Domyślne zdjęcie Legia.Net

Listkiewicz: Odkupiłem w jakimś stopniu swoje winy

Marek Szabrański

Źródło: Gazeta Wyborcza

23.04.2007 13:09

(akt. 23.12.2018 11:25)

- W 2012 roku na pewno nie będę prezesem PZPN. Na Euro przychodziłbym na stadion w marynarce UEFA i do prezesa PZPN mówiłbym: "Dzień dobry panu, nazywam się Listkiewicz, jestem z UEFA i będziemy współpracować". Najmniej uśmiecha mi się bycie rentierem - dostałbym bilet na trybuną honorową na zasadzie "leśnego dziadka" - powiedział w wywiadzie dla "Gazety" <b>Michał Listkiewicz</b>.
Mówi się, że Euro mamy za pieniądze Hryhorija Surkisa? Że to on "przekonał" ludzi z Komitetu Wykonawczego UEFA. - Jeśli takie oskarżenia rzuca Chorwat czy Węgier, to można to tłumaczyć emocjami po porażce. Jak mówi to ktoś w Polsce, to chyba znaczy, że sam załatwia sprawy za pomocą łapówek. A prawda jest taka, że Komitet Wykonawczy UEFA to niesamowicie zamożni ludzie, nie mniej niż Surkis, więc takie posądzenia, to idiotyzm. Ale faktem jest, że Ukraina zrobiła trochę więcej dla tego projektu, tak jak Surkis zrobił więcej ode mnie. Sądziłem, że za mojej kadencji szczyt marzeń dla Polski to mistrzostwa Europy do lat 21. Surkis umiał mnie przekonać. - To on rzucił pomysł w 2003 roku. W pierwszym odruchu pomyślałem: "Science fiction", i bez przekonania odpowiedzieliśmy: "Raczej tak". A Ukraińcy sądowali innych sąsiadów. Tyle że Rosjanie od razu powiedzieli im: "Paszoł won", więc Surkis wrócił do nas. W momentach zwątpienia, kiedy było ciężko - a było, bo na przykład szefa sztabu przygotowań projektu zmienialiśmy w Polsce trzy razy - Surkis dzwonił i powtarzał: "Wytrzymajcie, wytrzymajcie, będzie dobrze". Gdybyśmy nie wytrwali, to nie dostalibyśmy Euro przez następne 30 lat. Teraz była unikalna szansa. W 2016 roku kandydować ma Rosja i kraje brytyjskie. Jarosław Kaczyński szefem Komitetu Organizacyjnego? - Nigdy tak nie było, ale u nas byłoby to bardzo dobre. Ani Boniek, ani Listkiewicz nie jest władny podjąć decyzji, żeby autostrada Kraków - Lwów była budowana szybciej. Uważam, że sztab powinien być podzielony na trzy grupy: polityczną, biznesową i dyplomatyczno-sportową. W tej ostatniej widziałbym miejsce dla siebie, odpowiadałbym za kontakty z UEFA i federacją Ukrainy. W ekipie, która była w Cardiff, nie wszyscy się lubili. - Ekipa była mieszana. PZPN, Ministerstwo Sportu, parlament. W kraju byliśmy na wojennej ścieżce, ale w Cardiff graliśmy w jednej drużynie. Na koniec prezentacji wszyscy, razem z delegacją ukraińską: czyli prezydenci, ministrowie, prezesi, sportowcy wzięliśmy się za ręce i krzyknęliśmy: "Give us a chance, we are ready [dajcie nam szansę, jesteśmy gotowi]. Tylko żeby te ręce teraz znowu nie chwyciły za szabelki i nie toczyły wojny, kto ma większe zasługi. Szkoda czasu. - Gdybyśmy przegrali, winien byłby tylko Listkiewicz. A, jak nie daj Bóg, przegralibyśmy w stylu Chorwatów i Węgrów, którzy nie dostali ani jednego głosu, zastanowiłbym się, czy nie zostać w Walii, aż w Polsce ucichnie burza. Ale teraz to ja się cieszę, że tylu ojców ma sukces z Euro. Dziękuję temu rządowi i poprzednim. Gdyby prezydent Kaczyński nie pojechał do Cardiff, może i wygralibyśmy, ale nie w takim stylu. Obecność prezydentów Polski i Ukrainy to była kropka nad "i". W dniu prezentacji, we wtorek, na śniadaniu podeszli do mnie Węgrzy i mówią: "Nasz ambasador w Londynie ma pewną wiadomość, że Kaczyński nie przyjeżdża". Odpowiedziałem, że obaj prezydenci będą. Oni na to: "To jesteście bardzo pewni zwycięstwa". Kiedy stwierdziłem "rzecz jasna", spuścili nosy na kwintę. A w UEFA wszyscy widzieli, że skoro najważniejsi ludzie z państwa przyjeżdżają na ostateczną prezentację, to znaczy że te kraje są niezwykle zdeterminowane. W czym pomógł Leo Beenhakker? - Powiedział na prezentacji, że urodził się w kraju o wysokiej kulturze, że jest obywatelem świata, że pracował w wielu krajach i że po paru miesiącach pracy w Polsce prosi o głos za tą kandydaturą. Zapewnił, że ludzie w Polsce wykonają najtrudniejsze zadanie, jakie im się poleci. Beenhakker mógłby pracować w Polsce do Euro 2012? - Na razie ma kontrakt na eliminacje Euro 2008, który w przypadku awansu automatycznie przedłuża się na finały. Kto poprowadzi kadrę za pięć lat? Żartujemy w redakcji, że "skoro mistrzostwa w Polsce, to PZPN powie, że tylko polski trener". Beenhakker ma w PZPN wielką opozycję. Kiedy ogłaszał Pan, że jest trenerem reprezentacji Polski, wszyscy byli przeciwni: na czele z Grzegorzem Lato, Jerzym Engelem, Andrzejem Strejlauem i Antonim Piechniczkiem. A Lato chce być kolejnym prezesem PZPN. - Po porażce 1:3 z Finlandią w pierwszym meczu eliminacji Euro 2008 atmosfera była taka: "Listkiewicza zlinczować, Beenhakkera przegnać na cztery wiatry bez prawa powrotu do Polski". Wtedy musiałem bronić Leo. Teraz kibice wierzą w niego ślepo, a wyniki będą bronić trenera zawsze, nawet kiedy Listkiewicz nie będzie już prezesem. Nie można zostawić teraz Beenhakkera. To byłaby dopiero bajka, gdyby polscy piłkarze, którzy nigdy nie grali w finałach mistrzostw Europy awansowali do nich dwa razy z rzędu. Ale czy Leo mógłby pracować do 2012? Nie wiem. Najlepiej byłoby, gdyby przy nim nabrali doświadczenia jego asystenci: Dariusz Dziekanowski i Bogusław Kaczmarek. W 2012 roku Michał Listkiewicz będzie... - Na pewno nie prezesem PZPN. Marzę, by być w powołanym przez UEFA sztabie organizującym Euro 2012. To jedna możliwość. Gdyby postanowiono jednak, że "Murzyn zrobił swoje", to mam nadzieję, że sięgnęłaby po mnie UEFA jako niezależnego fachowca. Tak pracowałem na mundialach dwa razy. Byłem generalnym koordynatorem, człowiekiem wynajętym przez FIFA do konkretnej roboty. Na Euro 2012 przychodziłbym na stadion w marynarce UEFA i do prezesa PZPN mówiłbym: "Dzień dobry panu, nazywam się Listkiewicz, jestem z UEFA i będziemy współpracować". A trzecia możliwość, która mi się najmniej uśmiecha, to bycie rentierem. W uznaniu zasług za przyznanie nam finałów, dostałbym bilet na trybuną honorową na zasadzie "leśnego dziadka". No właśnie, ludzie już mówią: "Mamy Euro, ale leśne dziadki z PZPN mogą nam wszystko spieprzyć". - W ubiegłym roku organizowaliśmy w Wielkopolsce mistrzostwa Europy do lat 19. Mamy pisemną ocenę UEFA, że to najlepsza impreza w historii w tej kategorii wiekowej. "Leśne dziadki" są w zarządzie PZPN do wypicia herbaty. W sztabie ME U19 byli młodzi, sprawni ludzie. A przy Euro 2012 PZPN nie będzie miał właściwie nic do powiedzenia. Nawet człowiek, który będzie wciągał flagi na maszt, będzie z UEFA. Pan dzięki Euro 2012 kończy rolę wroga publicznego numer 1? - Chyba tak. Tuż przed wylotem do Cardiff spowodowałem stłuczkę. Kierowca auta wyskoczył, spojrzał na mnie i powiedział: "Znam pana z telewizji, jedź pan do tej Walii i przywieź nam Euro, a dogadamy się po powrocie". I odjechał, zostawiając mi tylko numer telefonu. Przez ostatnie pół roku byłem totalnie dołowany. Żona stwierdziła, że zupełnie mnie nie zna. Nie sądziła, że przetrzymam. Nawet sam się sobie dziwię. Uratowało mnie to, że miałem wytyczony cel, datę: 18 kwietnia 2007 roku. Wiedziałem, że muszę wytrwać. Dla siebie i dla projektu EURO 2012. Ten zohydzony PZPN zrobił więc wreszcie coś ważnego. Chyba w ten sposób odkupiłem w jakimś stopniu swoje winy. Do jakich win Pan się przyznaje? - Wstyd mi za wypowiedź, że pierwsi aresztowani za korupcję sędziowie to czarne owce. W ogóle nie poradziłem sobie z kierowaniem Związkiem w Polsce. Dużo lepszy jestem w działalności międzynarodowej. Sądzi Pan, że kibice przestaną teraz wymyślać na PZPN na stadionach? - Nie przestaną, bo traktują te okrzyki jako przerywnik w dopingowaniu. Ale wizerunek Związku się poprawi. Już nie będzie, że "leśne dziady" psują wszystko, czego się dotkną. Bo gdyby nie PZPN, nie byłoby tej decyzji. My jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, co się stało. Ja sam chyba też jeszcze nie. A stała się rzecz kapitalna dla całej Polski. Mistrzostwa się odbędą, drużyny wyjadą, turyści pojadą gdzie indziej, ale to, co zbudujemy, zostanie. Nie tylko autostrady, hotele, lotniska i stadiony. Mnie najbardziej cieszy, że będzie dużo ośrodków treningowych. I że ich właściciele zarobią. Za pobyt w Barsinghausen podczas niemieckich MŚ zapłaciliśmy kilkaset tysięcy euro. A jaką reklamą będzie dla hotelu: "W tym łóżku spał Wayne Rooney czy Cristiano Ronaldo". Już koniunktura jest inna. Ostatnio sponsorzy odwracali się od PZPN - teraz, w parę dni, napłynęły dziesiątki ofert. Na razie nie ma ani stadionów, ani hoteli, ani ośrodków, ani dróg. - Ale będą. Są na to gwarancje rządowe. To, co wydarzyło się w środę, było niezwykłe. Ale gdybyśmy teraz zawalili, ogłosili, że przeliczyliśmy się z siłami, kompromitacja na cały świat byłaby trzy razy większa. Moim zdaniem nie ma jednak takiej opcji. UEFA miała problemy z mistrzostwami w Portugalii, gdzie nic nie trzymało się harmonogramów. MKOl groził Atenom przed igrzyskami w 2004 roku, a Grecy jeszcze dzień przed zapaleniem znicza asfalt wylewali. FIFA ma problem z RPA, gdzie ma odbyć się mundial w 2010 roku. Zmienił się sztab organizacyjny, szefem został Niemiec Horst Schmitt, który przygotowywał ubiegłoroczne mistrzostwa, bo miejscowi nie dali rady. Nie jest więc tak, że wszystko zależy tylko od gospodarza, a UEFA stoi z boku z założonymi rękami i patrzy. Ona zmusi nas, byśmy zrobili wszystko tak jak obiecaliśmy. Od czego należy zacząć? - Idealnym rozwiązaniem byłoby stworzenie ustawy dla Euro 2012. Ona powinna upraszczać wszelkie procedury związane z budową dróg, uzyskaniem pozwolenia na rozbudowę, przejmowaniem gruntów i działek. Te procedury są w Polsce skomplikowane. Żeby nie było tak, że pieniądze, plany, siła robocza czekały na jedną pieczątkę. Bo organizacja ME to przedsięwzięcie porównywalne ze wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Do współpracy chce Pan nawet włączyć Jana Tomaszewskiego, który nie zostawia na Panu i PZPN suchej nitki. - Mówi kontrowersyjnie, bo inaczej nikt by go nie chciał słuchać. Ale kiedy ma konkretne zajęcie, robi je bardzo dobrze, z entuzjazmem. Powinien jeździć po kraju, spotykać się z ludźmi. Umie przyciągnąć słuchaczy, powinien przekonywać do Euro. Nie ma w Polsce zbyt wielu ludzi, których trzeba przekonywać. - Byłem naprawdę wzruszony, gdy zobaczyłem radość w polskich miastach po tym, jak dostaliśmy Euro. Ale roboty jest wciąż masa. Jestem przekonany, że Janek Tomaszewski albo Boniek byliby idealni do przekonania np. działkowców, którzy nie chcą oddać działek pod stadion. Wytłumaczyliby, że to dla dobra Polski. Rozmawiał: Robert Błoński, Dariusz Wołowski

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.