News: Lucjan Brychczy: W Warszawie miałem być tylko dwa lata...

Lucjan Brychczy: W Warszawie miałem być tylko dwa lata...

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

11.06.2014 16:52

(akt. 08.12.2018 15:14)

Legenda naszego klubu Lucjan Brychczy przyszedł na Łazienkowską w 1954 roku. To już 60 lat! - Można powiedzieć, że minęło jak jeden dzień... Wtedy bym się nie spodziewał, że tak to się wszystko potoczy. Przyszedłem do Warszawy na dwa lata, w celu odbycia służby wojskowej. Miałem trafić na Łazienkowską pół roku później, ale przyjechali do mnie panowie z wojska z zapytaniem czy dałbym radę rozpocząć służbę trochę wcześniej. Pomyślałem sobie, że fajnie się złożyło, dzięki temu wrócę pół roku wcześniej. I zamiast powrotu zostałem w Legii do dziś, to już 60 lat, jak ten czas leci…

Tyle lat w jednym klubie to rzadkość, nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Mało jest tak oddanych ludzi.


- Nigdy tak na to nie patrzyłem… Tak się złożyło. Po odbyciu służby dostałem propozycję od CWKS-u by zostać na kolejne dwa lata w Warszawie. Tutaj nigdy nie można było skompletować zespołu, co kilka miesięcy ktoś ubywał po zakończeniu służby wojskowej. Jak już się zgraliśmy, zaczęliśmy coś grać i wygrywać, to za chwilę znów ktoś odchodził. Ciężko było o stabilizację, a przecież ta w piłce jest bardzo istotna. Dopiero trener Janos Steiner postanowił to zmienić. Zaproponował na wysokim szczeblu, by zawodnikom, którzy zakończyli służbę, ale pokazali się z dobrej strony, dać ofertę pozostania na kolejne dwa lata. Już w roli cywila oczywiście, ale by dać szansę temu zespołowi pozostać na dłużej w podobnym składzie. Udało się, posłuchano się Węgra i dzięki temu mogłem tutaj pozostać ciut dłużej. Ci, gracze, którzy mieli odejść po zdobytym mistrzostwie, zostali na kolejne dwa lata. Ja też skorzystałem, ale w życiu bym nie przepuszczał, że zostanę w Warszawie tak długo.


Przez tyle lat zmieniło się praktycznie wszystko – piłkarze, stadion, a nawet sama piłka nożna. Potrafi Pan wymienić jednego trenera – tego, którego uważa Pan za najlepszego?


- Muszę to podzielić na dwa okresy – ten, w którym byłem piłkarzem i ten, kiedy pomagałem, jako szkoleniowiec. Najbardziej cenię bezapelacyjnie trenera Jaroslava Vejvodę. To był wielki fachowiec, świadczą o tym wyniki i praca w Dukli Praga, która kiedyś była jednym z najlepszych zespołów w Europie. Pracowałem z nim jako piłkarz i później byłem jego pomocnikiem. Trzy razy sam byłem pierwszym trenerem, zdobyłem w tym okresie trzy Puchary Polski z Legią. Miałem okazję współpracować z wieloma trenerami, z każdym w roli pomocnika i z każdym się jakoś dogadywałem. Na pewno na nikogo nie mogę narzekać.


Przez tyle lat poznał Pan setki osób. Są jakieś przyjaźnie, które przetrwały do dziś?


- W tej chwili już takich przyjaźni w zasadzie nie ma. Ci, z którymi się najbardziej przyjaźniłem albo pomarli, ale kontakt z nimi zanikł.


Co przez tyle lat utkwiło w Pana pamięci najbardziej? Do czego wraca Pan najchętniej?


- Do tego, co było na początku, czyli do pierwszego mistrzostwa Polski z Legią. To był 1955 rok, Legia rywalizowała o tytuł mistrzowski z Zagłębiem Sosnowiec. W pierwszym meczu w Warszawie rywale grali naprawdę świetnie, ale udało nam się wygrać 1:0 po bardzo trudnym meczu. Tak się złożyło, że to mi udało się zdobyć bramkę. W rewanżu w Sosnowcu mieliśmy mecz, w którym miały się decydować losy tytułu. Zagłębie prowadziło 1:0, już wszyscy się cieszyli, przygrywała orkiestra, szykowano medale. Jednak strzeliliśmy na 1:1, taki przypadek, że akurat znów mnie udało się wyrównać. To był nasz wielki sukces, pierwsze mistrzostwo Polski dla klubu. Radość była ogromna. Tym bardziej, że dwa lata wcześniej Legia walczyła o utrzymanie w lidze. Dla mnie, indywidualnie, to też było wielkie osiągnięcie, po dwóch latach w Warszawie sięgnąć po tytuł mistrza Polski.


A najlepsi piłkarze w Legii, z jakimi miał Pan okazję grać? Da się wymienić?


- Tutaj znów mam największy sentyment do początków w Warszawie. Wtedy mieliśmy zgraną ekipę – w bramce Szymkowiak, w obronie Grzybowski, Woźniak, Mahseli dalej Strzykalski, Kempny, Kowal, Cehelik, Zientara – choć on przyszedł dopiero po zdobyciu mistrzostwa i w ataku Pol. Jeśli kogoś nie wymieniłem, to bardzo przepraszam. Z tymi piłkarzami grało mi się najlepiej, rozumieliśmy się na pamięć. Później była jeszcze druga wielka ekipa ze Żmijewskim, Gadochą, czy Deyną – wtedy była to bardzo silna grupa. To były dwa najlepsze okresy Legii za moich czasów.


A która Legia była lepsza?


- Trudno powiedzieć, minęły lata, wiele się zmieniło – w futbolu przez ten czas zaczęły się liczyć szybkość i wytrzymałość. Zmieniły się wymagania taktyczne. I to na przestrzeni tych dwóch drużyn, a co dopiero mówić o czasach dzisiejszych. Z pewnością kiedyś piłkarze w Polsce byli lepiej wyszkoleni technicznie niż dziś. Sam się kiedyś zastanawiałem, co by mogła dziś osiągnąć ekipa z lat 70 – przy dzisiejszych treningach i metodach szkoleniowych. I nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie. Piłka się diametralnie zmieniła, jest dużo, dużo szybsza, krycie jest krótsze i bardziej agresywne.Dziś zawodnik nie ma czasu i miejsca na rozegranie piłki, kiedyś pod tym względem było po prostu łatwiej. Ale tak jak wspomniałem, kiedyś pod względem technicznym piłkarze byli o wiele lepsi.


Przez ostatnie 20 lat był w Legii, choć jeden piłkarz, którego pod względem umiejętności mógłby Pan porównać do siebie?


- Hmm… (po długiej chwili zastanowienia). Do mnie to chyba nie. Było kilku świetnych piłkarzy, ale piłkarsko byli jednak inni. Nie chcę by to źle zabrzmiało, ale nikt nie przychodzi mi do głowy (śmiech). Z obecnych piłkarzy mnie samego najbardziej przypomina Miro Radović, też lubi przytrzymać piłkę, zrobić z niej odpowiedni użytek.


Jest Pan żywą legendą Legii, ale wywiadów z Panem raczej nie ma, unika Pan mediów.


- To prawda, nie lubię się pchać na afisz. Takie zasady wyniosłem z domu, takie miałem od początku kariery piłkarskiej i tak mi pozostało do dziś. Mimo, że nie ma mnie w mediach, to kibice raczej mnie rozpoznają. Zawsze ktoś podejdzie na ulicy czy w sklepie, poklepie po plecach. Kiedy idę z małżonką na bazarek zawsze ktoś zatrzyma i chwilę pogada. To bardzo miłe.


Za tą skromnością idzie też styl życia. Nie mieszka pan w domu jednorodzinnym tylko w mieszkaniu. Nie jeździ pan samochodem, ale autobusem.


- Tak mam do dziś. Kiedyś o fajnym samochodzie mogłem tylko pomarzyć, nie było mnie na to stać. A kiedy już mnie w końcu było stać, to nie miałem prawa jazdy i ciężko je było zrobić, a i czasu brakowało na to, by się pouczyć i zmusić do wysiłku pójścia na egzamin. Zrezygnowałem więc z samochodu, dojazd mam dobry – mieszkam w centrum Warszawy. Przyzwyczaiłem się do komunikacji i nigdy na nią nie narzekam.


Żałował Pan kiedyś, że nie urodził się później? Dziś byłby Pan milionerem?


- Trudno powiedzieć, jakby się to wszystko potoczyło, jak by było gdyby to wszystko przenieść w inne lata. Grając w piłkę miałem oferty z innych krajów, były to naprawdę duże kluby. Ale byłem wtedy w wojsku, miałem stopień oficerski, a to oznaczało, że nie było szans na wyjazd. Pierwszym zawodnikiem, któremu udało się wyjechać był Kazik Deyna. Ogólnie było ciężko z transferami zagranicznymi, a już wojskowemu było potwornie trudno.


Został Pan honorowym prezesem Legii Warszawa. To chyba niespodzianka?


- Faktycznie, nie spodziewałem się takiego wyróżnienia. Chyba duża w tym zasługa trenera Jana Urbana. Z tego, co wiem od niego wyszła taka propozycja. Pomysł spotkał się w klubie z dużą aprobatą. To dla mnie wielki zaszczyt.


Trener Urban odbierając nagrodę dla trenera roku 2013 powiedział, że największym zaszczytem jakiego dostąpił była wspólna praca z legendą Legii i polskiej piłki – Lucjanem Brychczym.


- Ja też Janka Urbana zawsze bardzo szanowałem i szanuję do dziś – najpierw jako zawodnika, później jako trenera. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy.


Z inicjatywy klubu, SKLW i grup kibicowskich Legii rok 2014 został nazwany rokiem Lucjana Brychczego.


- Ta bardzo sympatyczny gest i znów duże zaskoczenie. Jak na razie ten rok zacząłem pechowo – od kontuzji. Mam problemy z biodrem. Cóż, starość nie radość… W każdym razie bardzo dziękuje za takie wyróżnienie władzom klubu i kibicom.


Czym dla Pana jest Legia?


- To na pewno coś więcej niż klub czy drużyna. To mój drugi dom. Przeżyłem tutaj większość swojego życia. Najważniejsze jest to, że gdybym mógł cofnąć czas, to niczego bym nie zmienił. Ponownie wybrałbym Legię i został w niej do dziś. Chciałbym to wszystko jeszcze raz powtórzyć, niestety tak się nie da zrobić.

Polecamy

Komentarze (24)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.