Domyślne zdjęcie Legia.Net

Maciej Murawski: Będę dobrym trenerem

Redakcja

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna

29.01.2007 09:42

(akt. 24.12.2018 03:07)

- Czy czuję się bardziej lechitą czy legionistą? Mam pojemne serce. Jest w nim miejsce dla każdego klubu, w którym grałem, z tym że... warszawska drużyna jest wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Takiego zespołu jak Legia nigdy nie było i nie będzie w historii naszej piłki. Ja kocham Legię! W Legii mogłem latać do przodu i strzelać, żaden problem. Tyle że ktoś musiał zostawać z Jackiem Zielińskim pod polem karnym. Ktoś musiał rozbijać ataki rywala, ustawiać i asekurować partnerów. To nieprawda, że nie umiem grać ofensywnie - mówi były zawodnik Legii <b>Maciej Murawski</b>.
- Eksreprezentant Polski i dawna podpora defensywy mistrzowskiej Legii Warszawa gra w walczącym o utrzymanie w lidze greckiej Apollonie Kalamaria, na mecze którego przychodzi średnio po dwa tysiące widzów. Czy naprawdę nie stać już pana na występy w lepszej drużynie? - Mój klub nie jest słaby ani biedny. W naszej ekstraklasie zająłby spokojnie czwarte, piąte miejsce. Mamy kilku niezłych piłkarzy, że wspomnę tu o reprezentancie Ghany Koffim Amponsahu. Poza tym najzdolniejsi zarabiają tu nawet po sto tysięcy euro rocznie. W Polsce ciężko o takich zawodników i takie kontrakty w zespołach ze środka tabeli. - Ale chyba czuje się pan w tych Salonikach nieco zapomniany? Próżno szukać w polskiej telewizji relacji z meczów Apollonu. Mało się też pisze o pańskim klubie. - Nie przeszkadza mi to. Nie jestem gościem, który zabiega specjalnie o popularność mediów. - Nie wierzę. Koledzy dziennikarze opowiadali mi, że Murawski zawsze byl wyjątkowo przewrażliwiony na swoim punkcie. - Jak byłem młodszy, to bardziej wszystko przeżywałem. Ale bez przesady. Nigdy nie wydzwaniałem do żadnego pismaka i nie mówiłem: stary, zrób ze mną wywiad. Chodzi mi tylko o grę w piłkę, nie o sławę. - Z perspektywy czasu nie żałuje pan transferu z Legii do przeciętniutkiej Arminii Bielefeld? Może trzeba było zostać i powalczyć z warszawianami o awans do Ligi Mistrzów? - Miałem wtedy 28 lat. To był ostatni gwizdek na transfer zagraniczny. Ponadto, zależało mi na grze w kadrze. A z polskiej ligi wyjątkowo ciężko było do niej trafić. Przecież na mundial w 2002 roku Jerzy Engel powołał tylko kilku chłopaków z ekstraklasy. Zgodzę się natomiast, że mogłem iść do innego klubu. W tamtym czasie interesowały się mną Bochum i AEK Ateny. Może gdybym poszedł tam ominęła by mnie ta fatalna kontuzja. A tak po kopniaku od Mirka Klosego musiałem pauzować jedenaście tygodni. Potem ciężko było mi wrócić do składu. A może po prostu był pan za słaby na Bundesligę? Może jest tak, jak napisała kiedyś jedna z gazet, że "Murawski to gość, który dobiegł do linii, a potem głupiał i pozbywał się piłki, by czym prędzej wrócić na własną połowę"? - Bzdura. W Legii mogłem latać do przodu i strzelać, żaden problem. Tyle że ktoś musiał zostawać z Jackiem Zielińskim pod polem karnym. Ktoś musiał rozbijać ataki rywala, ustawiać i asekurować partnerów. I takie było moje zadanie. Dlatego nie strzelałem bramek. Jakoś tak mam, że każdy trener, u którego grałem, mówił mi: - Maciek, jesteś odpowiedzialny, więc zostań z tyłu. Niech inni napierdzieląją. No to się słuchałem. - Czyli jest pan zadowolony ze swojej kariery? - Na pewno nie do końca. Byli piłkarze z mniejszym potencjałem, którzy osiągali więcej. Ale znam też i dużo lepszych, którym nie udało się nic. Generalnie moja przygoda z piłką, bo tak wolę ją nazywać, jest udana. Choć myślę, że będę lepszym trenerem niż zawodnikiem. - Czemu? - Mam zmysł obserwacyjny i swoje pomysły na prowadzenie drużyny. Mam też dobry warsztat - od Smudy nauczyłem się gry pressingiem, od Niemca Rapoldera taktyki. Dam sobie radę, zobaczycie. - A jak się nie uda, Wojtek Kowalczyk znów będzie miał okazję do wyśmiania pana. - W swojej książce Kowal przegiął. Zrobił ze mnie antypiłkarza. Przyko mi, tym bardziej że zawsze go szanowałem. A jak przychodzil do Legii w 2001 jako grubasek z nadwagą, to nawet pomagałem mu ją zrzucić. Tymczasem potem potraktował mnie nieładnie. Tym bardziej mnie to dotknęło, że akurat miałem ciężki okres - wracałem do gry po kontuzji w Arminii. Wojtek powinien pamiętać, że też nie jest idealny. Kreuje się na wielkiego legionistę, a przecież w mistrzowskim sezonie odszedł od nas bez mrugnięcia okiem, gdy tylko poczuł zapach forsy na Cyprze. Ale już mu wybaczyłem. - Ależ pan miłościwy... - Mam dobre serce. Ostry staję się tylko na boisku. Tam walczę na całego. - Nawet podczas spokojnej emeryturki w Grecji? - Tak, bo ja nie umiem odpuszczać. Do dziś po przegranych meczach nie sypiam po nocach. Zawsze gram jednak fair. Nie zrobiłbym, jak taki Argentyńczyk Ayala, wszystkiego, by zdobyć punkty. Nie fauluję z premedytacją, nie oszukuję sędziów. Gdyby arbiter odgwizdał karnego po rzekomym faulu na mnie, a w rzeczywistości nie byłbym przewracany, przyznałbym się do tego. - Czyli po prostu rozmawiam z chodzącym ideałem. Tak krystaliczna postać nie odpowie zapewne na trudne pytanie, czy bardziej czuje się legionistą, czy lechitą? - Mam pojemne serce. Jest w nim miejsce dla każdego klubu, w którym grałem, z tym że... warszawska drużyna jest wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Takiego zespołu jak Legia nigdy nie było i nie będzie w historii naszej piłki. Ja kocham Legię! - Kocha pan też kogoś jeszcze... - Tak, po rozwodzie z Asią pojawiła się w moim życiu nowa, wspaniała kobieta. Klaudię poznałem podczas rehabilitacji w centrum tomografii w Bielefeld. Jak widać, kontuzje mają też swoje dobre strony (śmiech). Jest nam razem dobrze, właśnie urodziła mi się córeczka Zoe Weronika. To moje trzecie dziecko. Niestety, rodzina nie żyje razem. Ze mną mieszka 13-letni Michał, a młodsza Mirella pozostała z Asią w Warszawie. - Chyba nie było panu łatwo pokochać kogoś nowego po rozpadzie małżeństwa? - Oczywiście, że nie. Ale ja już tak mam, że ufam ludziom, nawet jeśli byłem skrzywdzony. Zna pan to powiedzenie - jak się ma miękkie serce, trzeba mieć twardą dupę? Ono jest właśnie o mnie. - Jak długo zamierza pan jeszcze pograć? - Mam 33 lata, czuję się dobrze, więc chyba pociągnę jeszcze ze dwa sezony, zanim padnę na dobre (śmiech). A poważnie - nie wiem. Od pewnego czasu podpisuję kontrakt na dwanaście miesięcy i po upływie tego terminu go przedłużam. Jeśli zobaczę, że jestem słaby albo że mnie nie chcą, powiem stop. Nie mam zamiaru męczyć siebie i innych. - Czemu jako plan na dalszą część życia wybrał pan bycie trenerem? - Bo nie wyobrażam sobie życia bez piłki. Futbol jest częścią mnie. Dla niego żyję oddycham. Mogę rozmawiać o nim godzinami, o czym sam się pan przekonał. Ile czasu już rozmawiamy? - Sześć godzin. - Właśnie. Jestem maniakiem i jest mi z tym dobrze. Inni też doceniają moją pasję - szefowie Arisu Saloniki i Apollonu wspominali, że za jakieś dwa lata chcieliby mnie zatrudnić. Ale moim prawdziwym celem, jakkolwiek szaleńczo to brzmi, jest poprowadzenie reprezentacji Polski. Jak mi się to uda, mogę umrzeć z czystym sumieniem. - A gdyby nie udało się zaistnieć w świecie szkoleniowców, to co? Ma pan jakiś plan B? - Z głodu nie zginę. Skończyłem studia, jestem ekonomistą, trochę inwestuję. I to od osiemnastego roku życia. Dam sobie radę proszę się o mnie nie martwić. Maciej Murawski ma 33 lata, gra w Apollonie Kalamaria. Wcześniej występował m.in. w Arisie Saloniki, Arminii Bielefeld i Legii Warszawa. Z tym ostatnim klubem zdobył w 2002 r. mistrzostwo Polski. Murawski występował też sześciokrotnie w reprezentacji.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.