Marek Jóźwiak: Chcę jeszcze czegoś od życia
21.03.2005 22:05
- Pierwszej nocy w szpitalu nie byłem w stanie zasnąć. Przekonywałem się: Cholera jasna, już jestem bezpieczny. A mogłem iść chodnikiem, nagle upaść i byłoby po wszystkim - opowiada Marek Jóźwiak. Po operacji pachwiny trafił do szpitala z rozpoznaniem - zatorowość płucna. Był bliski śmierci. 38-letni obrońca Legii <b>Marek Jóźwiak</b> mówi, że w kwietniu chce wrócić na boisko.
Prawie nigdy nie miałem problemów ze zdrowiem. Jak zaczynała się runda, to grałem. Jak się kończyła, też byłem na boisku. Jedyna poważniejsza przypadłość, jaka mi się kojarzy, to kontuzja, której doznałem w 2000 roku jako zawodnik francuskiego Guingamp. Miałem operację palca u nogi. Do tego przyplątało się zapalenie wyrostka robaczkowego i tak to się ciągnęło, ciągnęło, ciągnęło... Zacząłem grać dopiero w kwietniu. Tamten kłopot zdarzył mi się jednak na zupełnie innym etapie życia. To znaczy w przeciwieństwie do teraz miałem jeszcze parę lat przed sobą.
Teraz jestem starszym zawodnikiem, ale nadal myślę o tym, by w kwietniu wrócić na boisko. Jestem człowiekiem, który nigdy się nie poddaje. Życie coś mi dało, coś mi odebrało, teraz chcę od niego znów coś dostać na nowo. Biegam normalnie, kopię piłkę normalnie. Chociaż jeszcze nie trenuję z drużyną, tylko indywidualnie. Co prawda ostatnio miałem trzy dni przerwy, ale tylko dlatego, że przyplątała się infekcja. Zimą to się zdarza. Przeziębienie w tym czasie dopadło kilku piłkarzy w Legii. Po operacji pachwiny nie ma żadnego śladu. Jestem dobrze rozciągnięty i wszystko jest w porządku. Miesiąc temu byłem na kontroli u doktora Śmigielskiego. Wszystko zagoiło się jak na psie. Zresztą wystarczy zobaczyć, jak siedzę. O proszę, nogi rozciągnięte. A po meczu z Wisłą w listopadzie mogłem siadać tylko ze złączonymi nogami.
Szpital po świętach
Muszę, niestety, czekać do 30 marca. Tego dnia mam kompleksowe badania w Akademii Medycznej na ulicy Płockiej u profesora Tomkowskiego i doktora Burakowskiego, który mnie prowadził. Ma się okazać, czy zatorowość płucna była wynikiem wyłącznie unieruchomienia po operacji. Na razie przez cały czas jestem na zastrzykach przeciwzakrzepowych. Codziennie sam wbijam sobie igłę w brzuch.
Po meczu w Krakowie przeszedłem operację lewej pachwiny. Mniej poważnemu zabiegowi została dodatkowo poddana pachwina prawa. Podczas operacji byłem unieruchomiony przez jakieś trzy i pół godziny. Wtedy prawdopodobnie gdzieś w kończynach wytworzył się zakrzep. Kiedy cała aparatura napędzająca układ krwionośny ruszyła, ten zakrzep się oderwał i zaczął sobie wędrować po organizmie. Aż w końcu zablokował mi tętnice płucne obwodowe i stąd wzięła się zatorowość płucna.
Stwierdzono to dopiero po dwóch miesiącach. Miałem szczęście, że na swojej drodze spotkałem takich lekarzy jak panowie Tomkowski i Burakowski - specjaliści w tej najbardziej interesującej mnie dziedzinie. Od razu po operacji pachwiny zaczęły mnie boleć plecy. Ale wiadomo, co myślisz - muszą cię boleć, skoro przez 37 lat najdłużej leżałeś w łóżku przez sześć godzin naraz. W dodatku wtedy, kiedy spałeś. Poza tym - cały czas w ruchu.
Później obejrzał mnie jeden specjalista, drugi i usłyszałem, że ten ból to pewnie od kręgosłupa. Okazało się jednak, że to nie od tego. Przyjechało do mnie do domu pogotowie, osłuchali i dali zastrzyki przeciwbólowe. Po kilku dniach ból ustąpił. Znowu poszedłem się zbadać i następny lekarz stwierdził, że to zapalenie opłucnej. Po tygodniu jednak znowu zaczęło boleć. Znowu poszedłem do tego lekarza i poprosiłem o skierowanie na tomografię komputerową. I miałem to szczęście, że tam trafiłem na panią doktor Burakowską, która w Avimedzie opisuje dla szpitala Akademii Medycznej przypadki zatorowości płucnej i zakrzepicy żył kończyn dolnych. Miałem mieć zbadane tylko płuca, ale pani doktor to badanie rozszerzyła. Dopiero wtedy okazało się, w czym rzecz. Na drugi dzień już leżałem w szpitalu. Przyszedł do mnie doktor Burakowski i mówi: Wie pan, zastanawialiśmy się z żoną, dokąd pan trafi. I trafił pan akurat do mnie, na mój oddział. Trafiłem na święta.
W moim wieku tego rodzaju schorzenia praktycznie się nie zdarzają. Więcej, to ponoć prawie niemożliwe. Profesor Tomkowski opowiadał mi o zawodniczce - nie pamiętam nazwiska - która nabawiła się zakrzepicy kończyn dolnych. Zdobyła medal na ostatnich igrzyskach. Potem przez 12 godzin siedziała w samolocie z podkurczonymi nogami. Jej nie udało się uratować. Ja miałem szczęście w nieszczęściu.
Położono mnie do szpitala na tydzień. Leżałem na oddziale intensywnej terapii. Tym razem nie przeszedłem żadnej operacji. Dostawałem antybiotyki, zastrzyki antyzakrzepowe zatrzymujące rozwój choroby. Tak naprawdę leczyć jej nie można. Można tylko czekać. Wyniki wszystkich badań miałem bardzo dobre, ale ponieważ ze względu na operację pachwiny chodziłem o kulach, mogło się zdawać, że było nawet gorzej, niż było faktycznie.
Przez tydzień w tym szpitalu poznałem życie od drugiej strony. Poznałem bardzo miłych ludzi, ale i widziałem śmierć na własne oczy. W sali, w której leżałem, umarła jedna z pacjentek. Byłem w głębokim szoku, byłem przerażony. Po raz pierwszy widziałem, jak następuje reanimacja.
W sali leżało nas siedem osób. Wszyscy oczywiście zdecydowanie starsi ode mnie. Po raz pierwszy od dawna w jakimś gronie byłem młodzieniaszkiem. Na pewno do środka podczas gry "w dziadka" bym przy tym składzie nie wszedł.
Kiedy już wychodziłem ze szpitala, żona musiała przywieźć z domu bardzo wiele moich zdjęć z autografami. Chciały panie pielęgniarki, jacyś ludzie z zewnątrz. Tak że, biorąc pod uwagę okoliczności, w sumie było przyjemnie.
Nie byłem normalny
Pod pewnymi względami byłem wyjątkowym pacjentem. Lekarze patrzyli na mnie jak na normalnego człowieka. A sportowcy nie są normalni. Są dużo lepiej wytrenowani od zwykłych ludzi, więc nawet po wysiłku puls przyspiesza im się znacznie wolniej. A ja w ogóle mam bardzo niskie tętno - niewiele ponad 40 uderzeń na minutę. U zwykłych ludzi to 60-70 uderzeń. Dlatego kiedy tętno spadało do 39, a ja spałem, to wyglądałem niedobrze i trzeba było mnie budzić. U większości, gdy tętno dochodzi do 120 uderzeń, znaczy to, że jest wielkie zmęczenie. A ja dopiero zaczynam myśleć jak tu się wziąć do roboty.
W szpitalu przeszedłem wszystkie możliwe badania. Okazało się, że wszystkie żyły są czyste. Badanie serca - USG, EKG. I oczywiście serce jak dzwon, ale niebezpieczeństwo istniało.
Nigdy wcześniej nie leżałem w szpitalu. Najwyżej sam kogoś odwiedziłem. Babcię, ciocię, kolegę z drużyny. Bycie pacjentem to jednak coś zupełnie innego. Na wiele spraw otworzyłem oczy. U nas tyle się mówi, że w szpitalach słabo się pracuje. Ja byłem zszokowany wysoką jakością wykonywanej pracy.
Mimo wszystko miałem podstawy do zastanawiania się, jak to wszystko się skończy. Pierwszej nocy w szpitalu nie byłem w stanie zasnąć do rana. Przekonywałem się: Cholera jasna, już jestem bezpieczny. A mogłem iść chodnikiem, nagle upaść i byłoby po wszystkim. Pamiętam śmierć mojego sąsiada i bliskiego znajomego. Robert Rymarowicz, dziennikarz telewizyjny, był jeszcze młodym człowiekiem. Teraz wiem, że ludzie w moim wieku czasem też umierają.
Trener czy menedżer?
Nie obnosiłem się z tym, że jestem chory, bo nie potrzebuję współczucia. Dlatego być może nawet mało kto o mojej chorobie wiedział. Byłem w stałym kontakcie z doktorem Machowskim. Drużyna co chwila jeździła na zgrupowania. W takim gorącym okresie nie będę przecież zatruwał chłopakom głów, nie będę się użalał. Tym bardziej że to jeszcze gorzej wpływałoby na moje samopoczucie. Zresztą w szpitalu odwiedził mnie Darek Dudek. Dzwonili Tomek Kiełbowicz, Wojtek Szala, Andrzej Krzyształowicz. Kiedy drużyna wróciła z kolejnego zgrupowania, rozmawiałem z Jackiem Zielińskim. A jak już zacząłem normalnie pojawiać się w klubie, znalazł dla mnie czas i prezes Zygo.
Czy klub nadal na mnie liczy? Mam kontrakt do 30 czerwca. Poczekajmy do tego momentu. Zdaję sobie sprawę, że jeśli o kimś można powiedzieć jako o zawodniku młodym i perspektywicznym, to na pewno nie o mnie. Dziesięć lat to ja w piłkę na pewno nie pogram. Rok, może dwa jeszcze dałbym radę. Jeśli wrócę do uprawiania futbolu, zrobię wszystko, by w tym sezonie rozegrać jeszcze przynajmniej trzy-cztery spotkania. Niech nikt nie mówi, że jak mam prawie 38 lat, to będzie mi ciężko wrócić. Wiem, ile mam lat, ale i wiem, na co mnie stać. Nie po takich kontuzjach wracałem do zdrowia. Także do gry, i to w lidze troszeczkę silniejszej aniżeli polska.
Im człowiek starszy, tym częściej mu się nie chce. Zwłaszcza przy takiej pogodzie, jaką mamy teraz. A mnie ciągle się chce. Zwłaszcza gdy przez ponad pół roku nawet nie kopnąłem piłki. Jak jesteś na takim dłuższym urlopie, to w końcu ciągnie cię znowu do pracy. A jak jeszcze jesteś dobrze opłacany, to cię ciągnie tym bardziej.
Trenerem Legii jest teraz Jacek Zieliński. Przez wiele lat nie tylko graliśmy w jednej drużynie, ale i na zgrupowaniach mieszkaliśmy w tym samym pokoju. Znają się też nasze rodziny. Przy ustalaniu składu na pewno nie będzie kierował się tym, że jesteśmy kolegami. Nie obawiam się też, że na fali odmłodzenia zespołu mnie odstawi. Jeżeli bowiem młodszy piłkarz byłby ode mnie gorszy, a grałby tylko ze względu na wiek, to Jacek byłby nie fair. Nie tylko wobec mnie, ale także wobec siebie i innych. Znam go jednak i wiem, że tak nie będzie. Choć tak już świat jest zbudowany, że młodzi wypierają starszych. Tego się nie zmieni.
Jedyne, co się zmieniło to to, że jak Jacek został trenerem, sam powiedziałem, że podczas zgrupowań chcę teraz mieszkać w pokoju z kim innym. Ja potrzebuję się wyspać, on ma sprawy związane z taktyką itp. To nie byłoby na miejscu.
Jeśli Legia zaproponuje mi pracę po zakończeniu kariery, to chętnie ją przyjmę. Nie ma co ukrywać - ten klub to praktycznie całe moje życie. Odliczając oczywiście pobyt w Guingamp. I pobyt w trakcie okresu przygotowawczego w Polonii. Jak zresztą się okazało, po to z nią się przygotowywałem, żeby potem z Legią zdobyć mistrzostwo Polski.
W tej chwili o przyszłości nie myślę, ale oczywiście pojawiają się jakieś pomysły. Przez cały czas mam kontakt z Guingamp. Francuzi namawiają mnie, bym wyszukiwał dla nich perspektywicznych zawodników. Nie tylko do ich klubu, w ogóle do ligi francuskiej.
Czy nadawałbym się na trenera? Patrzyłem na wielu, jak pracowali, i zebrałem sporo doświadczeń. Gdybym dostał propozycję zostania asystentem Jacka, nie miałbym nic przeciwko temu. Spędziliśmy wiele wieczorów na dyskusjach nad tym, jak można było ustawić ten zespół, jak zestawić poszczególnych zawodników. Patrząc na to, co robi Jacek, widzę, że co prawda powoli, ale bardzo racjonalnie wprowadza w życie te nasze ustalenia. W kwietniu kończę kurs instruktorski, a we wrześniu idę do szkoły trenerskiej. W tej chwili jednak Legia skład szkoleniowy ma ustalony. Na razie nie ma o czym gadać.
MAREK JÓŹWIAK
Ur. 21 sierpnia 1967 r. w Raciążu
WZROST/WAGA: 190 cm/80 kg
Pozycja na boisku: obrońca
Kariera klubowa: Błękitni Raciąż (1980-85), Mławianka (1985-87), Śniardwy Orzysz (1988), Legia Warszawa (1988-96), En Avant Guingamp (Francja, 1996-2001), Shenyang Jinde (Chiny, 2001), Legia (2002 - kontrakt do 30.06.2005 r.).
Sukcesy: 3 razy mistrzostwo Polski (1994, 1995, 2002), 4 Puchary Polski (1989, 90, 94, 95), 2 Superpuchary (1989, 94), 1 Puchar Ligi (2002), półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów 1991 - wszystko z Legią
Reprezentacja: 14 występów
W polskiej ekstraklasie: 262 mecze/4 gole (wszystko w Legii)
W sumie w Legii: 348 meczów/6 goli (Puchar Polski 48/0, Puchar Ligi 6/0, Superpuchar 3/0, Puchary europejskie 29/2)
Wysłuchał Maciej Weber
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.