News: Maciej Śliwowski: Byliśmy jedną rodziną

Maciej Śliwowski: Byliśmy jedną rodziną

Marcin Szymczyk

Źródło: weszlo.com

19.12.2017 09:42

(akt. 02.12.2018 11:42)

- Bramki to sól piłki. Wcześniej też trochę strzelałem, byłem czołowym graczem zespołów ligowych, ale miałem szczęście, że jako rodowity warszawiak eksplodowałem akurat w ukochanej Legii. W dodatku u najlepszego trenera, bo tak mogę śmiało powiedzieć o Januszu Wójciku. Fantastyczny facet. Ktoś, kto go nie znał, nie ma w ogóle prawa wypowiadać o jego osobie - wspomina były napastnik Legii, Maciej Śliwowski.

- Janusz Wójcik Przychodził do nas świeżo po Igrzyskach. Wtedy dosłownie emanowała od niego aureola. Czego nie powiedział, zamieniało się w złoto. Kogo nie sprowadził, trafiał w dziesiątkę. Kiedyś trenujemy, Wujo przychodzi i mówi, że załatwi nam grajka z wybrzeża. My ból głowy: jakiego? Lechia bodaj w trzeciej lidze, Arka podobnie. Co za głupotę wymyślił? Wujo przywiózł z trzeciej ligi taksówkarza. Na pierwszym treningu nie wyróżnił się niczym poza wycinaniem, ale Wujo mu przyklaskiwał. Ten taksówkarz nazywał się Radek Michalski i szybko okazało się, że idealnie uzupełniał się z Leszkiem Piszem. Radek wszystko czyścił, Leszek mógł zająć się rozgrywaniem.


Oczywiście Wujo potrafił jechać z nami konkretnie, jeśli tego wymagała sytuacja. Kiedyś remisowaliśmy do przerwy po słabym meczu. Wujo wszedł do szatni i zrobił demolkę totalną. Kosz stał na środku – kopnął go. Tablica wisiała, zrzucił ją. Przewrócił też stół, na którym stały napoje. A potem popatrzył na nas i powiedział:


– Ch... mnie to obchodzi, ten mecz ma być wygrany. Nie interesuje mnie co będziecie robić, macie to wygrać. Nie wygracie, inaczej będziemy rozmawiać. A potem wyszedł.


A wy co wtedy, jaka reakcja?


- Cisza. Nikt nie był w stanie czegokolwiek powiedzieć. Ja otworzyłem usta i wyglądałem jak ryba. Po czym wstał Leszek Pisz: – Panowie, widzicie jaka jest sytuacja. Musimy sobie poradzić i zrobimy to. Zaczęliśmy gadać o naszej grze, wytykać sobie błędy, ale wszystko po to, by ich więcej nie robić. Wygraliśmy 3:1. Dzisiaj taka scenka jest niemożliwa, choć nie jestem przekonany, że nie pomogłaby bardziej niektórym zespołom niż odprawa. Ale Wujo nie był maniakiem, który tylko krzyczał. Wybranych zapraszał nawet do siebie do domu.


– Chodź, wpadnij, napijemy się.
– Ale trenerze, jutro jest mecz.
– To posadzę cię na ławce.


Kibice Legii do dzisiaj tęsknią za takim kapitanem jak Leszek Pisz.


- Nie miałem wcześniej takiego kapitana, Pisz był wyjątkowy. Takiego technika nie spotkałem już nigdzie. Fantastyczny piłkarz. Pięćdziesięciometrowe podania do mnie lub Kowala szły na nos. Fantastyczne wyczucie gry. Był prawdziwym boiskowym dyrygentem. Mówił nam: teraz idziemy do przodu, zakładamy pressing. Teraz przyspieszamy, teraz zwalniamy grę. Śliwka, nie biegnij tam! Kowal, teraz uważaj! Absolutnie drugi trener. Nie zdarzała się taka sytuacja, że Leszek coś powiedział, a ktoś mu się sprzeciwiał. Nikt nie dyskutował czy Leszek ma rację czy nie. Bo Leszek zawsze miał rację. Z nim mieliśmy łatwiej.


Poza tym to człowiek do rany przyłóż. O co nie poprosiłeś, pomagał. Świątek piątek czy niedziela, był do dyspozycji zawodników. Każda sprawa szatni przechodziła przez Leszka. Czy chodziło o rozmowę z trenerem, z prezesami, czy sprawy osobiste. Jeśli ktoś poszedł w miasto i późno wrócił, a żona zrobiła awanturę, Leszek jechał w środku nocy dyskutować z żoną.


Byliście zżyci i zintegrowani.


- Po meczach spotykaliśmy się całymi rodzinami. Nad Świdrem w Otwocku mieliśmy swoje miejsce, gdzie nikt poza nami nie mógł wejść. Pilnowali tego strażnicy leśni. Rzeczka miała dziesięć centymetrów głębokości. Nasze dzieciaki się w niej bawiły. Rozpalaliśmy grilla, żony się opalały, my żartowaliśmy, graliśmy w dziadka. Codziennie coś się działo, w mojej Legii nigdy nie można się było nudzić. Stanowiliśmy jedną wielką rodzinę. Ludzie tego nie rozumieją, ale jeśli z tym drugim facetem z boiska przed chwilą patrzyliście, jak wasze dzieciaki razem się bawią, jak wasze żony razem plotkują, a sam dochodzisz do wniosku, że on nie jest ci potrzebny tylko na boisku, tylko coś dla ciebie znaczy, to wszystko rzucasz i idziesz za nim w ogień. Była taka sytuacja na Górniku Zabrze. Wielkie chłopisko od nich, prawdziwy bandzior, sfaulował brutalnie naszego, a potem zaczął się śmiać. Jeden od nas się za niego zabrał. Potem drugi, trzeci, czwarty. Po czwartym poszedł do trenera i poprosił o zmianę, choć to był kawał bydlaka. Najtwardszy, najmocniejszy, z drużyną nie ma szans.


Jak bardzo obecny był wówczas alkohol?


- Wszechobecny. W każdej drużynie. Wszyscy pili, wielu paliło. Takie czasy. Nie było dobrego piwa, wina się nie lubiło, to piło się wódkę albo whisky. Tyle. W tamtej Polsce wszyscy pili, raczej więcej niż mniej.


Zapis całej rozmowy z Maciejem Śliwowskim można przeczytać w serwisie weszlo.com.

Polecamy

Komentarze (6)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.