News: Marcin Burkhardt: Legia to magnes, z którym każdy chce się pokazać

Marcin Burkhardt: Futbol jest sztuką podejmowania właściwych decyzji

Marcin Szymczyk

Źródło: gramybezbramkarza.pl

06.10.2016 08:45

(akt. 04.01.2019 13:57)

- Miałem bardzo dobrą rundę, gdy wywalczyliśmy mistrzostwo, a później wszyscy zaczęli mówić, że się zagubiłem, zachłysnąłem stolicą. A ja pół roku walczyłem z dyskiem, potem dwa razy naderwałem mięsień dwugłowy. Nie mogłem złapać rytmu, a wiadomo, że w Legii nie ma miejsca na szpital, musisz być cały czas gotowy. Tymczasem ja wracałem do gry, ale zanim się rozkręciłem, znów się coś przytrafiało. Potem ktoś rzucił hasło „grupa bankietowa” i tak dostałem łatkę - opowiada były zawodnik Legii, dziś gracz Pogoni Siedlce, Marcin Burkhardt.

Wszędzie jednak się trzymałeś ze starszymi zawodnikami.


- W Legii faktycznie, też tak było, choć nie miałem problemu z nikim. Dobra atmosfera to podstawa do budowania wyniku. Musi być taktyka, bieganie, ale każdy musi też za każdym iść w ogień. Może to też nie do końca niektórym trenerom pasowało. Atmosferą zdobyliśmy mistrzostwo w 2006 roku. Koszulki upieprzone od błota, pozdzierane łokcie, to nie bierze się znikąd. To był jeden zespół. Później pojawiła się napinka na awans do Ligi Mistrzów, transfery. W szatni powstały grupki i już nie szło tego ratować.


Jak podzieliła się szatnia?


- Swoją grupę utworzyli Brazylijczycy. Jeśli w zespole jest jeden, wszystko gra. Gdy jest dwóch, też jest ok. Gdy pojawia się trzeci, robi się tak sobie, a czwarty i piąty to gwarant, że będzie do dupy. Brazylijczycy są tylko przykładem, to dotyczy każdej narodowości.


Legia stawiala wtedy na wielu młodych zawodników. Ty, Maciek Korzym, Dawid Janczyk, Marcin Klatt, Marcin Smoliński… Dlaczego z tego grona właściwie tylko Łukasz Fabiański i Jakub Rzeźniczak zrobili poważną karierę?


- To nie jest przypadek, ale też nie każdy jest w stanie podołać. Jeśli dwóch dało radę, to też dobrze. Kwestia szczęścia, zdrowia. Marcin Klatt miał papiery na granie, ale posypały mu się więzadła krzyżowe i po chłopaku. „Smoła” też miał duży talent, ale miał olbrzymią konkurencję w środku pola. Vuković, Surma, później na tę pozycję przesuwany był Roger… Był również Junior, którego nazywaliśmy „Fantomasem”. Marcinowi ciężko było się przebić.


A Dawid Janczyk?


- Trudno mi uwierzyć w tę całą historię. Znam Dawida z zupełnie innej strony. Nie przyjmuję do wiadomości, że tak się to potoczyło. Może wpłynęła na to kapusta, którą dostał, może nie wytrzymał presji związanej z oczekiwaniami. To był zawsze bardzo spokojny, wręcz nieśmiały chłopak. Nie jestem w stanie wyjaśnić, co tam się stało.


Co może wpływać na fakt, że tacy zawodnicy giną? Przecież w Legii to była grupa wyselekcjonowanych graczy, nie przypadkowa zbieranina.


- Futbol jest sztuką podejmowania właściwych decyzji. Przebywania z odpowiednimi ludźmi, właściwego prowadzenia się, doboru dobrego momentu na transfer. Jedna zmiana klubu może posypać wszystko. Nie wiem, czy moim błędem nie było odejście z Legii i przenosiny do Szwecji. Byłem wtedy wkurzony tym, że nie grałem i się uparłem. Dostałem wolną rękę i zacząłem szukać klubu. Mimo, że dobrze wypadłem na obozach przygotowawczych z Legią i szkoleniowiec chciał, bym został. Odparłem, że jestem już po słowie z Norrkoeping i nie będę już niczego odwoływał. Może to był właśnie mój błąd.


W historii Legii zdążyłeś się jednak zapisać.


Tak, jako ostatni zawodnik występujący z numerem 10. Koszulkę w gablocie na ścianie mam.


Zapis całej rozmowy z Marcinem Burkhardtem można przeczytać w tym miejscu.

Polecamy

Komentarze (25)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.