Marcel Krajewski: Chcę osiągnąć jak najwięcej, być najlepszy
21.06.2023 19:16
Marcel Krajewski (prawy obrońca/wahadłowy; rocznik 2004) zaczął przygodę z piłką w klubach z Brodnicy, czyli UKS-ie GOL oraz Sparcie. Gdy miał 11 lat, przeprowadził się z siostrą do Trójmiasta, by występować w Arce Gdynia. Uznawano go za duży talent, lecz inni byli stawiani nieco nad nim. Zawsze musiał gonić, udowadniać, że jest lepszy. Ze względu na to, że w jego głowie tak mocno pozostała chęć pokazania, że powinien być na miejscu kogoś, a nie na odwrót, został zauważony przez skautów Legii. Trafił do stołecznego klubu w 2018 roku. Pierwszy sezon przy Łazienkowskiej zakończył mistrzostwem Polski U-15 i powołaniem do kadry narodowej w tej kategorii wiekowej. Potem od razu przesunięto go do zespołu do lat 17.
W pierwszej części rozgrywek 2021/22 miał kontuzję, praktycznie nie grał, wrócił do rywalizacji dopiero w drugiej rundzie, która okazała się bardzo udana w jego wykonaniu. Występował w Centralnej Lidze Juniorów U-18, sięgnął po brązowy medal, a w tzw. międzyczasie przebił się do rezerw prowadzonych przez Marka Gołębiewskiego i zdobył mazowiecki Puchar Polski.
Zeszłego lata zaczął przygotowania z "dwójką". Jesienią grał w CLJ U-19, gdzie wyglądał solidnie, miał dużo asyst drugiego stopnia. Jego dobra postawa sprawiła, że zimą wrócił do rezerw. Wiosną obronił się w III lidze, pokazał, że jest gotowy na seniorskie granie i może zrobić sporą różnicę na boisku.
Do największych zalet 18-latka należą głowa, nastawienie do pracy i własnego rozwoju. Gdy zmagał się z urazami, jego obsesją została siłownia, co przełożyło się na to, że stał się motorycznym zawodnikiem. Jest silny, szybki, lubi się zaznaczyć na murawie, wpada w oko poprzez postawę w obronie, ciąg do przodu, liczbę indywidualnych akcji. Jeśli pragnie rywalizować na najwyższym poziomie, musi poprawić ostatnie podanie, dośrodkowanie, grę w powietrzu, liczby. Jest tego świadomy, pracuje nad tym, choćby wtedy, gdy… ma wolne w klubie i może zrobić kolejny krok w rozwoju poprzez dodatkowe zajęcia.
Mierzy jak najwyżej, bo gdyby Robert Lewandowski nie wierzył, że da radę dojść tak daleko, to nie trafiłby do takich klubów, jak Bayern Monachium, czy FC Barcelona. Ma określone cele, jest zdeterminowany, chce osiągnąć jak najwięcej, być najlepszy na swojej pozycji. Wiadomo, że bardzo trudno wywalczyć np. Złotą Piłkę, ale takie marzenia jak bycie reprezentantem Polski, czy triumfatorem Ligi Mistrzów są możliwe do spełnienia. Trzeba mieć je jednak z tyłu głowy, myśleć o nich, by napędzały do dalszej pracy i doprowadziły w upragnione miejsce, choćby do finału Champions League.
W minionej rundzie Krajewski zagrał 19 meczów w rezerwach Legii, miał 4 asysty, wywalczył 1 rzut karny, sięgnął po mazowiecki Puchar Polski. Teraz, według naszych informacji, zostanie wypożyczony na rozgrywki 2023/2024. Ma opcje z I ligi, od Znicza Pruszków (niedawno awansował na zaplecze ekstraklasy) i Chrobrego Głogów, prowadzonego przez Gołębiewskiego. Szkoleniowiec pracował z nim w końcówce sezonu 2021/2022 i powiedział mu, że będzie grał w piłkę, gdyż mało jest takich zawodników, którzy potrafią tak korzystać ze swojej motoryki. Możliwe, że "Krajo" pojedzie najpierw na nadchodzące zgrupowanie z pierwszym zespołem, a dopiero potem tymczasowo opuści "Wojskowych". Jego kontrakt obowiązuje do czerwca 2024 roku i przy transferze czasowym zostanie przedłużony. Zapraszamy na rozmowę z 18-latkiem.
Sezon 2021/2022 kończyłeś z brązem mistrzostw kraju do lat 19 i mazowieckim Pucharem Polski. Zeszłego lata zacząłeś przygotowania z rezerwami, jesienią grałeś w Centralnej Lidze Juniorów, zimą wróciłeś do "dwójki" i miałeś obiecującą wiosnę, zakończoną kolejnym trofeum na szczeblu wojewódzkim. Za tobą ciekawy rok.
– Bardzo przyjemne doświadczenie, choć liczyłem, że obronię się letnim okresem przygotowawczym w rezerwach i jesienią będę regularnie występował w III lidze, ale się nie udało. W pierwszej części sezonu 2021/22 miałem kontuzję, praktycznie nie grałem, wróciłem do rywalizacji dopiero w drugiej rundzie, która okazała się moim pikiem formy. Przebiłem się, trener Gołębiewski coś we mnie zobaczył i wziął na zajęcia. Fajnie to wyglądało, zdobyliśmy mazowiecki Puchar Polski, wystąpiłem symbolicznie w finale.
Runda jesienna w moim wykonaniu była rozwojowa. Może nie miałem dobrych liczb, ale sama gra, postawa i – z tego, co pamiętam – duża liczba asyst drugiego stopnia, spowodowała, że zostałem przeniesiony do rezerw.
Co jeszcze spowodowało o powrocie do "dwójki"? Co jest twoją mocną stroną?
– Powtarzam sobie, że w piłce najważniejsza jest głowa, nastawienie do pracy i ambicja do własnego rozwoju. Gdy miałem sporo kontuzji, coś nie działało odpowiednio, to obsesją została siłownia, co przełożyło się na to, że stałem się motorycznym zawodnikiem, z czego korzystam na boisku, poprawiając siłę i szybkość.
Trener Gołębiewski to dostrzegł, powiedział mi, żebym wykorzystywał swój potencjał motoryczny. Dokładałem do tego – po kolei, za sprawą ćwiczeń – końcowe zagranie, grę indywidualną i zaangażowanie w defensywie.
W każdym meczu parę razy schodzisz do środka, mijasz 2-3 zawodników, robisz różnicę. Ciąg na bramkę to nawyk z przeszłości?
– Tak. Przechodziłem do Legii jako skrzydłowy, strzelałem dużo goli, byłem ofensywnym zawodnikiem, ale gdy zacząłem mocniej rozwijać aspekty motoryczne, to sporo osób mówiło, że dobrze bym wyglądał na boku obrony. Jako pierwszy dostrzegł to bodajże trener Gębarski, w kategorii U-15. Występowałem trochę na lewej i prawej obronie, sporadycznie na skrzydłach. Bazą była bardzo dobra defensywa, a ciąg na bramkę został ze względu na to, że zawsze chcę dołożyć coś od siebie, by szkoleniowcy zapamiętali mnie jako kogoś, kto potrafi stworzyć akcję. Lubię być aktywny na boisku.
Zakładam, że gra w defensywie poprawiła się po przejściu na bok obrony.
– Tak. Na początku występów w juniorach nie przywiązywało się wielkiej wagi do obrony, gdyż chodziło o to, by grać ofensywny futbol. Ale w pewnym momencie, w okresie przejściowym z juniora do seniora, plus perspektywicznym myśleniu, zdałem sobie sprawę, że pierwszym zadaniem obrońcy jest defensywa.
Mecz zaczynam z myślą, by grać na zero z tyłu, nie przegrać żadnego pojedynku w powietrzu, dryblingu 1 na 1. Muszę po prostu zatrzymać każdą akcję, a wszystko, co dam do przodu, zawsze będzie plusem. To był kluczowy zamysł – jeśli chcę się rozwijać, być topowym obrońcą, to muszę przede wszystkim jak najlepiej radzić sobie w defensywie.
Wspomniałeś o głowie, świadomości, siłowni. Natknąłem się na jeden z artykułów akademii, w którym fajnie się wypowiadałeś, polecałeś książki mogące pomóc w samorozwoju. Widać, że naprawdę interesujesz się tymi tematami.
– Jestem typem zawodnika, który nie urodził się piłką z przyklejoną do nogi. Zawsze musiałem kogoś gonić, udowadniać, nigdy nie został mi rozłożony czerwony dywan. W pewnym momencie zrozumiałem, że warto postawić wszystko na jedną kartę i myśleć tylko w ten sposób, że jestem "ja kontra ja". Chcę wymagać od siebie jak najwięcej, pod tym kątem muszę robić maksimum.
To zaczęło się wtedy, gdy miałem gorszy okres prywatny i piłkarski, dużo problemów zdrowotnych. Zastanawiałem się, co mogę zrobić, żeby zacząć się wyróżniać w poszczególnych aspektach. Wiadomo, że jak zmagasz się z urazem, to spędzasz sporo czasu na siłowni, ale nie chciałem jedynie doskoczyć do poziomu sprzed kontuzji, tylko pragnąłem stać się jeszcze lepszy. Zależało mi na tym, by wykorzystać to na przegonienie kogoś, wrócić i nie być tym samym zawodnikiem w konkretnych elementach, w których mogłem się rozwijać. Złożyło się na to wiele rzeczy, również wszystkie części "Mentalnego Kopa", a także "Potęga podświadomości" Josepha Murphy'ego, "Mentalność Mamby. Jak zwyciężać" Kobego Bryanta i książki Michaela Jordana, lecz główną sprawą było to, że to ja mam wszystko w swoich rękach i jedyne, co mi pozostaje, to dać z siebie maksimum. I wiem, że na końcu – niezależnie, co z tego wyniknie – nie będę mógł sobie niczego zarzucić.
Mówiłeś o braku czerwonego dywanu, udowadnianiu. Jak to wyglądało?
– Trochę naprzemienne. Zaczynało się w czasach, gdy występowałem w szkółce w Brodnicy. Nie byłem jedynym uzdolnionym zawodnikiem, w drużynie grało po 3-4 solidnych chłopaków będących na bardzo podobnym poziomie. Ale zawsze były takie głosy: "Jesteś ciekawy, lecz on strzela więcej goli, ma fajne to, to i to".
Uznawano mnie za duży talent, lecz inni byli stawiani troszkę nade mną. Zawsze musiałem udowadniać, że jestem lepszy. Podobnie wyglądało to w Arce Gdynia. Występowałem w rozgrywkach do lat 14, aczkolwiek już wtedy odbywała się Centralna Liga Juniorów U-15 i niektórzy zawodnicy jeździli na mecze. Zależało mi na tym, by potwierdzić, że też chcę i muszę tam być, rywalizować w wyższej kategorii. Wtedy akurat się nie udało, nie do końca brano mnie pod uwagę. Ale ze względu na to, że w mojej głowie tak mocno pozostała chęć pokazania, że powinienem być na miejscu kogoś, a nie na odwrót, zostałem zauważony przez skautów Legii i przeszedłem do stołecznego klubu.
Po przeprowadzce do Warszawy, podejście się nie zmieniło. Gdy widziałem, że rówieśnicy grali w starszych rocznikach, też chciałem do nich dołączyć. Za każdym razem mnie to napędzało. Od początku pobytu w akademii uznawano mnie za wartościowego zawodnika, ale myślę, że 4-5 lat temu nikt by nie pomyślał, że będę w stanie zrobić taki progres, być całkiem blisko pierwszego zespołu.
Za każdym razem goniłem. Czasami frustrowało, że ktoś w moim wieku trenował z pierwszym zespołem lub grał w rezerwach, dostawał szanse. Musiałem sukcesywnie pokazywać, że mi również się należy. Wiadomo, to nie trwało miesiąc, dwa, trzy, bo to nigdy nie przychodzi tak łatwo, lecz takie nastawienie mi pomogło, skorzystałem na tym, że zawsze chcę coś udowodnić.
Nikt nie powiedział: "Zrobisz karierę, będziesz grał w piłkę, to pewne. Poczekaj, trenuj i będzie okej", tylko nad moją osobą, nazwiskiem zawsze była niepewność, którą wykorzystywałem w motywację, chęć udowodnienia wszystkim, że to ja będę najlepszy.
Nie chcę jedynie grać w piłkę. Muszę mierzyć tak wysoko, jak tylko potrafię, a nawet jeśli czasami mija się to z realizmem, w ogóle mnie to nie interesuje. Chcę osiągnąć jak najwięcej, być najlepszy.
Twój przekaz skojarzył mi się ze słowami Dawida Drachala, który powiedział w rozmowie z Weszło, że wierzy, że zdobędzie kiedyś Złotą Piłkę, a potem – nie wiedzieć czemu – oberwało mu się od wielu osób.
– Mnie to śmieszy, jak ktoś z zewnątrz mówi: "Jeśli w wieku 18-19 lat nie masz debiutu w ekstraklasie lub nie grasz na poziomie centralnym, to jak to jest możliwe, że sięgniesz po Złotą Piłkę". Wiadomo, że ta nagroda jest bardzo trudnym celem do osiągnięcia, zawodnicy z mojej pozycji rzadko ją zdobywają.
Jeśli trenujesz, trzeba mieć z tyłu głowy marzenia, myśleć o nich, by cię napędzały i stały się realne do spełnienia. Jeśli ktoś chce jedynie grać w piłkę, to okej, nie mam nic przeciwko, lecz powtarzam, że musisz mierzyć tak wysoko, jak tylko możesz, bo inaczej nigdy nie osiągniesz czegoś ponad swoje możliwości.
Jak jeszcze dążysz do doskonałości?
– Przede wszystkim, dostaję informacje zwrotne nt. mojej gry od trenera indywidualnego, Darka Kubickiego, który mnie prowadzi, a także od dyrektora, innych szkoleniowców, osób. Moją bazą jest motoryka, szybkość, lecz to, co muszę poprawić, by stawać się coraz lepszym piłkarzem, to ostatnie podanie, dośrodkowanie. Najważniejsza jest świadomość tego, w czym jesteś dobry i co musisz podszlifować.
Podstawą jest zdrowie. Siłownia, dbanie o siebie, dodatkowe zajęcia są okej, ale trzeba to robić z głową, wiedzieć, kiedy jest czas na to, by dołożyć, odpuścić. W tygodniu mam minimum dwa indywidualne treningi, w trakcie których ćwiczę dośrodkowanie, dogranie ostatniej piłki. Jestem takim zawodnikiem, który uważa, że odpocznie na wakacjach albo po karierze. Futbol sprawia mi na tyle radości, że gdy jest wolny dzień, potrafię przyjechać do klubu, wyjść na teqballa, by doskonalić technikę, czy udać się na boisko i przez 30-40 minut pracować nad centrami. Zdaję sobie sprawę, że to kolejna cegiełka do tego, by na 50 dośrodkowań, dać 50 bardzo dobrych, a nie 15.
Wolne w klubie nie jest dla mnie odpoczynkiem, tylko dniem, by z głową zrobić coś, co pomoże mi stać się lepszym.
W jaki sposób się relaksujesz?
– To dość zabawne i zarazem trochę absurdalne, ale dla mnie relaksem jest właśnie to, że gdy mamy dzień wolny, to pojadę do LTC na odnowę, zrobię coś dodatkowego. To uspokaja moją głowę, gdyż wiem, że wykorzystałem czas, w którym inni odpoczywali. Dla mnie to najlepsze uczucie, gdy stawię się w klubie, zrobię coś ponad program, skorzystam z usług fizjoterapeuty, pobawię się piłką. Możliwe, że ludzie spoza sportu nie do końca to zrozumieją, lecz pocieszenie się futbolem bez presji treningowej, czy osób z zewnątrz to dla mnie najlepsza forma regeneracji.
Jak na twoje podejście, bardzo inspirujące, reagują szkoleniowcy?
– Z rozmów z trenerami wynika, że większość z nich zdaje sobie sprawę z mojej świadomości, podejścia, skupienia na celu i pracy, poświęceniu w 100 procentach.
Niewykluczone, że szkoleniowcy podchodzą do mnie z większą wyrozumiałością, gdy coś mi nie wyjdzie, bo wiedzą, że wystarczy powiedzieć do mnie coś raz, a ja będę nad tym pracował. Nawet jeśli powiedzą coś, co mi nie odpowiada, np. wytkną błędy, to mają świadomość, że to najlepsza droga, by do mnie dotrzeć. Nieważne, jak bardzo byłbym zdenerwowany, czy zirytowany, zawsze potrafię się uspokoić, wyciągnąć wnioski, zrozumieć, że ich wskazówki mają mi pomóc. Uważam, że trenerzy to doceniają, jeśli ktoś chce się rozwijać i nic nie jest w stanie go rozproszyć w spełnieniu marzeń.
W całej przygodzie z piłką, również w tym sezonie, miałem wiele frustrujących momentów, zastanawiałem się, dlaczego to robię, jest przecież wiele innych, przyjemniejszych rzeczy. Ale gdy stracę piłkę, nie wyjdzie mi dośrodkowanie, ostatnie podanie, to za każdym razem przychodzi do głowy jedna myśl – nie robię tego za karę, ja to uwielbiam. Nie mogę denerwować się na coś, co kocham robić i jest całym moim życiem. Jeśli chcę rywalizować na najwyższym poziomie, muszę zdecydowanie poprawić grę w powietrzu, czyli górne piłki, wybicia, a także ostatnie podanie. Do swojej charakterystyki chciałbym dołożyć bramki oraz asysty.
Statystyki to pewnie jedna z nielicznych kwestii, do których ktoś mógłby się przyczepić. Mam na myśli głównie osoby, które opierają się na suchych faktach, liczbach, bo na boisku często jesteś zaangażowany, aktywny, pokazujesz jakość.
– Wiosną miałem 4 asysty w rezerwach, po 2 w III lidze i mazowieckim Pucharze Polski. Rozegranie piłki, kreowanie akcji, gra obronna to elementy, które dalej będę doskonalił, aczkolwiek uważam, że już są one na niezłym poziomie.
Brakuje ostatniego podania, dośrodkowania, liczb, czego w końcu ktoś zacznie ode mnie bardziej wymagać. Jeśli będę miał odpowiednie statystyki, pokażę, że jestem przydatny drużynie, mogę wnieść coś nowego, to sądzę, że to wyjdzie na plus i zostanie zauważone. To pomoże mi w dalszym rozwoju. Fajnie, jeśli boczny obrońca dobrze broni i rozgrywa, ale super, jeżeli doda gole i asysty.
Zmieńmy temat. Jak to się stało, że zacząłeś grać w piłkę?
– Byłem skazany na sport. Mój tata miał predyspozycje do uprawiania różnych dyscyplin, niekoniecznie futbolu, choć dopóki zdrowie pozwalało, to amatorsko grał w piłkę nożną. Jego mocnymi stronami były zwłaszcza piłka ręczna i lekkoatletyka.
Zawsze byłem bardzo aktywnym dzieckiem, ciągnęło mnie do rywalizacji, grałem od najmłodszych lat. Pamiętam, że gdy miałem 5 lat, w Brodnicy powstał Uczniowski Klub Sportowy. Wcześniej próbowałem karate, a w momencie, gdy wygrywałem turnieje tenisa ziemnego, mama zaproponowała i zapisała mnie na pierwszy trening piłkarski.
Gdy wybrałem się na zajęcia, poczułem atmosferę, mogłem strzelić gola, pobiegać za piłką, to… futbol stał się dla mnie wszystkim, nie dodatkiem. Gdy zacząłem być w miarę świadomym dzieckiem, to całe życie zaczęło się kręcić wokół piłki. Trening był najważniejszy, przychodziłem mimo złego samopoczucia, przeziębienia, mówiłem mamie, że nie mogę odpuścić. Nie chciałem sprawić, by w tym czasie pracowali wszyscy, tylko nie ja. To stało się lekką obsesją.
W UKS-ie spotkałeś m.in. Mateusza Łęgowskiego.
– Graliśmy w jednym zespole, gdyż po pewnym czasie zostałem przesunięty do starszej drużyny. Mateusz od początku uchodził za bardzo duży talent, co teraz po części się potwierdza. Imponowało mi, że był powoływany na konsultacje kadr młodzieżowych. Też chciałem jeździć na zgrupowania, mówiłem sobie: "Wiem, że także jestem dobry, kiedyś mi się to uda".
Było też wielu innych chłopaków, którzy mieli nietuzinkowe umiejętności, lecz uważam, że chyba bali się zmiany, wyprowadzki z domu, opuszczenia miasta rodzinnego albo po prostu brakowało im głowy, zawziętości. U mnie kluczowe było to, że nigdy tego nie straciłem. Wręcz przeciwnie, z wiekiem to rozwijałem, cały czas chcę więcej.
Twoje życie kręci się wokół piłki. Jest w nim czas na spotkania ze znajomymi, pielęgnowanie relacji koleżeńskich?
– Wiadomo, że tak, choćby dla czystości głowy, poczucia, że nie jest się kimś odmiennym. Mam dużo znajomych, głównie dzięki grze w piłkę. Może nie jestem w stałym kontakcie z osobami z Brodnicy, lecz to dlatego, że opuściłem ją w wieku 11 lat. Razem z siostrą przeprowadziłem się do Trójmiasta, gdzie zawarłem relacje, które mam do dziś. Do tej pory jest tam jeden z moich najlepszych przyjaciół, wielu dobrych kolegów, z którymi występowałem w Arce.
Ta kwestia wygląda u mnie dobrze, aczkolwiek zauważyłem, że niektórzy, niegrający teraz na takim poziomie jak ja, lecz bardzo solidni w przeszłości, wybierali życie towarzyskie, bo było ono przyjemniejsze i łatwiejsze. Jestem człowiekiem, który byłby w stanie wiele poświęcić dla osiągnięcia sukcesu. Czasami mam takie poczucie, że wolałbym pojechać na wakacje, czy spotkać się ze znajomymi, zamiast pójść na trening, ale od razu pojawia się myśl, że nie mogę sobie na to pozwolić, gdyż chcę zrealizować cel i zrobię wszystko, by tak się stało.
Oczywiście nie zaniedbuję relacji towarzyskich, aczkolwiek większość kontaktów kręci się wokół kolegów z drużyny i tych, z którymi grałem w przeszłości. Trudno znaleźć czas dla znajomych spoza środowiska piłkarskiego.
Wspomniałeś o Arce, więc dopytam o kulisy transferu do Legii. Kto cię zauważył?
– Pan Krzysztof Tańczyński, który nie pracuje już w Legii, wcześniej długo był jej skautem, choć pierwszą stycznością z "Wojskowymi" okazał się sparing pod balonem, przy Łazienkowskiej, na który przyjechałem z zespołem Arki do lat 13 lub 14. Zagrałem bardzo dobrze i zostawałem zauważony przez Grzegorza Szokę. Trener mnie pochwalił, być może zasugerował dalszą obserwację.
Punktem końcowym okazał się Szczecin Cup, w którym uczestniczyła Legia. Zaprezentowałem się obiecująco w całym turnieju, również w meczu z warszawiakami. Wtedy odezwał się pan Tańczyński i poinformował, że jest zainteresowanie ze strony klubu. Zostałem zaproszony na testy, "Wojskowi" mnie chcieli. Transfer został sfinalizowany. Przyjechałem, poznałem całe otoczenie, profesjonalizm, drużynę, trenera Gębarskiego, u którego przebywałem na testach. Szkoleniowiec nakłonił mnie do transferu, myślę, że trafiłem do Legii także dzięki niemu.
Długo się nie zastanawiałem, bo Legia to Legia. Mimo że już wcześniej grałem w akademii klubu ekstraklasowego, to myślę, że każdy, kto dostaje ofertę z Łazienkowskiej, bardzo się nad nią zastanawia. Uważałem, że będzie to dla mnie odpowiedni ruch, krok w przód w całej przygodzie z piłką.
Miałeś inne opcje?
– Tak, pojawiały się, ale myślę, że nie były to takie oferty, nad którymi mogłem się zastanawiać. Legia była najbardziej konkretna, zdecydowana.
Aklimatyzacja, nowe miasto, duży klub. Jak wyglądały początki?
– Myślę, że wiele osób ma trudne początki, ale moje takie nie były. Mam na myśli aspekt aklimatyzacji, zmiany miejsca zamieszkania, poznania nowych trenerów, funkcjonowania klubu.
Lubię zmiany, jestem bardzo otwarty, czasami zbyt szczery. Łatwo dostosowałem się do nowej grupy, szybko złapałem kontakt z kolegami. Aklimatyzacja przebiegła po myśli, w czym pomógł Kacper Knera, z którym grałem w Legii, teraz trochę mniej, bo występuje w Centralnej Lidze Juniorów. W przeszłości reprezentował Elanę, a Toruń i Brodnica są blisko siebie. To sprawiło, że już wcześniej znaliśmy się z różnych turniejów. On też mnie poniekąd namawiał do przenosin do stolicy.
Początki w klubie były rozwijające. Od razu w głowie pojawiła się myśl, że jestem w stanie wszystkim udowodnić, że kiedyś mogę wyrosnąć na bardzo dobrego piłkarza. Zacząłem od przygotowań do Centralnej Ligi Juniorów U-15. Mieliśmy solidną drużynę, byłem jej ważną częścią, współpracowałem z trenerem Gębarskim, który ukształtował mnie jako młodego zawodnika i człowieka.
Pierwszy sezon w Legii okazał się niezwykle udany, dał zastrzyk rozwoju, dostałem też powołanie do reprezentacji Polski U-15.
I zdobyłeś mistrzostwo kraju.
– To na razie mój jedyny tytuł. Cały sezon graliśmy o coś, na końcu wygraliśmy rozgrywki do lat 15. Większości chłopaków, z którymi wtedy występowałem, nie ma już w klubie. Potem zostałem przesunięty do U-17. Uważam, że był to dla mnie kluczowy okres w zrozumieniu tego, w jakim miejscu jestem i co muszę pokazać, żeby dalej iść do przodu.
W maju br. cieszyłeś się z Pucharu Polski na Stadionie Narodowym z Igorem Strzałkiem. Ty w roli kibica, on jako zawodnik. Liczysz, że niebawem znowu zagracie, tym razem w pierwszym zespole?
– Byłem bardzo zadowolony z sukcesu Igora, widząc go jako rozwojowego piłkarza "jedynki". Mamy świetny kontakt, wspólnie pokonaliśmy praktycznie wszystkie szczeble akademii, spędziliśmy mnóstwo czasu, mogę chyba powiedzieć, że znam go lepiej niż jego rodzice (śmiech).
Wspaniałe, inspirujące przeżycie. Cieszyłem się jego szczęściem i karierą, ale było to również motywujące. Gdy widziałem, że do tego doszedł, zdobył trofeum, to pojawiła się iskierka, myśl w głowie w stylu: "Też jesteś w stanie to zrobić. I zrobisz". Mimo że jesteśmy rówieśnikami i on szybciej to osiągnął, niczego nie przekreśla, tylko bardziej mnie mobilizuje. Jestem przekonany, że także zrealizuję własne cele.
Pewnie masz je już sprecyzowane.
– Tak. Moim celem na najbliższe miesiące jest wyjazd na obóz z pierwszym zespołem. Jeśli to się stanie, to zrobię maksimum, by przekonać do siebie trenerów, sztab.
Mógłbyś być przyszłościową alternatywą dla Pawła Wszołka, Makany Baku, czy Ramila Mustafajewa.
– Pracuję, by być na to gotowym w przyszłości. Dla mnie byłby to kolejny bodziec do dalszego rozwoju i następne pstryczki w nos, by zobaczyć, czego mi jeszcze brakuje. Mógłbym podpatrzeć wiele rzeczy, a przy okazji udowodnić, że potrafię się przydać, wnieść coś od siebie.
Ewentualne wahadło byłoby ciekawe, być może idealne dla ciebie.
– Sadzę, że jestem bardziej wahadłowym niż prawym obrońcą. Nie ma u mnie wielkiej dysproporcji między defensywą a ofensywą. Uważam, że wahadło może być dla mnie odpowiednie. Odbyłem już jeden trening z pierwszym zespołem, muszę zyskać troszkę więcej doświadczenia, podpatrzyć grę piłkarzy "jedynki", pokazać się w trakcie zajęć, i wtedy dać fajną rywalizację na tej pozycji.
Mateusz Możdżeń i dyrektor Śledź doceniają twój progres, chwalą cię też inni ludzie. Jak do tego podchodzisz?
– To ogromna mobilizacja. Takie słowa tylko motywują, lecz same pochwały nie przełożą się na sukcesy. Nieważne, co by się o mnie mówiło, jestem wiecznie głodny. Komplementy nie są jedynym wyznacznikiem. Najważniejsze jest to, by wyjść na boisko i pokazać jakość, zrobić coś namacalnego. Jeśli się to uda, wtedy może będę z siebie troszeczkę zadowolony, ale po chwili znajdę kolejny cel. Jeśli w przyszłości zadebiutuję w pierwszym zespole, to z czasem będę dążył do tego, by stać się podstawowym zawodnikiem.
Najpierw chcę coś osiągnąć, później będę zastanawiał się nad tym, czy ktoś mnie chwali, docenia, lecz na końcu i tak zawsze zostaje "ja kontra ja", czyli to, czy idę w odpowiednim kierunku, rozwijam się. Wszystko w moich nogach i głowie.
Droga, jaką przebyłem, nie była łatwa. Nigdy nie został przede mną rozłożony czerwony dywan. W wieku 11 lat podjąłem decyzję o wyjeździe z Brodnicy do Gdyni. Nie funkcjonowałem w internacie, musieli mi pomóc rodzice, siostra, z którą przeprowadziłem się do Trójmiasta. To był kluczowy moment, który ukształtował mnie jako człowieka i zawodnika. Bardzo szybko opuściłem dom, warunki komfortowe, musiałem się przyzwyczaić do samodzielnego życia, błyskawicznie dorosnąć, co teraz tylko plusuje. Wiem, czego od siebie wymagać, na co mnie stać, co muszę robić. Jeśli poświęciłem tak ogromną część życia towarzyskiego, rodzinnego, to w tym momencie nic nie może mnie zatrzymać. Kluczem jest determinacja.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.