Mamy charakter! - Cezary Kucharski
12.04.2002 00:04
- "To w pełni ukształtowany piłkarz, nie tylko znakomity egzekutor, ale napastnik wypracowujący sytuacje strzeleckie kolegom. Mogę o nim mówić tylko same dobre rzeczy". Proszę zgadnąć, jaki szkoleniowiec wystawił panu tę laurkę?
- Przyznam szczerze - nie mam pojęcia. To bardzo miłe ze strony tego trenera, bo takie pochlebne cenzurki utwierdzają zawodników w przekonaniu, że są wartościowymi piłkarzami. Po to przecież uprawiam ten sport, żeby dobrze mnie oceniano.
- Zaspokoję pańską ciekawość. Tak wyraził się o panu "Bobo" Kaczmarek. Ale przejdźmy do zagadek historycznych. Mówi coś panu nazwisko Artur Ząbek?
- Tak, graliśmy razem w ataku Siarki Tarnobrzeg. Przyszedł do nas z Karpat Krosno, bardzo dobrze wspominam okres naszej współpracy na boisku. Mam nawet nagraną na wideo bramkę, którą strzeliłem z jego podania Wiśle Kraków.
- Debiutował pan w ekstraklasie mając niewiele ponad 20 lat. To był najbardziej odpowiedni moment startu do wielkiego futbolu, czy też troszeczkę się pan spóźnił?
- Wydaje mi się, że to był właściwy moment. Drużyna Siarki była budowana przez trenera Janusza Gałka przez kilka lat. Zaczynałem grę w drugiej lidze, potem awansowaliśmy do pierwszej, a ja cały czas podnosiłem swoje umiejętności. Historia mojej kariery pokazała, że czas i miejsce (mały klub) startu do dużego futbolu były idealne.
- W tamtym okresie nie kusiły pana występy w lepszych klubach niż Siarka?
- Dla młodego zawodnika, na dorobku - a wówczas takim byłem - ważniejsze było pewne miejsce w podstawowym składzie. Siarka mi to gwarantowała. Świętej pamięci trener Gałek coś we mnie widział i stawiał na mnie. Poza tym nie byłem wówczas znanym zawodnikiem, więc tych ofert po prostu nie było.
EMIGRACJA
- Co pan zyskał jako piłkarz występując w szwajcarskim FC Aarau?
- Dzięki strzelanym bramkom w lidze i młodzieżowej reprezentacji Polski zainteresowało się mną kilka klubów lepszych niż Siarka. Wiadomo, że kluby z Europy Zachodniej płaciły więcej niż polskie. Więc Siarka zdecydowała się na Aarau, a nie na Legię, która też czyniła starania o mnie, a z którą negocjacje prowadził Janusz Gałek. Co mi dał pobyt w Aarau? Ukształtował mnie jako piłkarza, jako obcokrajowiec musiałem bardziej starać się na boisku niż Szwajcarzy. Nauczył mnie także większego profesjonalizmu. Trener Rolf Frienger, który pracował także w VfB Stuttgart i reprezentacji Szwajcarii, udzielił mi wielu cennych rad i wskazówek, z których korzystam do tej pory.
- Powrót na krajowe podwórko piłkarskie był świadomym czy raczej wymuszonym krokiem?
- Skończył się mój kontrakt z Aarau, ale miałem możliwości pozostania w Szwajcarii - interesował się mną FC Luzern. Pojawiła się jednak wówczas oferta z Legii, która zdobyła mistrzostwo Polski i grała w eliminacjach Ligi Mistrzów. A moim młodzieńczym marzeniem była gra w Legii. Kibicowałem tej drużynie od dziecka, przyjeżdżałem na mecze ligowe i pucharowe do Warszawy. Na przekór wszystkim moim kolegom, którzy ściskali kciuki za Widzewa. Decydując się na powrót do Polski dużo ryzykowałem, bo przecież wcale nie musieliśmy grać w tej Lidze Mistrzów, prawda?
- Pobyt w Sportingu Gijon to największa porażka w pańskiej karierze?
- Gdyby brać pod uwagę tylko wyniki, na pewno można mówić o porażce, ponieważ spadliśmy do drugiej ligi. A nigdy wcześniej ani później moja drużyna nie spadała do niższej klasy. Natomiast kilkanaście występów w lidze hiszpańskiej oraz dwie zdobyte bramki są dla mnie mimo wszystko jakąś satysfakcją. Żałuję tylko jednego - że wróciłem z Hiszpanii do Polski. Gdybym był bardziej cierpliwy, nawet grając w drugiej lidze, osiągnąłbym dużo więcej. Może dla niektórych zabrzmi to niewiarygodnie, ale jako piłkarz właśnie tam czułem się najlepiej. Sądzę, że moje umiejętności w Hiszpanii były najwyższe. Po prostu odpowiadał mi tamtejszy sposób treningów, intensywność zajęć itp.
- Z perspektywy czasu żałuje pan, że w 1999 roku doszło do konfliktu z menedżerem Legii Władysławem Stachurskim? Nie bał się pan wtedy, że działacze stołecznego klubu mogą panu zwichnąć karierę?
- Teraz żałuję, ale człowiek dopiero z biegiem czasu myśli inaczej. Mając tę wiedzę co teraz i będąc tak ukształtowanym człowiekiem jestem pewien, że do tego konfliktu by nie doszło. Albo byłby rozwiązany inaczej, bo wtedy byłem porywczym zawodnikiem. Kierowałem się instynktem. Nie byłem wyrachowany, tymczasem przydałaby się odrobina dyplomacji. Teraz jestem innym człowiekiem, dlatego żałuję tego postępku.
- Dlaczego dał się pan namówić prezesowi Stomilu/Haleksu, Romanowi Niemyjskiemu, do występów w drużynie z Olsztyna? Decydujące były wspólne, choć przypadkowe, wczasy spędzone w Szwajcarii?
- Nie byłem na wczasach w Szwajcarii z panem Niemyjskim, ponieważ urlop spędziłem we Włoszech. Droga powrotna do kraju zaś wiodła rzeczywiście przez Szwajcarię, bo chciałem odwiedzić Darka Skrzypczaka i Ryśka Komornickiego. Dzień przed przyjazdem do Szwajcarii zatelefonował menedżer Henryk Loska, który zasygnalizował mi możliwość gry w Stomilu. Dla mnie ta informacja brzmiała dosyć niewiarygodnie, nie bardzo chciałem w to wierzyć. Po przyjeździe na miejsce Darek Skrzypczak przywitał mnie słowami: "Co ty tutaj robisz? Przecież powinieneś być w Polsce, w Stomilu". Skąd wiedział? "Farbę puścił" występujący wówczas w Aarau Sławek Wojciechowski, którego Stomil także kusił. Namawiali go twierdząc, że "mamy załatwionego Czarka Kucharskiego".
"ULUBIENIEC"
SĘDZIÓW
- Pamięta pan swoją ostatnią czerwoną kartkę?
- Pokazał mi ją sędzia Marek Mikołajewski, który ukarał mnie żółtą kartką za to, że... byłem faulowany. Po prostu uznał, że symulowałem. To było dla mnie bardzo przykre zdarzenie, nie docierało do mnie, że arbiter może się tak pomylić w krótkim czasie dwa razy. Popełnił te dwa kardynalne błędy, gdy ja akurat rozgrywałem setny mecz ligowy w barwach Legii! Na dodatek był to "mecz przyjaźni" z Pogonią Szczecin, z którą prowadziliśmy w tym momencie 1-0.
- To nie była jedyna czerwona kartka w pańskiej karierze. Wszystkie poprzednie też były rezultatem pomyłek sędziów, otrzymywał je pan niesłusznie?
- Na pewno zasłużyłem na nią w meczu z Polonią Warszawa, gdy Tomasz Ciesielski rozwalił mi nogę, a sędzia podszedł do mnie i powiedział, żebym nie udawał. Nie wytrzymałem nerwowo i rzuciłem w niego piłką. W lidze szwajcarskiej zostałem usunięty z boiska za dwa "kartkowe" faule. W reprezentacji młodzieżowej też zarobiłem czerwoną kartkę. Graliśmy z Portugalią w Aarau, zawody prowadził Niemiec Markus Merk. Dał mi dwie żółte kartki, jedną niesłusznie, bo arbiter trochę "kręcił".
- Jak broniłby się pan przed tymi kibicami, którzy uznają pana za najbardziej brutalnie grającego napastnika w polskiej lidze?
- Niech mi wskażą zawodników, którym na boisku zrobiłem krzywdę. Wydaje mi się, że gram ostro, lecz nie brutalnie i dlatego żaden zawodnik nie powinien mieć do mnie pretensji. Ale w naszej lidze pewne rzeczy związane z Legią są wyolbrzymiane. Pomyłki sędziów na naszą korzyść, zagrania piłkarzy. Ale gdy sędzia pomyli się na przykład w meczu Katowic z kimś tam, o tym w ogóle się nie pisze, a przynajmniej nie robi się z tego afery. Nie ukrywam jednak, że zawsze byłem człowiekiem kontrowersyjnym i tak już chyba zostanie.
- A propos kontrowersyjności - poza boiskiem jest pan innym człowiekiem niż na murawie?
- Czasami czytam w gazetach swoje wypowiedzi, chociaż wywiadu... nie udzielałem. Albo padają zdania, które na pewno nie wypłynęły z moich ust. Dziennikarz chciał zapewne ubarwić swój materiał. A żona denerwuje się i ma pretensje do mnie, że udzielam prowokacyjnych wypowiedzi, gdy faktycznie nic takiego nie mówiłem. Generalnie jestem domatorem, bardzo spokojnym, tolerancyjnym. Moi bliscy i przyjaciele - znając mnie z boiska - dziwią się, że jestem taki spokojny.
- Reprezentacja Polski to dla pana już rozdział zamknięty?
- Rok temu trener Engel był na naszym meczu sparingowym na Cyprze. Strzeliłem wtedy jedną bramkę, drugą wypracowałem i usłyszałem od selekcjonera, że jestem w kręgu jego zainteresowań. Teraz jestem w wyższej formie, ale szansy nie otrzymałem. Dlatego jakaś nutka żalu we mnie jest, lecz szanuję i respektuję decyzje trenera Engela, ponieważ do tej pory były one wyjątkowo trafne. Każdy szkoleniowiec ma prawo lansować własną koncepcję gry i składu. Tak samo uszanuję decyzję trenera Okuki, jeżeli posadzi mnie na ławie w Legii.
- Czternaście meczów i trzy gole w reprezentacji Polski. Takie osiągnięcie w pełni pana satysfakcjonuje?
- Występy w reprezentacji Polski uważam za swój największy sukces sportowy. Dziękuję trenerom Januszowi Wójcikowi i Antoniemu Piechniczkowi, że dostrzegli mnie i dali mi szansę. Oczywiście jako ambitny sportowiec odczuwam pewien niedosyt, bo do końca swoich dni na boisku będę starał się wrócić do reprezentacji. Wydaje mi się, że to jest oczywiste dążenie z mojej strony.
MARSZ
PO TYTUŁ
- Wróćmy na ligowe podwórko. Tytuł mistrzowski w tym sezonie dla Legii to dla pana i kolegów z drużyny kwestia honoru?
- Nie można używać tak wielkich słów, bo to jest tylko sport. A w nim powinny być wyłącznie pozytywne emocje. Mistrzostwo Polski to oczywiście wielka sprawa, ale jeszcze mistrzami nie jesteśmy, więc czeka nas walka do końca.
Chcielibyśmy pokazać i udowodnić wszystkim fachowcom i obserwatorom rozmaitej maści, którzy przed rozgrywkami nie postawili na nas złamanego grosza, że możemy być najlepsi. Że jesteśmy drużyną z charakterem, którą stać na ogranie faworyzowanej Wisły.
- Kapitańską opaskę przejął pan od Jacka Zielińskiego. Traktuje pan tę funkcję jako wyróżnienie?
- Nie będę ukrywał, że z tego powodu jestem bardzo dumny.
- Obecna Legia to skonsolidowana, scementowana grupa zawodników czy też zespół podzielony na grupy?
- Moim zdaniem drużyna jest dobrze dobrana, również charakterologicznie. Wszyscy mamy jeden cel, jeden interes do zrobienia - wygrywać mecze i zdobyć mistrzostwo Polski. I mieć satysfakcję ze swojej gry oraz sprawić trochę frajdy naszym kibicom.
- Uwagi do sędziów?
- Na boisku powinni być pewni siebie, aczkolwiek nie zarozumiali. Ponadto muszą emanować spokojem, zwracać się do piłkarzy bez złośliwości i raczej bez podnoszenia głosu. Są sędziowie, którzy napiętą atmosferę rozładowują żartami.
- Alkohol wśród piłkarzy?
- W każdym kraju, w każdej lidze piłkarze piją alkohol. Piwo, wino, drinki. To normalne, jesteśmy przecież zwyczajnymi młodymi ludźmi. Chodzimy przecież do dyskoteki, do restauracji na kolację. Wydaje mi się, że żaden z nas tego nie ukrywa. Kiedyś alkohol był czymś niedozwolonym i wstydliwym dla sportowców, teraz inaczej patrzymy na ten problem. Ale zaręczam, że nie upijamy się. W Legii nie widzę teraz problemu alkoholu.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.