Domyślne zdjęcie Legia.Net

Maciej Skorża: Nie powiedziałem ostatniego słowa

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy

01.10.2010 09:21

(akt. 15.12.2018 12:19)

- Za szybko uwierzyłem, że już udało się stworzyć drużynę, wkomponować w nią nowych zawodników. W klubie panowała bardzo optymistyczna atmosfera. Starałem się to tonować, przekonywać, że potrzeba czasu, aby to zaczęło się zazębiać. Trudno jednak, żeby taka pozytywna atmosfera nie udzieliła się i mnie. Czas pokazał, że do wszystkiego trzeba pochodzić ostrożnie, z pewną dozą sceptycyzmu - mówi w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" trener Legii <strong>Maciej Skorża</strong>.
Teraz dla pana liczy się show czy suchy wynik.

Trofea! To dla mnie najważniejsze. Do tego dążę. Na razie wolę nudne 1:0 niż piękne 4:5. Temu klubowi za wszelką cenę potrzebny jest wynik, sukces. W tyle głowy mam cel, ale koncentrować muszę się na najbliższej przyszłości. Drużyna nie jest jeszcze ukształtowana. Szuka swojego stylu. Udało się w wyzwolić w zawodnikach wolę walki. Na tej podstawie mogę już budować. Niestety przespałem ten moment, kiedy to wszystko zaczęło iść w złym kierunku. Przez to straciliśmy trochę czasu.

Czyli który moment?

Tak w okolicach meczu z PGE GKS. Zaczęło być widać, że czegoś brakuje. Punktem kulminacyjnym było spotkanie z Ruchem w Chorzowie. Żadnego pozytywu. Mówię przede wszystkim o atmosferze, o walce od początku do końca o każdy centymetr boiska. Zawsze powtarzam, że nawet mając na papierze lepszych piłkarzy, przy niższym zaangażowaniu od przeciwnika, nie będzie tego widać. Podstawa to koncentracja, a to nam udawało się tylko momentami. Dopiero teraz widzę, że to wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku.


Na ile to pan decydował o transferach?

Teraz te transfery każdy podrzuca sobie jak gorące jajo. Ja się ich nie wypieram. Pracuję z tymi zawodnikami i jestem przekonany, że w większości to dobrzy piłkarze. Do jednego muszę się przyznać: na żywo widziałem tylko jednego zawodnika, Ivicę. Pozostałych opiniowałem na podstawie materiałów mi dostarczonych. Dlatego moje decyzje były obarczone pewnym stopniem ryzyka. Transfery przeprowadziła Legia, której ja jestem częścią i odpowiedzialność spada także na mnie.

Odsunięcie Iwańskiego oznacza, że nie poradził sobie pan z jego trudnym charakterem. To pana porażka?

Ja jeszcze nie powiedziałem w tej sprawie ostatniego słowa. Nie traktuję tego jak porażki, bo przegrałbym, jeśli przed sezonem posłuchałbym opinii o nim i powiedział mu, że nie chcę go widzieć w drużynie. Maciek jest dla mnie bardzo dobrym piłkarzem. Rozmawialiśmy szczerze w cztery oczy, on wiedział, gdzie istnieje ryzyko popsucia naszych relacji. W pewnym momencie nie wytrzymał, puściły mu nerwy. Powiem, że gdyby taka sytuacja miała miejsce za rok, kiedy ten zespół byłby ukształtowany, zareagowałbym inaczej, nie odsuwałbym go od drużyny. Jednak w tym momencie, gdy drużyna się tworzy, musiałem postąpić inaczej. Doszliśmy do krytycznego punktu, od mojej decyzji dużo zależało. Albo wszyscy zaczniemy nadawać na tych samych falach, albo się nie dogadamy, a nasze mecze będą wyglądać tak, jak wyglądały. Osiągnąłem to, co chciałem. Wstrząsnąłem drużyną. Sportowo straciłem trzech dobrych piłkarzy. Ale jak ich przywrócę, to będzie bardzo pozytywny kop dla drużyny. Wierzę, że wrócą bardzo zmotywowani.

Zdaje sobie pan sprawę, że rzucił trzech kozłów ofiarnych na pożarcie?

Powiem szczerze, że w przypadku Maćka Iwańskiego na pewno dużo ostatnio na niego spadło. Jednak myślę sobie, że jeśli mam tu zostać dłużej, zbudować drużynę, to dobrze, że takie tąpnięcie miało miejsce na początku pracy. Już wiem, jak reagują w klubie, jak porażkę odbierają zawodnicy. To dla mnie bardzo cenne doświadczenie.

Rozmawiał: Adam Dawidziuk

Zapis całej rozmowy można przeczytać w dzisiejszym wydaniu Przeglądu Sportowego.

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.