Marcin Rosłoń: Z Legii zostały wspomnienia i przyjaźnie
17.06.2011 23:36
To był też twój pierwszy kontakt z Maciejem Skorżą.
- Maciek wtedy dopiero zaczynał. Równolegle pracował bodajże w Delcie Warszawa, a w Legii pomagał, bo miał świadomość, że to może być jego trampolina do kariery. Siedzieliśmy nawet przy jednym stoliku na zgrupowaniu. Ja, Maciek i Roman Oreszczuk, który jadł po swojemu – fura ziemniaków i trzy pajdy chleba. Jak to Rosjanin. W dodatku strasznie siorbał, pijąc herbatę. A z Maćkiem, to nie było to jakieś kumplostwo. Dzisiaj mówimy sobie po imieniu, ale też zażyłości między nami nie ma.
Podobno mieliście nawet jakąś scysję, kiedy Skorża był trenerem Wisły Kraków. O co poszło?
- Drobna scysja rzeczywiście była, ale to chyba wynikało ze stresu, jaki mu wtedy towarzyszył. Sam nie wiem. To był upalny dzień i może słońce mu trochę zaszkodziło. Wisła wtedy wygrała 5:0, i jak już emocje opadły, to Maciek do mnie zadzwonił i wszystko sobie wyjaśniliśmy.
W swoim CV masz złoty medal za mistrzostwo Polski. Byłeś zaskoczony, kiedy w 2005 roku sięgnął po ciebie Dariusz Wdowczyk? W końcu już od kilku lat grałeś w piłkę pół-profesjonalnie, by nie powiedzieć – amatorsko.
- Pewnie, że byłem. Przed sezonem, jak jeszcze pierwszym trenerem był Jacek Zieliński, ocierałem się o pierwszy skład. Na obozie w Austrii grałem w środku pola z Łukaszem Surmą oraz Marcinem Smolińskim i naprawdę fajnie to wyglądało. Potem przyszedł jednak mecz z Bayerem Leverkusen i moje miejsce zajął Jacek Magiera. A kiedy w trakcie sezonu Zielińskiego zastąpił Wdowczyk, wykorzystałem przerwę na reprezentację i przekonałem go do siebie w jednym ze sparingów. Zagrałem na środku obrony z Jackiem Magierą i wypadłem całkiem nieźle. Poza tym dużo krzyczałem, komunikowałem, żyłem meczem, a Wdowczyk właśnie tego wymagał. Widział, że jestem w formie, że się przykładam do treningów i na mnie postawił. Mógł mnie równie dobrze pstryknąć w nos i powiedzieć „dobra dziennikarz, wypad”. Ale dał mi szansę i za to go cenię. Zrobił coś, czego nikt inny w mojej przygodzie z piłką nigdy nie zrobił. Docenił moje umiejętności i pominął fakt, że jestem dziennikarzem, a przecież już wtedy komentowałem mecze w Canal+.
No właśnie, podczas gdy twoi koledzy z Legii dzień po meczu, lecieli do centrów handlowych, korzystając z wolnego, ty jechałeś do Grodziska Wielkopolskiego czy Wodzisławia komentować spotkanie ekstraklasy.
- Zgadza się. Pamiętam nawet taką śmieszną sytuację, jeszcze za kadencji Jacka Zielińskiego, na jesieni 2004 roku. Zaproszono mnie wtedy na trening pierwszego zespołu, bo były problemy kadrowe. Wypadłem całkiem nieźle w gierce treningowej i włączono mnie do kadry na mecz z Cracovią. Zagrałem w tym spotkaniu i potem siedzieliśmy już wszyscy w szatni, w drzwiach stał prezes Walter ze ś.p. prezesem Wejchertem, wszyscy się cieszyliśmy ze zwycięstwa i nagle ktoś rzucił: „Rosół, a co jutro komentujesz?” Odpowiedziałem, że mecz Groclinu z Wisłą Kraków. Przy okazji zażartowałem, że wchodząc na antenę powiem „Z Grodziska Wielkopolskiego witają państwa: drugoligowy trener Michał Probierz i pierwszoligowy piłkarz Marcin Rosłoń”.
Z czasów gry w Legii zostały Ci także przyjaźnie.
- No tak, szczególnie z Łukaszem Fabiańskim i Tomkiem Kiełbowiczem. Z „Kiełbikiem” zawsze dzieliliśmy pokój na zgrupowaniach. Mamy podobne charaktery, podobną mentalność i podobne podejście do pracy. Jak mieliśmy do wykonania sześć podciągnięć sztangą, to nie czekaliśmy aż trener nie będzie patrzył, żeby zrobić tylko trzy. Po prostu robiliśmy sześć, a jak się udało to i siedem.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.