po przerwie nieoczekiwanie na boisku pojawił się Sebastian Szałachowski i już po kilku minutach dograł piłkę tak, że Takesure Chinyama musiał umieścić ją w siatce przeciwnika, zresztą zgodnie z oczekiwaniami zgromadzonej publiczności. Dalej wszystko potoczyło się wmyśl strategii ekipy Jana Urbana oraz według tradycji, czyli wciąż zgodnie z oczekiwaniami – Legia pokonała Koronę gładko, jak zwykle u siebie, zaś kielczanie konsekwentnie przegrali mecz, w którym jako pierwsi stracili gola. W spotkaniu Jagielloni z GKS Bełchatów goście nieoczekiwanie zdobyli wreszcie swojego pierwszego ligowego gola na wiosnę. I to wystarczyło by pokonać białostoczan, zwłaszcza że ci nie byli wcale zainteresowani wygraną, tylko udowadnianiem, że w polskiej piłce nie ma rzeczy niemożliwych. I bynajmniej nie chodzi tu o skalę korupcji, ale czysto sportowe umiejętności, którymi (nie)popisał się Dziedzic, gdy stojąc nie pilnowany na jedenastym metrze nie tylko nie trafił w bramkę Bełchatowa, ale nawet nie zdołał trącić dośrodkowanej piłki. Po tej akcji publiczność, jak jeden mąż, miała prawo sprawdzić w programach meczowych, czy aby na pewno ogląda spotkanie pierwszej ligi. Nieoczekiwanie znów wygrał zespół „Rycerzy wiosny”. A może jednak oczekiwanie? Wszak od kiedy nastała prawdziwa, kalendarzowa wiosna, ŁKS idzie jak burza. Wiosenna burza – intensywna, nieokiełznana, groźna. W minionej kolejce łodzianie pokonali mistrza Polski, czego przynajmniej w Lubinie raczej nikt się nie spodziewał. Historia polskiej ligi zna przypadki cudownych zwycięstw drużyn zagrożonych spadkiem i dość jednoznacznie je klasyfikuje. Poprzednia wygrana ŁKS-u ma już zresztą swoją mini-legendę związaną, a jakże, z dominującym tematem ostatnich dni w polskim futbolu. Tym bardziej zastanawiać może triumf na stadionie Zagłębia, choć to prawdopodobnie tylko niepotrzebne przewrażliwienie zbyt podejrzliwych kibiców. A przecież kibice powinni się przede wszystkim cieszyć, że nawet jeśli w danym spotkaniu zabraknie emocji, to wcale nie znaczy, że nie dostarczy ich później PZPN lub prokuratura. Dlatego awans ŁKS-u w tabeli i wydostanie się tej ekipy ze strefy spadkowej nijak nie gwarantuje łodzianom pozostania w Orange Ekstraklasie – równie dobrze klub z Alei Unii może w następnym sezonie zagrać w drugiej, a nawet trzeciej lidze. Oczywiście nieoczekiwanie, bo jak łatwo zauważyć każdy przejaw korupcji w polskiej piłce budzi olbrzymie zdumienie wśród nieskazitelnej wierchuszki PZPN-u. Ale z drugiej strony czego się podziewać po decydentach z Miodowej? Katharsis byłby zjawiskiem zbyt nieoczekiwanym; co innego wiosenna burza.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.