News: Mariusz Walter: Legia nie jest na sprzedaż

Mariusz Walter: Legia nie jest na sprzedaż

Marcin Szymczyk

Źródło: Gazeta Wyborcza, Sport.pl

15.07.2013 08:36

(akt. 09.12.2018 15:21)

- Kiedy Legię będzie stać na piłkarzy za 1,5-2mln euro, a nie za 300-500tys.? To perspektywa paru lat gry w grupie europejskich pucharów, najlepiej Ligi Mistrzów. Magnesem mają być też ludzie tworzący dziś Legię. Dla Jana Urbana, Jacka Mazurka czy Jacka Magiery futbol to pasja. Na bycie drugim Szachtarem nas nie stać. Jeśli klubowi z Doniecka potrzeba dziesięć milionów więcej, to Rinat Achmetow dokłada. Bogaci nie mają limitów. My mamy - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" współwłaściciel Legii Mariusz Walter.

LM nie kusi już teraz? Nie chciał pan zainwestować kilku milionów euro, by spróbować awansować? A jeśli się nie uda, to wygrać ligę i powalczyć za rok?


- Nie. Legią kieruje pierwszy całkowicie samodzielny i odnoszący sukces zarząd. Nie dostaną wielkich pieniędzy na transfery, nie stać nas na kupienie dwóch, trzech piłkarzy, którzy zrobią prawdziwą różnicę. Dzięki nim szansa na LM byłaby większa, ale i oni nie daliby pewności. Nie stać nas na takie finansowe ryzyko. W Hiszpanii szejk obiecał władzom i mieszkańcom, że jeśli będą mogli wybudować port dla jachtów, to postawi na nogi Malagę, która wróciła do Primera Division. Kupował kogo popadło, zespół grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Miasto nie wywiązało się z obietnic i dziś Malaga jest prawie bankrutem. Ja nigdy nie jadłem chochlą, zawsze łyżką. TVN 24 i TVN były budowane powoli i systematycznie. Dziś TVN 24 jest jedną z niewielu stacji informacyjnych na świecie, która zarabia.


A gdyby do ITI przyjechał szejk i zaproponował za Legię 100 mln euro?


- Poprosilibyśmy, by poczekał, aż zagramy w półfinale Champions League. Legia nie jest na sprzedaż. Tak, przydałby się silny wspólnik, ale nie na poziomie kwalifikującym go do zarządzania klubem.


Zainwestowałby pan w Legię jeszcze raz?


- Z radością i po krótkim namyśle, ale tylko gdybym miał pisemne gwarancje od prezydenta Warszawy na budowę stadionu.


Od roku nie jest pan prezesem rady nadzorczej Legii.


- Wyjazdowy mecz z Lechią w przedostatniej kolejce poprzedniego sezonu oglądałem w Hiszpanii. W 70. min było 1:0 dla rywali, żona stwierdziła "nic z tego nie będzie". Odparłem "spokojnie, zdążą strzelić". Nie zdążyli, straciliśmy pozycję lidera i tytuł. Zadzwoniłem do Warszawy i oznajmiłem, że rezygnuję z funkcji prezesa rady nadzorczej. Zamierzałem wstrząsnąć osobami, które nie były wstanie zdobyć podawanego na tacy mistrzostwa, uległy słabszemu rywalowi i spowodowały, że zespół grał schematycznie, posyłając piłkę do Ljuboi pod chorągiewkę w narożniku, którego pilnowało trzech zawodników Lechii. Liczyłem, że przed gabinetem ustawi się sznur: prezes, zarząd, dyrektor sportowy, trener, i jeden po drugim zrezygnują. Przeżyłem wielki zawód. Nie znalazł się ani jeden winny. W końcu jednak moja rezygnacja doprowadziła do odwołania zarządu i trenerów, ale było to rozciągnięte w czasie i przyniosło straty finansowe.


... ubłagałem Rafała Wyszomirskiego, dyrektora finansowego naszej największej firmy TVN-u,żeby opanował finanse Legii. Po wyjeździe Polskiej Rady Biznesu na Cypr moi partnerzy opowiedzieli, że spotkali zakochanego w Legii prawnika, który ma tyle samo rozsądku, co, powiedzmy, bezpośredniości zachowań i szybkości podejmowania decyzji. Nazywa się Bogusław Leśnodorski. Porozmawialiśmy, zrobił dobre wrażenie, ale i tak wszystko miało okazać się w praniu. Na dziś jest ono czyste, gładkie i wyprasowane. Dwie osoby w zarządzie to mało, będzie on pewnie powiększony, żeby zdjąć z prezesa kilka obowiązków.

Jaki ma pan wpływ na obecną Legię?


- Jestem współwłaścicielem, ale stoję całkowicie z boku. Nie widzę konieczności interwencji czy korekt, choć W każdej chwili może się to zmienić. Transferami się interesuję, pytam pana Bogusława, czy to prawda, co piszą gazety.


Po zwolnieniu Urbana Legia wydała ponad 2 mln euro na Antolovicia, Kneżevicia, Cabrala, Mezengę, Manu i Vrdoljaka. Został tylko ten ostatni, który kosztował najwięcej, milion.


- Wywieszony w centrum miasta plakat mający zachęcić warszawiaków do przyjścia na stadion, eksponował nieznanych, zagranicznych piłkarzy, z którymi nikt się nie identyfikował. To była konsekwencja zachowań pracowników klubu, którzy mówili "ja za to odpowiadam, więc mi się nie wtrącaj". Nikt ze mną nie uzgadniał i nie konsultował, kto jest wart wielkich plakatów. Ten plakat zrobił bardzo złą robotę. Obecny zarząd reaguje inaczej. Potrafi liczyć, ich projekcje finansowe są odważne, ale realne. Może się wydawać, że mają nadmierny rozmach, ale to przynosi efekty. Dla nich też najważniejsza jest Akademia, nie uciekają od kłopotów i kosztów z nią związanych.


Tylko ośrodka treningowego nadal brak...


- Tereny wokół Warszawy są bardzo drogie i nie znaleźliśmy niczego, na co byłoby nas stać. Ostatnio wróciła sprawa obiektów Hutnika. Wiceprezydent Warszawy, burmistrzowie Żoliborza i Bielan chcą, by powstała tam Akademia. Tylko kto za nią zapłaci? Zwłaszcza że nie ma wody, światła i kanalizacji. Są trzy boiska, miejsce na dwa kolejne i wspaniałe pejzaże, które kiedyś musiał chyba oglądać Chełmoński, jest gotowy plan zagospodarowania, który podoba się burmistrzom i panu Kopaniakowi z MOSiR. Ale budowa zajmie co najmniej pięć lat. Dlatego mamy namierzony teren w Ożarowie. Są tam cztery boiska i "kurna chatka" jako budynek klubowy. Gospodarze mają jednak wiele miłości do Legii i zapału by nas do siebie sprowadzić. Jeśli zarząd powie "tak", to Akademia się tam przeniesie - jest dobry dojazd, baza może powstać w półtora roku.


Wyobraża pan sobie, że Legia zarabia na siebie?


- Że z Wiertniczej na Łazienkowską nie płynie choćby strużka pieniędzy? Pan Leśnodorski obiecał, że najpóźniej w 2015 roku ten mechanizm zacznie hulać. Do jego poprzedników za późno straciłem zaufanie. Nie mieli zielonego światła, a i tak robili, co chcieli. Kupowali słabych piłkarzy, za każdym razem zapewniali, że to wzmocnienia. Wierzyłem im, choć podejrzewałem, że wcale nie jest tak dobrze. Błędnie uznałem, że nie powinienem się wtrącać. W tym roku chodzę na mecze i treningi Legii, obserwuję młodsze roczniki, ale nie bywam na posiedzeniach zarządu. Tam panem i gospodarzem jest prezes. Na poprzednie chodziłem często, a zarząd i tak podpisał bardzo niekorzystną umowę np. o kioskach z cateringiem wokół stadionu. Na dziesięć lat z opcją przedłużenia o kolejne dziesięć. Automatycznie.


- Z prezesem Leśnodorskim rozmawiałem o "lodówce"- że w każdej go widać, jest w mediach bez przerwy. Ale rozmawiałem tylko raz. W większości wypadków mówi sensownie i odważnie, nie jest amatorem-nuworyszem, w dyskusjach radiowych potrafi mieć odrębne zdanie i je uzasadnić. Buduje nazwisko jako prezes, choć jego ojciec był słynnym prawnikiem. Niektórym by to wystarczyło, on chce zaistnieć. Z marginesem błędów, które popełnia, uważam, że to bardzo dobry materiał na bardzo dobrego prezesa Legii na lata.


Jedną z jego pierwszych decyzji było wyrzucenie dyrektora sportowego Marka Jóźwiaka.


- Miałem do niego dużo sympatii i wyrozumiałości. Ale kilka transakcji, w tym Antolović jako "najlepszy bramkarz przywieziony trenerowi Dowhaniowi", budziło moje wątpliwości. Mam tę słabość, że kiedy jestem przekonany, iż mam do czynienia z fachowcem, to się nie wtrącam. A Marek nawet się nie pożegnał... Zastanawiam się zresztą, jak mógł zaakceptować transfer Kneżevicia, słabego prawego obrońcy i jeszcze gorszego środkowego. Były klasowy obrońca musiał to widzieć.


Cała rozmowa z Mariuszem Walterem w Magazynie Sport.pl Ekstra oraz w wydaniu papierowym.

Polecamy

Komentarze (163)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.