Domyślne zdjęcie Legia.Net

Łukasz Surma: To moja niespełniona miłość

Piotr Kamieniecki

Źródło: Gazeta Krakowska

26.12.2010 21:52

(akt. 15.12.2018 03:08)

Ciekawego wywiadu udzielił obecny zawodnik Lechii Gdańsk Łukasz Surma. Opowiada on o swoich przeżyciach związanych z karierą oraz zapewnia, że nigdy nie brał udziału w korupcji. Mówi również o tym, że do niektórych zachowań kibiców dorzucał coś od siebie. Zapraszamy do lektury.
Kilka lat temu, gdy Zagłębie Lubin zdobywało mistrzostwo Polski, powiedział Pan, że taki sezon, w którym po tytuł nie sięgają główni faworyci raz na kilka lat może się zdarzyć, ale później i tak wszystko musi wrócić do normy. Teraz też tak będzie?

- Wtedy była taka sytuacja, że karty rozdawała przez kilka lat Wisła i tylko raz udało się wygrać ligę Legii. Dlatego taki sezon, w którym ktoś z drugiego szeregu nagle wyprzedził faworytów, musiał nadejść. Teraz jednak sytuacja się zmieniła, bo moim zdaniem Wisła czy Legia nie są budowane w tak przemyślany sposób jak kiedyś. Wtedy do tych dwóch klubów sprowadzano najlepszych polskich piłkarzy i dorzucano jedynie do nich po kilku naprawdę dobrych obcokrajowców.

Teraz nie widzę drużyny, która mogłaby odskoczyć reszcie stawki. Może Lech, jeśli potrafi wykorzystać ogromne doświadczenie, jakie zbiera w pucharach. O Legii nie można jednak powiedzieć dzisiaj, że na pewno odniesie sukces. O Wiśle też nie. Jeśli natomiast chodzi o drużyny, które w tym sezonie dołączyły do czołówki, to najlepiej wygląda Jagiellonia. Jeżeli nie osłabi się w zimie, to będzie miała bardzo realne szanse na mistrzostwo. W przypadku Lechii życzyłbym sobie natomiast, żeby co pół roku przychodziło do nas ze dwóch klasowych piłkarzy. Na to potrzebne są jednak pieniądze.

Poziom ligi jest dzisiaj wyższy czy niższy niż kilka, kilkanaście lat temu?

- Poziom ligi wyznacza lider. Wszyscy go gonią i starają się mu dorównać. A dzisiaj - przy całym szacunku dla Jagiellonii - zdecydowanego lidera w lidze nie ma. Kiedyś było inaczej, bo mieliśmy Widzew Smudy, Legię Janasa czy Wisłę Kasperczaka.

Korupcja nie ominęła Pańskiego trenera. Był Pan zaskoczony, kiedy zobaczył, że szkoleniowiec, z którym zdobywał Pan mistrzostwo Polski, jest wyprowadzany w kajdankach?

- Byłem wtedy w Izraelu i nie powiem, żeby mnie to nie ruszyło. Byłem mocno zaskoczony, bo w Legii takie rzeczy były niemożliwe. Prezes Walter do takich spraw nie dopuściłby. Każdy kto wie, jak funkcjonuje Legia od momentu przejęcia jej przez ITI, zdaje sobie sprawę, że nikt tam nie będzie bawił się w takie rzeczy. Zresztą podobnie jest w Wiśle i innych wielkich klubach, które inwestują zbyt duże pieniądze i za dużo mają do stracenia.

Dzisiaj liga jest czysta?

- Tego nigdy nie można być pewnym w stu procentach. Ręczyć mogę jedynie za siebie.

Wróćmy jeszcze do Pańskiej kariery. Myśli Pan, że gdyby nie odszedł z Wisły do Ruchu, to zaistniałby w ekstraklasie na dobre?


- Było wtedy drugie wyjście. Mogłem zostać i próbować wywalczyć sobie miejsce w Wiśle. Tak zrobił np. Grzesiek Pater. Wiele razy zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem odchodząc do Ruchu. Wisła już na zawsze pozostanie moją niespełnioną miłością. Wychowałem się raptem kilometr od stadionu. Jako dziecko praktycznie codziennie byłem na Reymonta. A to na basenie, a to na treningach, a to na koszykówce czy siatkówce. Wisła była dla mnie całym życiem, ale chciałem też grać, byłem ambitny. Nikt nie potrafił mi dobrze doradzić. Nikt nie powiedział mi - Łukasz idź na wypożyczenie na sezon, dwa i staraj się robić wszystko, żeby tutaj wrócić. Wszystko musiałem robić sam przy pomocy taty. Nie wiem, może gdybym został, to rzeczywiście wywalczyłbym sobie miejsce w pierwszym składzie. Już nigdy nie poznam odpowiedzi na to pytanie.

Nie każdy były piłkarz Wisły doczekał się sektorówki z napisem "Poszukiwany tylko martwy" i nie każdy były piłkarz Legii został zwyzywany przez jej kibiców. Wzbudza Pan duże emocje.

- Co do tej sektorówki, to nie da się ukryć, że sam dorzuciłem do niej swoje pięć groszy. Była z mojej strony akcja, to później była reakcja ze strony kibiców Wisły. Zabolała mnie ta flaga, ale ich pewnie też ubodło, że wychowanek ich klubu całował koszulkę Legii po strzeleniu bramki Wiśle. Nie zrobiłem tego jednak, żeby kogoś dotknąć. To były wielkie emocje, związane właśnie z tą moją niespełnioną miłością do Wisły. Gdzieś w głębi serca bolało mnie, że w moim klubie nie zostałem doceniony, że musiałem szukać szczęścia gdzie indziej i gdy strzeliłem tego gola, to zareagowałem jak zareagowałem - trochę na zasadzie to teraz wam pokazałem. Wiem, że w Krakowie niektórzy myśleli, że zwariowałem, ale ludzie którzy znali mnie od małego, już wtedy rozumieli moje zachowanie. Cóż, tamte dwa wydarzenia zamknęły jakiś etap w moim życiu. Nie oznacza to, że obraziłem się na kogoś. Zawsze chętnie wracam do Krakowa, kocham to miasto i na pewno tutaj będę żył po zakończeniu kariery piłkarskiej.

A co stało się na Legii, że kibice tak potraktowali ostatniego kapitana, który podniósł puchar za mistrzostwo Polski tej drużyny?

- Sam byłem tym faktem mocno zaskoczony. Legia jest ciężkim klubem dla każdego zawodnika, a dla kapitana szczególnie. Wymagania jak w każdym wielkim klubie są tam bardzo duże. Uważam, że byłem najlepszym kapitanem tej drużyny w ostatnich latach. Działy się w tym czasie różne rzeczy przy Łazienkowskiej. Ja z większością spraw, które proponowali kibice Legii, nie zgadzałem się. Na boisku dawałem jednak z siebie wszystko i uważam, że powinni to szanować. Wybrali inaczej. Boli mnie to, ale trudno, nic na to nie poradzę.
 
Cała rozmowa z Łukaszem Surmą w "Gazecie Krakowskiej"

Polecamy

Komentarze (8)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.