Domyślne zdjęcie Legia.Net

Marcin Burkhardt: Może będę grał w szachy

Mariusz Ostrowski

Źródło:

27.03.2008 14:41

(akt. 20.12.2018 21:45)

- Urodziłem się takim samym człowiekiem, jak każdy inny. Momentami to żenujące, że pójdzie się cztery razy do lokalu i już zrobią z ciebie imprezowicza. To staje się po prostu śmieszne. Jestem przecież zwykłym człowiekiem. Nie zaprzeczę, że w pewnym stopniu bardziej medialnym od innych, ale czasami też potrzebuję się odstresować i odreagować. Może kiedyś będę to robił, grając w szachy. Dziś jestem jednak na to jeszcze za młody - mówi <b>Marcin Burkhardt</b>, który od poniedziałku będzie graczem szwedzkiego IFK Norrköping.
W niedzielę zagra pan ostatni mecz w barwach Legii. Przeprowadzka do IFK Norrköping to pana sukces czy porażka? - Nie zastanawiałem się nad tym w tym sensie. Znam swoją wartość i wiem, że jeżeli podchodzę do czegoś poważnie i pracuję, to stać mnie na bardzo dobrą grę. Zresztą początek w Legii miałem bardzo dobry. Później pojawiły się problemy związane głównie z kontuzjami. Skończyło się na tym, że odchodzę. Mówi pan o poważnym podchodzeniu do pracy. Czy to znaczy, że nie zawsze tak pan robi? - Nie o to chodzi. Po prostu czasem przytrafiają się kontuzje czy dołki psychiczne, a wtedy nie jest łatwo. Taki dołek miałem, gdy w Legii pojawił się Jan Urban i odstawił mnie od gry. Teraz myślę, że to dobra nauczka, która pomoże mi w jeszcze lepszej grze w piłkę. Faktycznie trener Urban nie stawiał na pana zbyt często. Wie pan dlaczego? - Szkoleniowiec powiedział, że przegrałem rywalizację z Piotrem Gizą. Mówiąc szczerze, nie miałem w ogóle żadnych szans grania. Nawet w meczach sparingowych występowałem w teoretycznie słabszych zespołach, gdzie grało wielu młodych zawodników. W takiej sytuacji trudniej jest się pokazać z dobrej strony. A ja chcę grać i normalną koleją rzeczy było, że w końcu musiałem szukać sobie nowego pracodawcy. Starałem się dawać z siebie wszystko na treningach, ale musiałem się liczyć ze zdaniem trenera. Nie mam jednak do nikogo pretensji. Otwieram nowy rozdział w życiu. Patrząc na to z boku, można odnieść wrażenie, że od czerwca ubiegłego roku Legia szukała okazji, żeby pana sprzedać. - Czasami też tak myślę. Dochodziły mnie słuchy, że miałem być sprzedany razem z Łukaszem Surmą i Piotrem Włodarczykiem. Złapałem kontuzję i z mojego transferu nic nie wyszło. Skoro nie udało się wtedy, to teraz przyszła kolej na mnie. Pana transfer to konsekwencja przyjaźni z Surmą i Włodarczykiem? - Może coś w tym jest. Nie zajmuję się jednak takimi rzeczami. Niech inni nad tym główkują. Sam się tym nie przejmuję. Ale może jakiś mały zbieg okoliczności w tym był. Chyba nie taki mały, skoro trzech piłkarzy uznawanych za tzw. grupę bankietową w podobnych okolicznościach odchodzi z Legii? - Tylko czy taka grupa w ogóle istniała? Podchodziliśmy luźno do życia. Bez zbędnych napięć. Nie wiem, może komuś się to nie podobało. Pojawiły się plotki i ludzie zaczęli wymyślać jakieś niestworzone rzeczy. Zaczęli to powtarzać ludzie na mieście i nagle okazało się, że ponoć tworzymy jakąś grupę. Samemu ciężko mi to zrozumieć. Nie przejmuję się jednak tym za bardzo. Ale do warszawskich dyskotek pan chodził? - Tylko co z tego? Urodziłem się takim samym człowiekiem, jak każdy inny. Momentami to żenujące, że pójdzie się cztery razy do lokalu i już zrobią z ciebie imprezowicza. To staje się po prostu śmieszne. Jestem przecież zwykłym człowiekiem. Nie zaprzeczę, że w pewnym stopniu bardziej medialnym od innych, ale czasami też potrzebuję się odstresować i odreagować. Może kiedyś będę to robił, grając w szachy. Dziś jestem jednak na to jeszcze za młody. Czy mimo tego zamieszania będzie pan dobrze wspominał pobyt w Legii? - Oczywiście. Zresztą ja zawsze optymistycznie podchodzę do życia. Nawet gdy nie grałem i mogłem być podłamany, pozostawałem wierny mojej życiowej filozofii, że po nocy przychodzi dzień. Bardzo miło będę wspominał pierwszy rok gry w Legii, gdy zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Ale i później było fajnie. W szatni i na zgrupowaniach zawsze było wesoło. Co prawda atmosfera nieraz się psuła, ale zawsze udawało się ją naprawić. Pozostanie mi duży sentyment do Legii i nadal będę uważnie obserwował jej losy. W Norrköping też liczy pan na dobrą atmosferę? - Na testach złapałem już pierwszy kontakt z moimi nowymi kolegami. Nawet piszą do mnie SMS-y, ale na szczęście po angielsku, bo po szwedzku za wiele bym nie zrozumiał. Już taki jestem, że nie mam problemów z nawiązywaniem nowych znajomości i aklimatyzacją. Powinienem więc szybko wkomponować się do nowego zespołu. Szwecja to szansa dla pana na powrót do reprezentacji? - Na razie nie myślę o kadrze. Koncentruję się na jak najlepszej grze. Mam nadzieję, że Norrköping będzie dla mnie szansą na lepszy klub. Z takimi założeniami wyjeżdżam z Polski i mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Trudno teraz wyrokować, czy przeprowadzka do Szwecji będzie dla mnie awansem sportowym. Na pewno to będzie coś nowego dla mnie. Do tej pory grałem tylko w Polsce, a teraz czeka mnie wyjazd za granicę. Czy oznacza to pożegnanie z polskimi klubami? - Na pewno nie palę za sobą mostów. Tak może czynić tylko człowiek mało inteligentny. Jeżeli będzie taka możliwość, to nie wykluczam, że wrócę do Legii. Zobaczymy, gdzie mnie los pokieruje. Może w przyszłości będę grał znów przy Łazienkowskiej, a może wyląduję w Lechu Poznań. Dziś ciężko to przewidzieć. Jestem piłkarzem, to mój zawód i niczego nie mogę wykluczyć.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.