Galeria: UYL: Legia - Ajax
fot. Jan Szurek

Łukasz Zjawiński: Jesteśmy w stanie postawić się Legii

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

23.02.2023 22:00

(akt. 24.02.2023 09:25)

– Z Legią nigdy nie gra się łatwo, gdyż wiemy, jakie ma umiejętności, indywidualności, lecz uważam, że jesteśmy w stanie się jej postawić, pokazać z jak najlepszej strony. I sprawić, by poniosła pierwszą, domową porażkę w obecnych rozgrywkach, właśnie z nami – mówił Legia.Net Łukasz Zjawiński, który jest wypożyczony z Lechii Gdańsk do Widzewa Łódź, a w przeszłości reprezentował "Wojskowych" przez prawie 6 lat. Klasyk 22. kolejki ekstraklasy już w piątek, 24 lutego (godz. 20:30).

Jesteś w Widzewie na zasadzie rocznego wypożyczenia z Lechii, z opcją transferu definitywnego, i chyba nie możesz narzekać. Nie dość, że klub jest w czołówce, to ty nazbierałeś dość sporo minut.

– Szczerze mówiąc, ruch jak najbardziej na plus. Mimo że w poprzedniej rundzie występowałem trochę mniej na swojej nominalnej pozycji niż wcześniej, jak choćby w Sandecji, to wiadomo, grasz tam, gdzie wystawia cię trener. Z początku się nie spodziewałem, że Widzew będzie aż tak wysoko, ale już po miesiącu bycia w klubie, widząc stadion, kibiców, zespół, sztab, całą otoczkę, czułem, że jest większa szansa na obecność w górnej niż dolnej części tabeli.

Na pewno nie spodziewałem się, że trener Niedźwiedź tak szybko da mi szansę w podstawowym składzie, choć było to też nieco uzależnione od paru kontuzji. Trochę meczów zagrałem, byłem gotowy na rywalizację, wywalczyłem nieco minut, lecz w ostatnich miesiącach uzbierało się ich mniej. Cały czas pracuję, by występować jak najwięcej.

I zapewne poprawić statystyki. W tym sezonie jesteś jeszcze bez bramki, mogłeś ją zdobyć m.in. w pierwszym spotkaniu nowej rundy, ale główkowałeś w słupek.

– Troszkę brakło, tak jak choćby w moim pierwszym meczu w Widzewie, z Wartą, po wejściu z ławki, gdy bramkarz bardzo ładnie wyciągnął strzał po rożnym. Potem trafiałem w słupki, najpierw ze Stalą, również po kornerze, a ostatnio z Jagiellonią. Mogłem się lepiej zachować w jednej z akcji przeciwko Cracovii. Parę liczb uciekło, szkoda, że ich nie ma, ale nie można o tym zbytnio rozmyślać. Trzeba pracować, by się w końcu pojawiły.

Jak wyglądała adaptacja, początki w Łodzi?

– Nigdy nie miałem problemów z wejściem do nowego środowiska, aklimatyzacją w drużynie. Znałem Mateusza Żyrę i Bożidara Czorbadżijskiego, z którymi grałem w Stali Mielec, co ułatwiło mi sytuację. Przed transferem rozmawiałem z "Żyrko" o różnych sprawach, na początku przez chwilkę u niego mieszkałem. Czy aż tak potrzebowałem wsparcia, by sobie poradzić, to nie wiem, ale wspomniane wydarzenia na pewno pomogły w znalezieniu swojego miejsca w Łodzi.

Z racji, że w przeszłości grałeś w Legii, to po przenosinach do Widzewa spotkały cię jakieś niemiłe komentarze, opinie? Możesz lekko opowiedzieć o kulisach transferu?

– Chwilę wcześniej byłem praktycznie jedną nogą w Warcie, miałem nawet podpisany kontrakt, ale ostatecznie temat się wysypał i wróciłem do Gdańska. Gdy pojawiła się oferta z Widzewa, to rozmowy trwały niecały dzień. Dyskutowałem z dyrektorem Wichniarkiem, trenerem Niedźwiedziem i czułem, że nasze spostrzeżenia nt. piłki nożnej są bardzo podobne. Nie potrzebowałem wiele czasu, by podjąć decyzję.

Odbiór transferu? Powiem szczerze, że zbytnio nie czytam komentarzy. Do niedawna używałem jeszcze Twittera, lecz niedawno znikł z mojego telefonu. Uważam, że nie ma sensu patrzeć na pewne rzeczy, zwracać na nie uwagi. Wydaje mi się, że nie było żadnych docinek, zresztą ja nigdy nie zadebiutowałem w Legii. Wiadomo, przeszedłem praktycznie każdy szczebel akademii, ale głównego celu, czyli pierwszej drużyny, mi zabrakło. Oficjalnie, bo nieoficjalnie zagrałem w sparingu.

Brak debiutu w "jedynce" to pewnie jedyny minus twojego pobytu w Legii.

– Widocznie tak musiało być. Ludzie, którzy pracowali wtedy w klubie, najwyraźniej uznali, że nie prezentuję wystarczającej jakości, by pokazać się w Legii. Myślę, że nieco przeszkodziła kontuzja, którą troszeczkę źle monitorowali lekarze w Legii. I jeśli już, to być może mógłbym mieć lekką urazę tylko do tej sprawy niż do tego, że nigdy nie zagrałem w pierwszym zespole. Miałem problem z mięśniem dwugłowym, z czym bardzo długo się męczyłem, co nie do końca było moją winą.

Ale debiutu w "jedynce" brakuje. Byłem w akademii na początku poważniejszej przygody i liczyłem, że pokażę się w ekstraklasie w Legii, lecz sądzę, że nawet same treningi czy sparing pod okiem Ricardo Sa Pinto to wartościowe kwestie, przez dłuższy czas byłem blisko drużyny, zostanie to ze mną na długo. Teraz cieszę się z miejsca, w którym obecnie jestem. Znajduję się w świetnym klubie, cały czas mogę się rozwijać i iść do przodu.

Jedno z twoich lepszych wspomnień związanych z Legią to zapewne młodzieżowa Liga Mistrzów, dwumecz z Ajaksem Amsterdam, mimo że drugie spotkanie skończyłeś przedwcześnie, z urazem.

– Fajny czas, super przeżycie. Byłem młodszy od większości chłopaków, choćby o 3 lata od Mateusza Żyry. Wystąpiłem na stadionie przy Łazienkowskiej, potem w Amsterdamie, gdzie doznałem niestety niefartownej kontuzji. Już po kilkudziesięciu sekundach rewanżu zerwałem więzadła w kostce, ostatecznie grałem do 25. minuty. Z jednej strony nieprzyjemne, a z drugiej przyjemne uczucie, bo zebrałem kapitalne doświadczenie. Myślę, że sporo osób, które były i są w Legii, będą uważać, że był to chyba jeden z lepszych meczów młodzieżowego zespołu "Wojskowych". Wydaje mi się, że bardzo mocno postawiliśmy się Ajaksowi, wygraliśmy w Holandii i niedużo brakowało do dalszej rywalizacji w młodzieżowej Lidze Mistrzów. Sądzę, że to wartościowa przygoda dla każdego piłkarza, który wówczas występował.

W Ajaksie grali wtedy m.in. Sergino Dest z AC Milan, Ryan Gravenberch z Bayernu, Mitchel Bakker z Bayeru, Kaj Sierhuis ze Stade Reims…

– I Sven Botman, który jest w Newcastle. Ta kwestia to dodatkowy smaczek. Czasami rozmawialiśmy o tym z kolegami, poruszaliśmy temat zawodników, z którymi rywalizowaliśmy, a teraz grają w niezłych klubach. To coś, co zostanie w głowie na lata.

Jeszcze słówko o Centralnej Lidze Juniorów.

– W sezonie, w którym grałem (2017/18 – red.), nie udało nam się jej zdobyć, choć ten okres był dla mnie mega udany. Występowałem w drużynie m.in. z Maćkiem Rosołkiem, który jest aktualnie w "jedynce". Myślę, że nasze statystyki pokazywały, że się rozwijamy, dobrze wyglądamy. I tak było – solidnie się prezentowaliśmy, tak samo reszta składu. W półfinale trafiliśmy na Lecha, który też miał niezły rocznik i niestety okazał się lepszy.

Do tej pory grałeś z Legią 2-krotnie, w Stali, ale były to spotkania bez kibiców. Zakładam, że najbliższe znowu będzie szczególne, tym bardziej, że przy pełnym stadionie.

– To prawda. Dla takich meczów warto się poświęcać i ciężko trenować, wiadomo jaka będzie otoczka, ile osób pojawi się na trybunach. Ale myślę, że nie zrobi to na nas aż takiego wrażenia, gdyż co drugi tydzień mamy podobny kocioł u siebie. Jakby nie patrzeć, Widzew to pewien ewenement w ekstraklasie. Ludzie widzą, jak szybko rozchodzą się karnety, bilety, jakich mamy kibiców, którzy licznie nas wspierają, również na wyjazdach. Przeciwnikom trudno gra się przed naszą, fantastyczną publicznością.

Na pewno znowu będzie to dla mnie dodatkowy kop. Pierwszy raz okazał się najbardziej szczególny, bo przechodziłem do Stali właśnie z Legii, spotkanie odbyło się kilka miesięcy po transferze. Może nie byłem przez nikogo wypychany z Warszawy, lecz wybrałem inną drogę i miałem z tyłu głowy, że muszę coś udowodnić pewnym ludziom, którzy byli na trybunach. Jednak rywalizacja z "Wojskowymi" zawsze elektryzuje, tak samo kibice z Łazienkowskiej. My, jako Widzew, jesteśmy w dobrej formie i w piątek postaramy się udowodnić, że to nie przypadek.

Wspomniałeś o twoim pierwszym meczu z Legią, w barwach Stali, w którym wywalczyłeś trzy rzuty karne. To niecodzienna, spora sztuka.

– Co by nie mówić, bardzo nam one pomogły. Wydaje mi się, że ogólnie było to chyba jedno z lepszych spotkań w moim wykonaniu. Myślę, że wykorzystałem po prostu chwilę słabości obrońców. Jeden karny okazał się wątpliwy, choć uważam, że gdyby go nie było, to sędzia by go nie podyktował, bo VAR już wtedy działał. Szczególny mecz, cieszę się, że tak wyszedł, gdyż dał zwycięstwo, którego potrzebowaliśmy. Wówczas Legia wyglądała bardzo dobrze, a my, jako Stal, walczyliśmy o utrzymanie i każdy punkt był na wagę złota. To jedna z chwil, której nikt mi nie zabierze, zostanie ze mną na zawsze, takie występy się pamięta. Rzadko się zdarza, by dany zawodnik wywalczył trzy karne w jednym meczu.

Jak szatnia Widzewa reaguje na nadchodzący klasyk?

– Wydaje mi się, że na tyle znamy naszą wartość, umiejętności, że nie skupiamy się na otoczce, choć widać, iż jest mocna, dochodzą do nas informacje, że wyprzedały się bilety. Myślę, że bardziej koncentrujemy się na tym, by przyjechać na Łazienkowską i dać z siebie wszystko, wygrać z Legią. To najważniejsze, a to, co dzieje się wokół, jest sprawą drugorzędną, jeszcze nikt nie zwyciężył przed spotkaniem. Mam nadzieję, że wyjdziemy na boisko i zrobimy swoje, a reszta stanie się tylko dodatkiem. Sądzę, że będzie to naprawdę bardzo dobry mecz.

Łatwo wam nie będzie, tym bardziej, że w obecnym sezonie Legia ani razu nie przegrała u siebie. Z drugiej strony spróbujecie się zrehabilitować za porażkę z klubem z Warszawy z minionej rundy.

– We wspomnianym, jesiennym spotkaniu akurat nie wystąpiłem, bo trafiłem do Łodzi właśnie po nim, ale na pewno wszyscy chcą się zrewanżować, druga połowa pokazała, że możemy walczyć z warszawiakami jak równy z równym. Był to początek naszej dobrej gry, passy, w trakcie której szliśmy do góry, forma rosła. Do stolicy przyjedzie całkiem inny Widzew niż w momencie poprzedniego meczu z "Wojskowymi". Z Legią nigdy nie gra się łatwo, gdyż wiemy, jakie ma umiejętności, indywidualności, lecz uważam, że jesteśmy w stanie się jej postawić, pokazać z jak najlepszej strony. I sprawić, by poniosła pierwszą, domową porażkę w obecnych rozgrywkach, właśnie z nami.

Śledziłeś ostatnie mecze drużyny z Warszawy? I jeśli tak, to jakiej Legii się spodziewasz? 

– Bardzo często oglądam mecze Legii, choćby z tego względu, że w jej barwach występuje paru zawodników, których dobrze znam. A że regularnie obserwuję spotkania ekstraklasy, to siłą rzeczy śledzę także stołeczny zespół, który jest w dobrej formie. Widać wkład nowego trenera, Kosty Runjaicia, w tę drużynę, więc łatwo nie będzie. Wiemy, że warszawiacy lubią posiadać piłkę, kreować, atakować. Z drugiej strony, my też lubimy utrzymywać się przy futbolówce, sprowadzić czasami przeciwnika do głębokiej defensywy, tworzyć sytuacje. Moim zdaniem, najbliższy mecz będzie trudny, ale i bardzo dobry, gdyż trafią na siebie kluby, które potrafią grać w piłkę, mieć ją przy nodze.

Kto z Legii, poza Josue, robi na tobie wrażenie?

– Ogólnie Legia ma bardzo dobry skład, wygląda całkiem inaczej niż w poprzednich rozgrywkach. Głośno jest m.in. o Maiku Nawrockim, którego znam z kadr narodowych. Zrobił spory postęp, widać to w jego zachowaniach na boisku. To samo tyczy się Kacpra Tobiasza, który wykonał ogromny postęp, odkąd widzieliśmy się ostatni raz, gdy występował jeszcze w Stomilu Olsztyn. Każdy z zawodników ma mega potencjał, choćby Maciek Rosołek, któremu zdarzały się mecze na skrzydle. Bardzo podoba mi się Bartek Kapustka. Jego prowadzenie piłki, jakość jest lepsza z sezonu na sezon. A co do Josue, to sądzę, że wszyscy wiedzą, że ma wysokie umiejętności.

Wspomniałeś o Rosołku, którego dobrze znasz, seryjnie zdobywaliście bramki w juniorach Legii. Maciek jest w Warszawie do dziś, ty przebijałeś się do ekstraklasy poprzez inne kluby, ale to pewnie fajna sprawa, że znowu będzie okazja, by się spotkać.

– Zgadza się. Przechodziliśmy z Maćkiem do Legii w tym samym momencie, występowaliśmy w jednej drużynie od 14. roku życia do końca mojego pobytu w Warszawie, zawsze mieliśmy dobry kontakt, mieszkaliśmy razem w bursie, do tego dochodził wątek gier komputerowych. Stworzyła się fajna paczka, w której byłem ja, "Rosi", Łukasz Łakomy, Michał Karbownik, Konrad Matuszewski czy Jasiek Goliński. Cały czas jesteśmy na łączach. Cieszy to, że robimy kroki do przodu, każdy ma własną ścieżkę. Ja, "Łaki" czy Kondziu przechodzimy przez coś innego, nigdy nie zagraliśmy w pierwszym zespole "Wojskowych", Maćkowi się to udało. Miło, że możemy regularnie spotykać się na boiskach, zawsze dobrze widzieć znajome twarze. Co prawda w I lidze nie miałem okazji, by spotkać się z "Rosim", gdy był wypożyczony do Arki, bo trafiłem do Sandecji pół roku później, ale mierzyliśmy się przeciwko sobie w ekstraklasie. W piątek zamienimy pewnie parę słów, zarówno przed, jak i po meczu. Super sprawa.

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.