Domyślne zdjęcie Legia.Net

Mariusz Walter: Są wzloty i upadki

Redakcja

Źródło:

14.09.2006 19:02

(akt. 24.12.2018 22:53)

Wydajemy pieniądze zarobione przez inne spółki ITI, ale nie zamierzamy utrzymywać tej sytuacji bezterminowo. Nie mamy możliwości na przykład przeprowadzania transmisji z meczów Legii w nowej telewizji. Ta sytuacja musi się zmienić. Schematy organizacyjne i biznesowe w piłce nożnej, w jakich przyszło nam działać, można określić mianem pomieszania z poplątaniem. - mówi <b>Mariusz Walter</b>, wiceprezydent właściciela Legii, Grupy ITI.
Czy zgodzi się pan z opinią, że w polskim futbolu działają gangsterzy i filantropi? - W pewnym sensie muszę się z tą opinią zgodzić. W klubach posiadających stabilizację finansową z pewnością działają filantropi, którzy zdają sobie sprawę, że nie odzyskają swoich pieniędzy. Umówmy się jednak, że dla jednych jest to filantropia, dla drugich realizacja marzeń, a jeszcze inni traktują jako promocję. Dla Amiki piłkarski klub okazał się świetną reklamą firmy. To wyjątek w naszym futbolu, bo przecież krakowska Wisła nie pomaga Bogusławowi Cupiałowi w produkcji i sprzedaży kabli. A w przypadku warszawskiej Legii? - Wydajemy pieniądze zarobione przez inne spółki ITI, ale nie zamierzamy utrzymywać tej sytuacji bezterminowo. Nie mamy możliwości na przykład przeprowadzania transmisji z meczów Legii w nowej telewizji. Ta sytuacja musi się zmienić. Schematy organizacyjne i biznesowe w piłce nożnej, w jakich przyszło nam działać, można określić mianem pomieszania z poplątaniem. Czy w takim razie widziałby pan siebie w roli sternika polskiego futbolu? - Nikt mi tego nie proponował. Powiem więcej, podobna myśl nie przeszła mi nigdy przez głowę. Wszystko, co wymaga radykalnych zmian, wymaga również ogromnego wysiłku – codziennej, mrówczej pracy. Całodobowej gotowości i dogłębnej znajomości problemów. Same umiejętności menedżerskie nie wystarczą. To jest zajęcie dla prężnych, przygotowanych pod względem merytorycznym, nowocześnie myślących czterdziestolatków. Zdaję sobie sprawę, że wciąż jestem postrzegany jako osoba dynamiczna, ale to mnie na prawdę sporo kosztuje. Nigdy nie podjąłbym się misji kierowania związkiem, ponieważ chcąc ją właściwie wypełnić, musiałbym posiadać wigor młodego człowieka. Doświadczenie jest rzeczą cenną, ale to jest robota dla ludzi młodszych ode mnie o trzydzieści lat. Kogo w takim razie widziałby pan w roli prezesa piłkarskiego związku? - Podoba mi się to, co robi w ekstraklasie pan Andrzej Rusko. Jest człowiekiem skromnym, a przy tym szalenie skutecznym i samodzielnym. Posiada wiedzę i spore doświadczenie, również w innych dyscyplinach sportu. Nie jest człowiekiem konfliktowym, ale cechuje go odwaga w podejmowaniu decyzji. Ma charakter lidera, doceniając wartość kompromisów. Dla mnie pan Rusko jest postacią wartą przeprowadzenia poważnych rozmów w momencie wyborów kandydata do objęcia fotela prezesa związku. Myślę, że ludzie z bezpośredniego zaplecza nowego prezesa powinni wywodzić się z grupy młodych menedżerów pomiędzy trzydziestym, a czterdziestym rokiem życia. Ludzi, którzy kochają futbol, mają wiedzę, poruszają się ze swobodą i porozumiewają, w co najmniej dwóch językach. Polska piłka nożna potrzebuje głębokiej zmiany generacyjnej. Po przeczytaniu pana wypowiedzi, kilku działaczy z ulicy Miodowej odetchnie z ulgą. Przedstawiciele związku boją się Mariusza Waltera, twierdzą nawet, że jest pan osobą na wskroś przebiegłą. - Nie jestem przebiegły. Jestem przewidujący. Też słowo na „p”, ale różnica jest zasadnicza. Określenie „przebiegły” ma dość pejoratywne znaczenie. Gdy ktoś nie jest silny, staje się zazwyczaj przebiegły. Trudno mi jednak uwierzyć, że ktoś się mnie boi. Raczej jest to obawa, że poprzez siłę Grupy ITI, mam możliwość publicznego wyrażania swoich poglądów. Inna sprawa, że taką możliwość dajemy w naszych mediach tym wszystkim, którzy mają coś do powiedzenia. Ale zgadzam się, że mam zupełnie inną wizję związaną z przyszłością naszego futbolu. Ludzie nie lubią tych, którzy potrafią mówić prawdę patrząc swoim rozmówcom prosto w oczy. Owszem, nie jest to miłe, ale unikanie prawdy doprowadza do sytuacji, w jakim znalazł się obecnie polski futbol. Jako człowiek przewidujący, jest pan w stanie podać termin rozpoczęcia budowy nowego stadionu Legii lub ośrodka treningowego na warszawskich Bielanach? - Szybciej ośrodka Akademii Piłkarskiej, niż stadionu. Czekamy na werdykt prezydenta miasta. Nie uważam jednak, że okaże się to prostym zadaniem. W dopiero co zakończonym przetargu brał udział tylko jeden kandydat. Według mojej opinii powinna nastąpić rozbudowa dotychczasowego obiektu, zamiast budowy całkowicie nowego stadionu. Nie ma takiej potrzeby zwłaszcza w sytuacji, gdy planowana jest budowa w Warszawie Stadionu Narodowego. Wierzył pan, że zespół Legii będzie w stanie zakwalifikować się do Ligi Mistrzów? - Ależ ja już wcześniej mówiłem, że nie jesteśmy na to przygotowani. W drużynie piłkarskiej, w której grają – Czech, Słowak, Serb, Polak i Brazylijczyk – jest pięć różnych języków i pięć różnych mentalności. Wszyscy znaleźli się w Legii z takich, a nie innych powodów. Musi potrwać za nim powstanie z tego jedna całość. A łączenie funkcji trenera i menedżera wydaje się panu właściwym rozwiązaniem? - Większość dziennikarzy jeszcze nie tak dawno widziała w Fabiańskim, co najmniej, drugiego bramkarza reprezentacji. Przed miesiącem czytałem, że Paweł Janas powinien włączyć do szerokiej kadry na mistrzostwa świata, Tomasza Kiełbowicza. Jeszcze inni wskazywali na wysoką formę Wojciecha Szali. Upominali się również o Łukasza Surmę. Pół żartem, pół serio nadmieniano, że Dickson Choto powinien przyjąć polskie obywatelstwo. To nie my okrzyknęliśmy Dawida Janczyka kandydatem do gry w londyńskim Arsenalu. Z kolei Maciej Korzym miał być cudownym dzieckiem z Nowego Sącza. Mam dalej wymieniać? Jaki jest koń, każdy widzi. Są wzloty i upfadki. Owszem, zbyt długo trwa powrót do formy większości z wymienionych zawodników, ale nie ma też powodów do paniki. To dziennikarze wywindowali piłkarzy na poziom, który okazał się zbyt trudny do utrzymania. Mamy obecnie całkiem inną układankę niż przed rokiem. Okazuje się, że poprzednia była skuteczniejsza. Pozostaje pytanie, czy obecna ma większy potencjał? Po wynikach przeprowadzonych badań wiemy, że są sprawni i silni, a mimo to dostają po tyłku. Zastanawiamy się, jak długo będzie to jeszcze trwało. Teraz cała prasa zajmuje się losami Pana Wdowczyka. Spekulacji jest wiele, ale rzeczywistych dla nich podstaw – zero. Zdecyduje się pan wzmocnić zespół? - Trzeba wygrać z Austrią Wiedeń. Mam nadzieję, że Piotr Włodarczyk będąc w bliskiej odległości trafi do bramki. Ciężko jest w Polsce znaleźć dobrego napastnika. Nawet jeżeli pojawi się ktoś zdolny, natychmiast stawia warunki, których nie jesteśmy w stanie sprostać. Gdy pojawia się hasło „Legia”, cena natychmiast rośnie w górę. Rysują się pewne możliwości, ale niestety, nie będzie to polski piłkarz. Mówię niestety, ponieważ właściciele Legii od dawna podkreślają, że chcieliby oprzeć skład zespołu na polskich zawodnikach. Budowę piramidy będziemy musieli zacząć od nowa. W Polsce mamy bardzo dużo zdolnych chłopaków w wieku piętnastu, szesnastu lat. Problem w tym, że giną z horyzontu ponieważ nie ma dla nich infrastruktury, nie ma środków, odpowiedniej liczby trenerów. W Legii trenuje w tej chwili około dwustu młodych zawodników, a mogłoby znacznie więcej. Jednak nie mieliby nie tylko gdzie biegać, ale również gdzie usiąść. Rozmawiał Piotr Wojciechowski

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.