News: Łukasz Łakomy: Wyrastam na lidera? Tak miało być!

Łukasz Łakomy: Wyrastam na lidera? Tak miało być!

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

10.08.2018 16:00

(akt. 02.12.2018 11:23)

Kto zaszczepił w nim dryg do tańca? Czy Legia to jego dom? Dlaczego zdarza mu się robić „kocie oczy” w pewnych sytuacjach? Kiedy wie, czy piłka dobrze usiadła mu na nodze? Kto pomagał mu odnaleźć zaginiony plecak w autobusie? Czego nauczyła go pierwsze kontuzja, a także kilka słów o nowym sezonie w Centralnej Lidze Juniorów. Przed Państwem pomocnik stołecznego klubu – Łukasz Łakomy. Zapraszamy do rozmowy z piłkarzem juniorów starszych.

Lepiej czujesz się na boisku czy na parkiecie tanecznym?


- (Śmiech). Wiadomo, że na murawie. Tam czuję się swobodniej. Jeśli chodzi o tańce – zdarzało mi się potańczyć w bursie albo po prostu na weselu. Zdecydowanie wybieram jednak pierwszą opcję, chociaż na parkiecie czuję się równie dobrze.

 

Podobno masz szeroki repertuar ruchów i nie boisz się ich wykorzystywać - zwłaszcza w szatni. Wówczas, do każdej piosenki „wywijasz” inaczej.


- To zależy. Do szybszej, żwawszej muzyki tańczy się inaczej, a jeszcze inaczej – do nieco wolniejszej. Nie ukrywam, że gustuję w latynoskich utworach. Bardzo mi się one podobają, wpadają w ucho.

 

Dryg do tańca ktoś w tobie zaszczepił?


- Pamiętam pewnego Sylwestra sprzed kilku lat. Mama wzięła mnie na parkiet i powiedziała, że muszę nauczyć się tańczyć. Początkowo ćwiczyłem właśnie pod jej okiem, później podpatrywałem brata, gdy byliśmy na jakichś uroczystościach – zwłaszcza podczas urodzin. Siostra także ma do tego smykałkę. Od niej również czerpałem wzorce. Można powiedzieć, że to rodzinne (śmiech). 

 

Często zdarzają się okazje, gdzie możesz trochę poszaleć i potańczyć?


- Na razie nie, chociaż na początku września szykuje się wesele. Nie wiem czy na nie pójdę, ponieważ najprawdopodobniej będzie kolidować ono z ligowym meczem z Arką. Starcie z gdynianami będzie jednak ważniejsze. Co do imprez czy dyskotek – unikam takich wyjść. Wolę się pobawić w gronie rodzinnym, aniżeli udać się do nocnego klubu… Dla mnie to nie zabawa, tylko męczarnia. Nienawidzę, gdy przebywam w jednym miejscu z dużą liczbą osób. To po prostu męczące.

 

Rozwiń ten wątek.

 

- Nie lubię zbyt wielkiej otoczki wokół takich wydarzeń. Jeżeli - przykładowo - wybiorę się na Stare Miasto i znajdzie się tam sporo ludzi, staram się wtedy jak najszybciej stamtąd uciec. Bardzo źle się czuję.

 

Gdy nie miałeś dziewczyny, podobno doczekałeś się ksywki „Alvaro”.

 

- (Śmiech). Był moment, gdy spotykałem się z koleżankami, ale nie było tak, że od razu się zakochiwałem. Wolę raczej spędzać czas z płcią przeciwną. Wówczas można porozmawiać na różne tematy, a nie skupiać się tylko na piłce. Odkąd jestem w związku, jest naprawdę super.

 

Twoja dziewczyna jest od ciebie o cztery lata starsza. Stałeś się przez to dojrzalszym człowiekiem?


- Różnica wieku, między nami, jest nieodczuwalna. Moja dziewczyna wspomniała kiedyś, że jak na mój wiek, jestem bardzo dojrzały i odpowiedzialny. Gdy powiedziałem jej z jakiego jestem rocznika, była trochę zaskoczona, nie spodziewała się. Powiedziała, że bardzo dobrze komunikuję się ze starszymi osobami. Z czasem poznaliśmy się bardziej i doszło do tego, że jesteśmy razem.

 

Wspomniana odpowiedzialność przyszła z czasem?


- Dokładnie. Gdy w wieku trzynastu lat trafiłem do bursy, trzeba było wtedy być odpowiedzialnym za swoje czyny. Rodzice przebywają w innym mieście, więc każdy kolejny krok, wykonany przeze mnie, jest nieodwracalny. Nikt za mnie nie poprawi pewnych rzeczy. Z biegiem czasu rośnie przez to samodyscyplina. Teraz wiem, z czym to się je. 

 

Były czasami momenty zwątpienia?


- Przez pierwsze dwa tygodnie. Wówczas towarzyszyła mi tęsknota za rodziną. Płakałem w nocy w poduszkę, aby ukryć łzy przed innymi chłopakami w drużyny. Udana aklimatyzacja sprawiła jednak, że niebawem wszystko zaczęło prawidłowo funkcjonować. Początki zdecydowanie były najtrudniejsze. Potem poszło z górki. Powrót do Warszawy po wakacjach, na starcie drugiej klasy gimnazjum, także okazał się uciążliwy, aczkolwiek dałem sobie radę.

 

Bursa to szkoła przetrwania?


- Myślę, że tak. Trzeba nabrać tej odpowiedzialności i traktować internat jak drugi dom. Po jego przekroczeniu obowiązuje lista zasad. Mamy wyznaczone godziny powrotu do bursy, posiłków i innych rzeczy, które trzeba wykonać po drodze. Jesteś uzależniony od siebie. Sporo się tutaj nauczyłem.

 

Zdarzało się, że łamałeś regulamin?


- Na pewno były takie momenty. Czwartki okazywały się trudnymi dniami do przeżycia. Wówczas musieliśmy posprzątać w pokoju, aczkolwiek często wkradało się leniuchowanie i – w konsekwencji - dodatkowe problemy u wychowawców. Co jakiś czas zbyt późno meldowaliśmy się z kolei w internacie bez powiadamiania opiekunów. Co stawało na przeszkodzie? Bieganie po boisku do późnych godzin czy spotkania ze znajomymi ze stolicy.

 

Warszawa to twój dom?

 

- Mieszkam tutaj prawie pięć lat, więc – siłą rzeczy – poznałem sporą część miasta. Można powiedzieć, że to drugi dom. Pierwszym będą zawsze Puławy.

 

Legię również traktujesz jako drugi dom?


- Stawiam ją wyżej niż Wisłę Puławy. W Legii wszystko mam na miejscu, nie muszę się o nic martwić. Kilka lat temu musiałem martwić się o sprzęt, który zabierałem z własnego mieszkania. Przy Łazienkowskiej trenerzy dbają o każdy szczegół, abyśmy czuli się jak u siebie.

 

Do szkoły chodzisz z przyjemnością czy z przymusu?


- Zależy. Jeżeli przez cały rok nie edukowałbym się – dopadłaby mnie nuda. Wiadomo, zdarzają się lepsze i gorsze dni. Wiedząc, że czekają mnie luźne lekcje – na spokojnie wybieram się do szkoły. Kłopot przychodzi, gdy pojawiają się sprawdziany, testy… Wtedy chodzę tam z przymusu (śmiech). Reasumując – nie miałbym co ze sobą zrobić, gdybym nie uczęszczał do szkoły.

 

Co kryje się pod pojęciem „luźniejsze lekcje” oprócz wychowania fizycznego?


- Trudne pytanie (śmiech). Luz wkrada się, gdy dany nauczyciel przerobi cały temat. Wówczas wychowawcy starają się puszczać jakieś filmy – tak dzieje się zwłaszcza podczas zajęć z angielskiego, gdzie możemy bez żadnego ciśnienia szlifować język. Jest spokojnie, można się wyluzować, odłożyć książki na bok i uczyć się z przyjemnością.

 

Raz musiałeś opuścić parę lekcji w gimnazjum, bowiem szukałeś swojego plecaka na zajezdni autobusowej.

 

- Rzeczywiście, potwierdzam. Początek gimnazjum, jechałem autobusem razem z kolegami. Usiadłem, zdjąłem z siebie plecak i się o niego opierałem. Po wyjściu, skupiłem się bardziej na torbie. Wchodzę do sklepu i chciałem wyjąć portfel. Niestety, znajdował się w zaginionym plecaku. Autobus ruszył dalej – lekko się załamałem. Zadzwoniłem do rodziców, nie wiedziałem, co robić. Na szczęście przyszli do mnie Wojtek Kossmann oraz Mateusz Szwed, którzy powiedzieli, że pomogą mi odnaleźć zgubę. „Szwedzik” czekał na drugim przystanku, z kolei Wojtek udał się ze mną na zajezdnię – również nie mogliśmy znaleźć plecaka. Mój tata postanowił wykonać telefon do ZTM-u. Udało się, ponieważ zdołano namierzyć pechowy autobus. Musiałem stawić się o konkretnej porze, ale opłacało się, bo plecak trafił do mnie.

 

Swoją drogą, dobrze wspominam moment, kiedy przyszedłem do szkoły ubrany w dresy i marynarkę. Siostra namawiała mnie, żebym się tak wystroił. Powiedziała, że taka „stylówka” będzie pasować. Zgodziłem się!

 

Posiadasz jakieś rytuały, które często wprowadzasz w życie?


- Raczej nie. Nie mam tak, że muszę zawsze wykonać jakąś czynność. Gdy wchodzę z kolei na boisko, odmawiam swoją modlitwę i proszę o to, żebym zagrał świetne spotkanie był zdrowy. To pomaga. Czuję się wtedy pewniej, bo wiem, że ktoś nade mną czuwa i mogę rzeczywiście notować niezły mecz.

 

Często budzisz się w nocy, myjesz zęby, bo wydaje ci się, że zaraz trzeba wyjść na trening.


- (Śmiech). Pamiętam, że w zimie miała miejsce taka sytuacja. Niezależnie, o której wyjdziesz na dwór – zawsze było ciemno. Wówczas obudziłem się cały spocony, nawet nie spojrzałem w telefon, poszedłem do łazienki i zacząłem się ubierać. Spoglądam na godzinę, patrzę – druga w nocy. Mówię: dobra, wracam do łóżka i idę spać.

 

Kilka razy tak się zdarzało. Ostatnio dopadło mnie to przed inauguracją ligi z Motorem. Dzieliłem pokój z Mateuszem Szyszkowskim i praktycznie obaj wstaliśmy kilka chwil przed drugą w nocy. Poszedłem się spakować na mecz. Pytam się Mateusza:

 

- Która jest godzina?

 

- Druga.

 

- A o której musimy wstać, żeby zdążyć na zbiórkę?

 

- O szóstej.

 

- A, no dobra. To kładę się spać.

 

(Śmiech). Niesamowita i zarazem niespotykana historia.

 

Jak to się stało, że z Wisły Puławy przeszedłeś do stołecznego klubu?


- Mazovia Tomaszów Mazowiecki wzięła mnie na turniej, Baltic Cup parę lat temu. Zawody odbywały się na hali, gdzie zaprezentowałem się przyzwoicie. Znalazłem się nawet w drużynie marzeń. Później, po kilku miesiącach, przyszedł nasz – organizowany przez Wisłę - Memoriał Waldemara Wojciechowskiego. Zajęliśmy wtedy drugie miejsce. Okazało się, że po tym turnieju tata przekazał mi, iż jadę na testy na Łazienkowską. Pamiętam, że pojechałem potem na zawody i mierzyłem się z Elaną, Lechem i Arką. Po drodze odbyły się jeszcze turnieje w Gniewinie oraz w Opalenicy.

 

W podstawówce, we wrześniu, otrzymałem informację, że mogę powoli się przenosić do Warszawy, jako zawodnik. Bardzo się cieszyłem. Pojawiły się jednak komplikacje, ponieważ podpisałem deklarację amatora na kolejny sezoni do listopada musiałem reprezentować Wisłę. Do Legii wróciłem na sparing z Lechem i oficjalnie zacząłem normalnie funkcjonować z drużyną. Przyjeżdżałem na dwa treningi dziennie oraz mecz – z Puław.

 

Było to dla ciebie utrudnienie?


- Nie odczuwałem tego. Wracając ze szkoły, miałem spakowaną torbę i czekałem na tatę, który zawoził mnie do stolicy. Za każdym razem, gdy zbliżał się trening, niezmiernie się cieszyłem. Czułem dumę i zarazem wyróżnienie. Pamiętam, że pierwszy raz pojechałem na mecz ze Śląskiem Wrocław, który Legia niestety przegrała. Wówczas powiedziałem tacie, że chciałbym kiedyś podawać piłki na takich spotkaniach… Czasami marzenia się spełniają. Teraz już praktycznie nie podajemy futbolówek, ponieważ pałeczkę przejęli młodsi.

 

To co w takim razie jest – na chwilę obecną – twoim największym marzeniem?


- Wyjechać zagranicę i grać w piłkę w jakimś włoskim klubie. Oczywiście chciałbym przejść przez rezerwy i trafić do pierwszej drużyny Legii po tym sezonie. Marzenia są spore. Liczę, że uda się je zrealizować. Będę ciężko pracował, aby otrzymać taką szansę.

 

Rodzina, najbliżsi byli „za” czy mówili, żebyś trochę odczekał i został w Puławach?


- Rodzice zadali mi pytanie: Poradzisz tam sobie? Powiedziałem, że tak. Byłem pewny swego i wiedziałem, iż dam sobie radę. Po zamieszkaniu w bursie – było trudno. Wtedy czułem, że będzie mi ich brakować. Wiadomo, inaczej rozmawia się na żywo, a inaczej – przez telefon. Mam i tata mieli obawy, lecz cieszyli się, że chcę spełniać swoje marzenia.

 

Miałeś jakieś inne opcje oprócz zespołu mistrza Polski?


- Tak. Zainteresowanie wykazał jeszcze Lech i Ruch. Czemu nie trafiłem do któregoś z tych klubów? Legia wcześniej się po mnie zgłosiła – po prostu. Już wcześniej testowałem się przy Łazienkowskiej, trenerzy chcieli, żebym trafił do Warszawy. Ustalałem z „Wojskowymi” ostatnie sprawy, więc byłem pewny, że zwiążę się ze stołeczną drużyną. Poza tym – mam bliżej do rodzinnego domu.

 

Były momenty, gdzie czułeś, że nie dasz rady dłużej grać przy Łazienkowskiej?


- Absolutnie nie. Trudnym okresem okazała się kontuzja, która skutkowała tym, że chodziłem o kulach. To była dla mnie nowość, ponieważ nigdy wcześniej nie złapałem tak poważnego urazu. Mam nadzieję, że była to pierwsza i ostatnia kontuzja.

 

Czego cię nauczyła?


- Trudno powiedzieć. Po części trochę odpocząłem. Niektórzy mówili, że lepiej wyglądałem na boisku po kontuzji niż przed. Warto dodać, że mój tata jest pasjonatem piłki i przyjeżdża na większość moich spotkań. Wiadomo – nie będzie jeździł na konfrontacje przez pół Polski. Gdy jednak mecz jest w Warszawie – melduje się praktycznie na każdym. Zawsze mnie wspiera i daje cenne wskazówki. Nawet jak zagram świetne spotkanie, tata przyzna rację, ale zasugeruje, że mogłem dać z siebie jeszcze więcej, zrobić coś lepiej. Przez to wiem, że nie popadnę w samouwielbienie. Tata mówi jasno – ciesz się dobrym meczem tego samego dnia, a od następnego – skupiaj się na kolejnym.

 

Kto jeszcze – oprócz rodziców – dodatkowo cię motywuje?


- Brat, który często sprowadza mnie na ziemię. Gdy się „grzeję” i zaczynam krytykować rzeczy wokół, mówi: uspokój się, odpocznij, wyluzuj. Cały czas jest przy mnie i czuję jego wsparcie. Byłem bardzo uradowany, że w niedzielę pojawił się na inauguracji ligi z Motorem, ponieważ rzadko mu się zdarza. Pogratulował mi za występ i mówił, żebym dalej tak grał. Brat zawsze dużo dla mnie znaczyłem, byłem w niego zapatrzony. Gdy szedł na boisko, ja dotrzymywałem mu kroku. Podkreślę jeszcze raz – tylko rodzina mnie motywuje. Wszyscy sprowadzają mnie na ziemię (śmiech). Jak powiem coś głupiego w domu, odpowiadają: Uuu, znowu załączyła się Warszawa! Tak czasami mnie podkręcają, gdy powiem coś nowego. Dziewczyna także podnosi mnie na duchu, ma swój udział w motywowaniu mojej osoby do zdwojonego wysiłku.

 

Łatwo cię przygnębić?


- Chyba wiem o co chodzi (śmiech).

 

Pytam, bo gdy w poprzednim sezonie trenerzy Kobierecki i Picuła zaczęli ciebie delikatnie podpuszczać, wyglądałeś jak kot ze „Shreka”. Stąd masz „kocie oczy”.


- Rzeczywiście, zgadza się. W szatni pojawił się kiedyś taki temat, więc raczej nie chcę jego rozwijać, ponieważ nie chcę wyciągać takiego tematu na szersze wody. Jest tak, że dopada mnie kryzys i faktycznie można mnie łatwo przygnębić. Chodzi o to, że gdy zrobię coś źle w trakcie meczu – jest mi ciężko. Wtedy nie jest najlepiej, z każdym kolejnym błędem jest coraz gorzej. Staram się nad tym pracować i po ewentualnych gorszych decyzjach, dalej robię swoje.

 

Po lepszych zagraniach z twojej strony, lubisz z kolei patrzyć w kierunku trenerów.


- Zawsze chłopaki się z tego śmieją, może to po prostu taki odruch. Dlaczego tak robię? Liczę na ich zdanie. Chcę wiedzieć czy dany element wykonałem dobrze, czy muszę się poprawić. Potrzebuję, żeby czasami ktoś „przejechał” się po mnie i dał mi do myślenia.

 

Za wami inauguracja sezonu. Patrząc po sparingach oraz meczu z Motorem zaczynasz wyrastać na lidera środka pola.

 

- Tak miało być. To było jedno z założeń przed nowym sezonem – wierzę, że swoją grą będę to potwierdzał. Chcę pokazać, że w bieżących rozgrywkach środek pola zajmie Łukasz Łakomy, który zrobi wszystko, aby prezentować się solidnie. Szkoleniowcy zawsze podpowiadali, żebym szybko zmieniał stronę, ponieważ w tym aspekcie mogę stać się najlepszy. Będę chciał jednak grać jeszcze szybciej, celniej w porównaniu do meczu w Lublinie.

 

Strzały z dystansu to twoja najsilniejsza broń?


- Stałe fragmenty zaczynają mi dobrze wychodzić. Coraz pewniej czuję się w tym elemencie. Strzały z dalszej odległości – okej, ostatnio trochę bramek udało mi się zdobyć z trudniejszej pozycji. W niektórych spotkaniach piłka po prostu siada na nodze i można z tego korzystać.

 

Kiedy wiesz, że futbolówka dobrze usiadła ci na stopie?


- W momencie oddawania strzału. Po rotacji piłki mogę wyczuć, że ugrzęźnie w siatce, a nie poszybuje gdzie indziej. To dla mnie ważne, że właśnie – po kopnięciu – patrzę na rotację. Wtedy mogę szybko zanalizować czy czysto uderzyłem.

 

Doświadczenie z tamtego sezonu, obycia się z CLJ zaprocentowało?


- Tak. Gra z chłopakami praktycznie dwa lata starszymi dużo mi dała. Musiałem przez to podejmować lepsze decyzje, więcej utrzymywać się przy futbolówce, szybciej ją oddać. Runda w Centralnej Lidze Juniorów, w poprzednim sezonie, nauczyła mnie boiskowego myślenia.

 

Na boisku masz pełną swobodę czy musisz trzymać się cały czas uporczywie założeń i przez to nie podejmujesz zbytniego ryzyka?


- Trzymam się tego, że mam występować jako „szóstka”, która asekuruje tyły i być pod piłką. Muszę odbierać i rozciągać grę poprzez zmianę strony. Tego będę się stosował. Jeżeli trener powie, żebym wsparł drużynę w ofensywie, zrobię to. Nie sprawia mi to problemów.

 

Masz jakiegoś idola ze swojej nominalnej pozycji, którego naśladujesz?


- Steven Gerrard. Jestem poniekąd fanem Liverpoolu. Co więcej, bardzo podobała mi się jego charyzma, mądrość. Potrafił rozrzucać mocne, dokładne piłki, świetnie przecinał ataki rywali. Lubię się na nim wzorować.

 

Czym różni się Legia Marka Saganowskiego od Legii Piotra Kobiereckiego?


- Bardzo, bardzo trudne pytanie. Opierając się na mojej grze za kadencji trenera Kobiereckiego –częściej szukaliśmy przekątnych piłek za linię obrony czy dalekich zagrań. Wiadomo, graliśmy też piłką - zwłaszcza, gdy mieliśmy więcej miejsca na murawie. Próbowaliśmy jednak prostszych rozwiązań.

 

Trener Saganowski wymaga od nas innego rozłożenia akcentów, więcej operujemy piłką. Jeżeli mamy na plecach przeciwnika, cofamy futbolówkę do partnera ustawionego niżej. Musimy grać po ziemi. Czasami zdarza się sytuacja, że szkoleniowiec obserwuje mnie i mówi:


- Stop. Łaki – ty nie możesz grać długich piłek. Jedna fajna, a reszta może być średnia.


(Śmiech). Oczywiście, gra ziemią nie jest wymuszona. W innych przypadkach trzeba szukać przerzutów na większą odległość. Obaj trenerzy operują w tym samym modelu gry, chociaż inaczej rozkładają akcenty. Nigdy tego nie podważałem, zawsze się dostosowywałem.

 

Trener nakreślił wam plany na ten sezon?


- Powiedział, żebyśmy zrzucili z siebie presję i nie grali pod nią. Mamy cieszyć się z gry i uczyli się z każdym meczem. W spotkaniu z Motorem wystąpiliśmy tak, jak chcieliśmy. Wprowadziliśmy w życie schematy szlifowane na treningach. Rywale nie zaskoczyli nas. Sztab szkoleniowy dobrze przeanalizował lublinian, byliśmy przygotowani na każdą sytuację.

 

Macie świadomość, że przed nami najtrudniejszy sezon od lat?


- Zdajemy sobie sprawę, że – rzeczywiście – będzie niezmiernie trudno. Wyjazdy, rywale – trochę się pozmieniało. Nie myślimy jednak pod takim kątem czy dany zespół ma mocniejszą „pakietę” do gry. Skupiamy się na sobie. Jeżeli będziemy grać tak dobrze, jak z Motorem czy nawet lepiej, możemy pokonać każdego.

 

Stawiasz sobie jakieś wyzwanie do zrealizowania w przypadku ewentualnego mistrzostwa?


- Musiałbym to przemyśleć. Może udam się do fryzjera i zetnę się bardzo krótko. Tak jak nigdy. Nie kombinuję jeszcze w takich kategoriach. Może pójdzie jakiś zakład? Zobaczymy.

Polecamy

Komentarze (2)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.