Mateusz Możdzeń: W stolicy nie ma takiej napinki na Lecha, jak w Poznaniu jest na Legię
28.03.2023 19:40
Jak to się stało, że chłopak Warszawy, z Ursusa, który prezentował ligowy poziom, do Legii trafił dopiero w wieku 32 lat?
- Zgadzam się, że inaczej to powinno wyglądać. Zaczynałem w Ursusie Warszawa, kończyłem gimnazjum, miałem 16 lat i trzeba było zrobić kolejny krok. Ursus zrobił się trochę za ciasny, musiałem zmienić otoczenie. Jeśli chciałem na poważnie grać, to trzeba było gdzieś ruszyć. Oczywiście chętnie zostałbym w Warszawie, byłem nawet na krótkich testach w Legii razem z Patrykiem Kamińskim i jeszcze jednym chłopakiem. Odbyłem kilka treningów, zagraliśmy jakiś sparing i ktoś się miał do mnie odezwać. Ale było trochę jak w tej komedii – „Zadzwonimy do pana. – Ale ja nie mam telefonu. – OK.”.
- Grałem wówczas w reprezentacjach młodzieżowych U-14 i U-15. Trener Marek Śledź, dziś dyrektor akademii Legii, zorganizował w Warszawie spotkanie z moim tatą i zaproponował trzydniowe testy w Amice Wronki. Choć był zdecydowany na współpracę, chodziło o to bym zobaczył jak tam wszystko wygląda. Na początku byłem sceptycznie nastawiony, gdyż był to mój pierwszy wyjazd z rodzinnego miasta, na dalszą odległość, do małej miejscowości. Ale gdy zobaczyłem warunki do treningów we Wronkach, organizację sprzętu, wszystko przygotowane i gotowe do odbioru, złożone w kosteczkę, boiska w super stanie, to zmieniłem zdanie, skusiłem się. Na początku podpisałem umowę na pół roku, ale już po miesiącu wiedziałem, że będę chciał zostać dłużej. Potem była fuzja Amiki z Lechem, część z nas przeszła do Poznania i zostałem zgłoszony do Młodej Ekstraklasy jako gracz „Kolejorza”.
- Co ciekawe, po tym jak trafiłem do Amiki, ktoś zadzwonił z Legii i pytał, czy kwestia przenosin do Wronek już jest przesądzona. Było już jednak za późno, już zdecydowałem się na pozostanie w Wielkopolsce. Zanim pojechałem do Amiki miałem jeszcze propozycje z Polonii Warszawa, ale nie brałem tego pod uwagę ze względu na warunki do treningów. Wtedy grało się tam w piaskownicy zwanej też „Saharą”. Byłą też propozycja z Grodziska Wielkopolskiego od Dyskobolii, ale ostatecznie trafiłem do Wronek.
A czy przez cała karierę choć raz było blisko Łazienkowskiej? Pojawiło się jakieś zainteresowanie czy propozycja?
- Teraz już mogę o tym mówić. Raz było bardzo blisko, trenerem Legii był wtedy Jacek Magiera, a ja grałem w Koronie Kielce. Mieliśmy za sobą fajny sezon z trenerem Maciejem Bartoszkiem, dotarliśmy do półfinału Pucharu Polski. Odpadliśmy z Arką Gdynia, zdecydowały bramki strzelone na wyjeździe. Do trenera zadzwonił dyrektor sportowy Legii, Michał Żewłakow, z trenerem Magierą spotkałem się w Warszawie, odbyliśmy długą rozmowę, zostałem chyba poddany szczegółowej ocenie – również jako człowiek. Nie było stwierdzenia, że bierzemy cię, ale wszystko było na dobrej drodze. Ostatecznie jednak oficjalnego zapytania nie było. Teraz po latach wysłałem do trenera Magiery zdjęcie w koszulce Legii. Odpisał mi, że to się miało stać dużo wcześniej.
Jeśli dobrze pamiętam, to w Koronie dochodziło wtedy do sporych zmian, przychodził trener Gino Lettieri, który obiecywał zmiany kadrowe i nową jakość.
- Tak, trener chciał mocno przemeblować kadrę zespołu, wielu zawodników w tym ja dostaliśmy wolną rękę w poszukiwaniu nowego klubu. Byliśmy tym w szatni zdziwieni, bo dobrze za jego kadencji graliśmy. Nie graliśmy widowiskowo, ale punktowaliśmy. I nagle okazało się, że szkoleniowiec chce dokonać wielu zmian, kolejni gracze odpadali – nawet jeśli grali dotąd w pierwszej jedenastce. I faktycznie musiałem odchodzić, nie z własnej woli.
Wracając jeszcze na chwilę do początków. Z juniorów Ursusa trafiłeś do juniorów Amiki Wronki, stamtąd do Lecha Poznań. Wówczas pisało się w prasie, że podążasz drogą Roberta Lewandowskiego. Ty też myślałeś o tym, że to chcesz iść taką ścieżką?
- Pamiętam, że byłem na meczu Znicza Pruszków z Polonią Warszawa, „Lewy” strzelił wtedy dwie bramki Radosławowi Majdanowi. Do Lecha Robert trafił za trenera Franciszka Smudy. Ten mistrzowski sezon rozegrałem razem z nim, ale było za wcześnie by myśleć, że idę jego drogą. Natomiast później, gdy Lewandowski odszedł z Lecha, spoglądałem na jego karierę, to była to ścieżka idealna, wzorowa, niczym w Football Managerze. Czyli idziesz tam gdzie chcesz i krok po kroku pniesz się do góry. Trafiał do klubów, które robiły duży postęp i były w swoim najlepszym okresie – tak było z Lechem czy potem z Borussią. Taka ścieżka była marzeniem, ale nigdy chyba tak o tym nie pomyślałem.
Zadebiutowałeś dość szybko, okazję dał ci trener Jacek Zieliński. W sumie spędziłeś w Lechu osiem lat. Rzadko się zdarza by piłkarz tyle lat spędził w jednym klubie.
- To prawda i miałem nawet propozycję kontraktu na kolejne lata, ale wtedy byłem przekonany, że mając 23 czy 24 lata trafi się jakaś ciekawa oferta zagraniczna i wyjadę z Polski. Ale czas pokazał, że żadna taka oferta się nie pojawiła, a do przedłużenia umowy chyba już nie było powrotu. Ale tak, w takim klubie jak Lech, tylko jednostki grają tak długo. Nie byłem wychowankiem Lecha, ale byłem tam od małolata i czasem byłem traktowany jak wychowanek. Do dziś jak spotykam różnych ludzi, to myślą, że jestem z Poznania. To chyba właśnie dlatego, że tak długo grałem w Lechu.
Poznań z Warszawą za sobą nie przepadają. Miałeś jakieś docinki, uwagi z tego powodu, że jesteś z Warszawy od kibiców? Zrzucano na ciebie winę za niepowodzenia, bo jesteś ze stolicy?
- Nie, chyba nie. Nie przypominam sobie przynajmniej takich sytuacji. To dziennikarze i media przed meczami z Legią podkręcali ten fakt. Pewnie dlatego, że byłam tak od juniora, to nie był transfer z ekstraklasy do Lecha, tylko do akademii jako młody chłopak.
A jak podchodziliście w Poznaniu do meczów z Legią? To były najważniejsze spotkania w sezonie, czy w tym stwierdzeniu jest trochę przesady?
- Nie ma w tym przesady, dało się to odczuć. W Poznaniu bardzo mocno czuje się atmosferę zbliżającego się meczu z Legią. Wiele razy rozmawiałem ze znajomymi z Warszawy na ten temat i w stolicy nie ma takiej napinki na Lecha, jak w Poznaniu jest na Legię. W szatni też było czuć, że będziemy grać z Legią, że nie jest to zwykły, kolejny mecz ligowy. Czasem było tak, że przegraliśmy jeden czy dwa mecze, albo mieliśmy słabszą serię i znajdowaliśmy się w środku tabeli, to wygrana z Legią powodowała taki reset, wszystko co było wcześniej było zamiatane pod dywan. Była wygrana z Legią więc było super i jedziemy dalej. Tak to wyglądało i tak chyba jest do dziś. To były wyjątkowe mecze i dało się to odczuć na ulicach. Wielkopolska ma to do siebie, że tam jest jeden klub i wszyscy mu kibicują.
Dwa kluby, bo jeszcze Warta Poznań.
- Niby tak, ale w Poznaniu mówią, że Warta to jest taka maskotka. Lech ma zdecydowanie więcej kibiców. Na Mazowszu tych mniejszych klubów jest więcej, choćby Wisła Płock. Natomiast w Wielkopolsce jest tylko Lech, wszyscy chodzą w niebiesko-białych barwach.
Tak jak mówisz, w dniu meczów z Legią cały Poznań żyje tym spotkaniem, ulice są niebiesko-białe. Tobie udzieliła się ta atmosfera? W sensie byłeś kibicem Lecha czy jednak profesjonalnie podchodzącym do swoich obowiązków piłkarzem, ale jednak zawodnikiem a nie kibicem?
- Kibicem bym się nie nazwał. Generalnie wydaje mi się, że piłkarze w większości podchodzą do tego stricte zawodowo, robią swoje, są profesjonalistami, ale nie kibicami. Mnie na pewno bliżej było do takiej roli. Rozumiałem wszystko co się wokół działo, wiedziałem czym dla kibiców są mecze z Legią, ale ja podchodziłem do tego neutralnie, nie szukałem zaczepek w mediach przed tymi spotkaniami. Był taki jeden przypadek, że ktoś po meczu zarzucił przyśpiewkę „Legia to…” ale to była jednostkowa sytuacja. Ja bym się na pewno nigdy nie posunął do takiego śpiewania i obrażania, do żadnego klubu w Polsce. Oczywiście potrafiłem przed meczem się denerwować, ale bardziej rozmyślałem co będzie jak stracimy gola na 0:1, jaka będzie nasza reakcja itd. Skupiałem się na rzeczach piłkarskich, a nie tym co się dookoła dzieje. Rozumiałem Kotora, Wilczka czy Ślusarza, którzy byli stamtąd, identyfikowali się z Lechem. Ja natomiast nigdy nie całowałem żadnego herbu, nie klepałem się w pierś po strzeleniu gola itd. I dobrze, że tego nie robiłem. Gdybym coś takiego zrobił, tu dziś do Legii nie miałbym wstępu, zaraz by mi to wyciągnęli i wypominali. Tak było z Beresiem, graliśmy w Młodej Ekstraklasie i Bartek pocałował herb Lecha, ktoś zrobił zdjęcie i po transferze do Legii kibice Lecha szybko sobie o tej fotografii przypomnieli. Ja to wszystko rozumiałem, szanowałem, ale aż tak bardzo się w to nie wczuwałem.
- Ale od razu mówię, że nigdy nie powiem złego słowa na Lecha, niemal wszystko zawdzięczam temu klubowi - pierwszy występ w Ekstraklasie, pierwszą bramkę, pierwszy występ w pucharach i mógłbym tak długo wymieniać. Tam spędziłem swoje najważniejsze lata jako piłkarz, nigdy złego słowa o Lechu nie powiem. Jeśli mimo to, komuś w Poznaniu nie pasuje, że teraz jestem w Legii, to już jest jego sprawa i problem. To uczciwe podejście - mam duży szacunek dla tego klubu, ale gram najlepiej jak mogę dla Legii.
Kibice Legii zapamiętali cię szczególnie z końcówki sezonu 2012/13. W meczu o mistrzostwo Polski, w samej końcówce, sfaulowałeś w polu karnym rozpędzonego Kubę Koseckiego, a jedenastkę na bramkę zamienił Ivica Vrdoljak. To przesądziło o mistrzostwie Polski dla Legii. Miałeś traumę po tym meczu, bardzo to przeżywałeś?
- Tak, domyślam się, że zostałem z tego zapamiętany, nawet po wejściu do szatni Legii, od razu ktoś mi o tym przypomniał. Wtedy jako młody chłopak bardzo to przeżywałem, zaraz po meczu lepiej było do mnie nie podchodzić. Gdzieś w sieci jest taki zapis rozmowy po spotkaniu – ktoś mnie spytał czy jestem zdenerwowany. Odpowiedziałem, że nie, bo jestem wkurwiony. Takie beznadziejne pytanie ktoś mi zadał w beznadziejnym momencie, to i odpowiedź była beznadziejna.
- To wprawdzie o mistrzostwie nie zdecydowało, bo Legia w następnej kolejce zremisowała w Łodzi z Widzewem, a potem jeszcze raz z Ruchem w Chorzowie, ale my przegraliśmy 1:2 z Podbeskidziem Bielko Biała – nie mogłem wtedy grać, siedziałem na trybunach. Dopiero wtedy mistrzostwo dla Legii stało się faktem, ale po porażce w Warszawie znacznie się przybliżyło. Jeszcze żyliśmy po tym spotkaniu, ale byliśmy jak poranione zwierzę, które albo się dobije, albo pozwoli mu żyć. Jak się okazało, sami się dobiliśmy. W tamtym sezonie i Lech i Legia miała serię zwycięstw, odjechaliśmy reszcie zespołów, ale finisz był dla zespołu z Warszawy. Wtedy to przeżywałem, wracałem do tej sytuacji, zadawałem sobie pytanie czy musiałem ten wślizg zrobić? Kosa wybiegł przede mnie, pewnie akcję skończyłby strzałem, ale może Kotorowski by obronił? Takie myśli miałem w głowie przez kolejne tygodnie. Kosa do dziś jest szybki, a wtedy był w swoim absolutnym topie. Dzióbnął piłkę, a ja się pomyliłem. Czerwona karta dodatkowo bolała, wiele ich w życiu nie dostałem. Ale wtedy kara była zasłużona.
Grupa kibiców Legii, po tym meczu zebrała się pod twoim rodzinnym domem w Ursusie, gdzie mieszkali twoi rodzice i przez ponad pół godziny krzyczeli głośno - dziękujemy, dziękujemy! W rodzinie była złość, czy uśmiechy i żarty z tego powodu?
- Wiesz, że tego nie pamiętam. Może tak było ale rodziców nie było, albo mi celowo o tym nie powiedzieli. Grunt, że było kulturalnie, w euforii. Ale to teraz tak do tego na spokojnie podchodzę, wtedy mógłby się zagotować, zagrzać – szczególnie, jeśli byłbym wtedy w domu. Być może byli tam nawet jacyś moi znajomi, ale teraz się już tego nie dowiem. Na szczęście nie zostałem po meczu w Warszawie, wróciłem z zespołem do Poznania. Zresztą gdybym został i tak nie mógłbym się za bardzo ruszyć z domu, wiem z czym by się to wiązało.
Szukając jeszcze meczów Lecha z Legią w których brałeś udział trzeba wspomnieć o spotkaniu, które miało miejsce rok później. Legia wygrała 1:0 po golu Miro Radovicia. Marcin Kamiński twierdził, że był faulowany, a ty stwierdziłeś, że sędzia po ostatnim gwizdku was przeprosił za tego gola. Po meczu jednak zaprzeczyli temu i prezes Zbigniew Boniek i arbiter tego spotkania. To jak w końcu było?
- Tak, pamiętam. Hubert Wołąkiewicz wpadł do szatni po meczu i powiedział, że sędzia nas przeprosił za swój błąd przy golu. A ja idąc do strefy wywiadów przekazałem to, co usłyszałem od Huberta. Było dośrodkowanie, Kamiński miał bliżej do piłki, ale się przewrócił, z czego skorzystał Radović i strzelił gola. Wtedy nie było VAR-u, sędzia uznał że Rado nie pomógł Marcinowi w upadku i bramkę uznał. Nie spodziewałem się, że prezes Boniek zrobi z tego taką sprawę, że napisze o tym na Twitterze. Wówczas prezes bronił sędziów, z tak niepozornej sprawy zrobiła się afera.
Pod koniec pobytu w Lechu udzieliłeś wywiadu Przeglądowi Sportowemu, w którym opowiadałeś o tym, że brat kibicuje Legii i zapraszał cię na Starówkę by świętować mistrzostwo Legii. Nie wykluczałeś też tego, że kolejnym kierunkiem transferowym byłaby Legia, gdyby taka oferta się pojawiła. To z pewnością w Poznaniu się nikomu nie podobało. Byłeś zrugany za te wypowiedzi w klubie?
- Z bratem to prawda, ale tego ostatniego chyba nie powiedziałem w taki sposób, a przynajmniej tego nie pamiętam. W ankiecie na Weszło było takie pytanie o Legię i wybrałem opcję „nigdy nie mów nigdy”. Natomiast po tym wywiadzie nikt mi nie powiedział dosadnie, że przegiąłem, że tak się nie robi, ale… po mediach społecznościowych, które już wtedy działały, dało się odczuć, że tak mówić nie wypada, że tak powiedział bo to Warszawiak, że byłem w stanie coś takiego powiedzieć, bo urodziłem się w stolicy. Natomiast w tym co powiedziałem nie było żadnej złośliwości, ja Lecha szanuję, ale nigdy bym nie powiedział, że w jakimś klubie nie zagram – różnie się przecież życie układa. Kasper Hamalainen powiedział w Poznaniu, że nie zagra w Polsce i trafił do Legii. Jose Kante w Płocku powiedział, że wraca do Hiszpanii i podpisał kontrakt z Legią. Ja bym się pod ziemię zapadł w takiej sytuacji. Dlatego nigdy takich rzeczy nie mówiłem.
Potem grałeś jeszcze w Lechii, Podbeskidziu, Koronie, Zagłębiu Sosnowiec czy Widzewie. Który okres wspominasz najlepiej?
- Koronę, to było bardzo fajne 2,5 roku w Kielcach. Była dobra atmosfera, fajne wyniki, regularne występy. Wtedy na trybunach w Kielcach była też niezła frekwencja, która rosła systematycznie, na Legii kilka razy mieliśmy nawet komplet kibiców. Gdyby nie zmiana polityki klubu, to sezon bym dokończył, a tak odszedłem zimą. Ale bardzo dobrze wspominam Koronę, fajny okres, wyniki jak na ten klub dobre, ponad oczekiwania.
Patrząc na miasta w jakich grałeś, to od pewnego momentu ciągnęło się do Warszawy. Kielce, potem Łódź, następnie Pruszków, aż w końcu wróciłeś do domu.
- To prawda, tak samo mówiłem i się z tego śmiałem. Byłem w sumie i w górach, i nad morzem, zachodniej części Polski, Kielce – półtorej godziny drogi od domu, Łódź – już ledwie sto kilometrów, Pruszków to już prawie jak w domu i teraz Warszawa i Legia. Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło.
Zaskoczyła cię propozycja z Legii w tym konkretnym momencie kariery?
- Tak, nawet bardzo. Byłem przekonany, że dokończę sezon w Pruszkowie. A okazało się, że dyrektor akademii Marek Śledź zadzwonił do mnie zimą, porozmawialiśmy. Potem dwa razy zjawiłem się w Legia Training Center, zwiedziłem ośrodek treningowy i miałem przez kolejny tydzień się określić czy jestem zainteresowany tym projektem. Chodziło o jeden SMS – tak lub nie. Zdecydowałem się i potem już wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szybko dogadaliśmy się w kwestiach kontraktowych, umowa jest na 1,5 roku i przydałoby się w tym czasie zrobić awans do II ligi. Wiem jaka jest sytuacja, ile punktów brakuje do lidera (tylko pierwszy zespół w tabeli awansuje do wyższej klasy rozgrywkowej). Nie sądzę by to się udało już w tym sezonie, bo strata jest spora, ale trzeba walczyć – w piłce nie takie rzeczy się zdarzały.
Te 1,5 roku to w roli piłkarza, ale oferta może być i na dziesięć lat tylko w roli analityka czy trenera w akademii. Co by cię bardziej interesowało?
- Tak to było przedstawione, są różne ścieżki. Mnie się wydaje, że najlepiej sprawdziłbym się w roli trenera indywidualnego dzieciaków, od najmłodszych roczników. Uważam, że mam niezłe podejście, mógłbym przekazywać swoje doświadczenia chłopakom. Gdybym chciał zostać przy piłce, to jest do wyboru kilka opcji zawodowych po zawieszeniu butów na kołku. Oczywiście to wszystko propozycjr dyrektora Marka Śledzia. Kto wie, gdybym się zaangażował, sprawdził, to może bym się mocniej wkręcił, zrobił kursy trenerskie i stawiał kolejne kroki i potem pracował też z seniorami. Tylko nie wiem czy po jakimś czasie nie brakowałoby mi szatni i wyjazdów na mecze. Dlatego, póki co chcę jak najdłużej grać w piłkę jako zawodnik.
- Trener ma więcej pracy niż zawodnik. Widziałem się kilka dni temu z Przemkiem Małeckim, z którym znamy się z Poznania. Przepraszał, że do tej pory nie przyszedł i nie pogadał, ale ciągle ma coś do zrobienia i cały czas brakuje czasu. Zdaje sobie sprawę, że to mozolna i trudna praca, w dodatku zaczynałbym od zera i musiałbym zapracować na swoje nazwisko jako trener. Może start miałbym ułatwiony, ale wszystko dalej już było bez sentymentów. Przemek od dawna wiedział, że chce być trenerem, ja jeszcze takiego przekonania nie mam, ale to nie znaczy, że go mieć nie będę. Tym bardziej, że w Legii są stworzone świetne warunki do rozwoju. A sama nazwa Legia w CV otwiera wiele drzwi – tak w przypadku piłkarza, jak i trenera.
A jak pierwsze wrażenia w Legii?
- Baza treningowa robi ogromne wrażenie. Pozmieniało się też w Poznaniu i bazie we Wronkach, ale wydaje mi się, że tam jest teraz mikro, a tutaj jest makro. Tam też dużo inwestują i mają z tego owoce – sprzedają „Kamyka” za 10 milionów euro. W Legii jest to na większą skalę. Owoców może tak dorodnych jak w Poznaniu jeszcze nie ma, ale będą. Cała organizacja Legia Training Center jest mega. To przedziwne, że najlepsze warunki do rozwoju trafił mi się w momencie, gdy o rozwoju piłkarskim już nie myślę czyli na koniec przygody z piłką. W każdym klubie ekstraklasy powinny być takie warunki – może nie jeden do jednego, ale dwa boiska i budynek z siłownią i pokojami powinien działać. To byłaby taka normalność. W Legii ta baza treningowa jest w wersji zachodniej, ekskluzywnej. Podejście sztabu, analizy każdego treningu, skrupulatne zwracanie uwagi na małe rzeczy, które później składają się na całość. Ja w tym wieku mogłem pomarzyć o rozmowach z trenerami po każdym treningu, a teraz to wszystko jest, chłopaki dostają materiał wideo i mogą zobaczyć co robią dobrze, a co źle. Dzięki temu cały czas jesteś pod prądem, jesteś z czegoś rozliczany, mnie się to bardzo podoba.
A otoczka medialna? Niby to tylko drugi zespół, ale miałeś już wywiad w Canal+, byłeś w TVP Sport jako ekspert, my też rozmawiamy. W innych klubach w ekstraklasie nie dzieje się tylko w ciągu całego sezonu.
- Zdecydowanie, da się to odczuć. Byłem u Kuby Polkowskiego w Canal+, dostałem zaproszenie do TVP Sport na meczu Korony z Pogonią do studia. Gdybym dalej grał w Zniczu Pruszków, to pewnie nikt by nie zadzwonił. Byłem przecież na miejscu i telefon milczał, a w Legii jestem trzy miesiące i nagle coś zaczęło się dziać. I nie ogranicza się to do mediów, przypomniało sobie o moim istnieniu wielu znajomych, z którymi od dawna nie miałem kontaktu – choćby Maciek Tabiszewski, z którym się znamy, był lekarzem Legii, dalej mieszka w Warszawie.
Zagrałeś już w czterech meczach rezerw, zobaczyłeś że nie jest to łatwa liga. Klubowi zależy na awansie, a w szatni mówicie o tym, czy w tym sezonie nikt się na to zbytnio nie nastawia?
- Matematyczne szanse są, jest wiele spotkań do rozegrania, ale by to było możliwe, to my nie moglibyśmy się potykać i tracić punktów. A ostatnie dwa mecze zremisowaliśmy. Do końca mamy chyba 13 meczów do rozegrania, to w 11 musielibyśmy pewnie wygrać, aby dać sobie szanse na ten awans, licząc na to, że inni punkty będą regularnie gubić. Nie złożyłbym żadnej deklaracji, że będziemy blisko awansu, bo zbyt wiele drużyn jest przed nami. Dlatego przychodząc do Legii nastawiałem się na to, że awansujemy w kolejnym sezonie. Jeśli zdarzyłoby się to teraz, byłaby to dla mnie duża, pozytywna niespodzianka. Legia powinna mieć rezerwy w drugiej lidze, skoro dokonały tego już Śląsk, Lech, Zagłębie. I mnie zależy by dołączyła do tego grona Legia, i temu celowi chcę się poświęcić. Dyrektor powiedział, że chciałby dojść do I ligi – ścieżka awansu z drugiej do pierwszej ligi jest łatwiejsza niż z trzeciej do drugiej, więc kto wie. Tam awansują dwie drużyny, kolejne cztery grają baraże, a z trzeciej tylko pierwszy zespół awansuje, nie można więc pozwolić sobie nawet na chwilę słabości.
- Natomiast sama liga jest trudna, przede wszystkim ze względu na warunki. Przygotowywaliśmy się do rundy wiosennej przez dwa miesiące na sztucznej murawie i od razu w pierwszym meczu graliśmy z liderem, bez dotknięcia piłki na naturalnej nawierzchni. A boisko w Grodzisku Mazowieckim było grząskie, piłka skakała na nierównościach. Wygraliśmy, co cieszyło i smakowało, ale każdy mecz na wyjeździe tak będzie wyglądał, póki pogoda nie zrobi się letnia. A jak na takim boisku jak pierwszy stracisz gola, to ciężko później o wyrównanie. Ale trzeba to przezwyciężyć, przebić głową mur.
A jako przyszły trener obserwujesz zawodników na treningach? Kto z młodych chłopaków robi na tobie wrażenie? Patrzysz i myślisz, z niego może być piłkarz jeśli wszystko potoczy się tak, jak powinno?
- Wciąż jeszcze poznaje kolegów z zespołu, ich metrykę - bo są z różnych roczników - i sposób gry. Wiem, że to młodzi ludzie. Zawsze porównuję do siebie – ja mając 18 lat debiutowałem w ekstraklasie, a w wieku 19-20 lat miałem już wiele występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jeśli masz 19-20 lat i grasz w III lidze, to nie wiem czy nie jest to czas, by spróbować swoich sił gdzieś indziej. W Legii będzie się mega ciężko przebić do pierwszej drużyny nie mając doświadczenia. Ale widzę, że kilku chłopaków jest dobrych, którzy daliby sobie radę w II czy I lidze. Gdyby jakiś trener do mnie zadzwonił, to z czystym sumieniem mógłbym ich polecić. Mam na myśli Krajewskiego, Kiedrowicza, Dzięgielewskiego – choć on już jest nieco starszy, podobnie jak Korczakowski. Ci dwaj ostatni byli już wyżej, wiem że daliby sobie radę w wyższej klasie rozgrywkowej, tylko kwestia budowy zespołu i ich wpasowania do niego. Natomiast czy nadają się do pierwszej drużyny Legii? Nie wiem. Młodzi muszą udowodnić swoją przydatność do pierwszego zespołu.
A najlepiej to zrobić gdy dostaje sie szansę w jakimś meczu i otrzymuje odpowiedzialne zadania?
- Dokładnie tak, choć czasem by do tego doszło, trzeba mieć też trochę szczęścia. Zadebiutowałem dość wcześnie w meczu z Wisłą Kraków, ale nie byłoby tego gdyby nie kontuzje starszych kolegów. Byliśmy na ósmym miejscu w tabeli, ale goniliśmy czołówkę. Wisła była na pierwszym miejscu. Noc spędziłem z wiedzą, że będę na ławce rezerwowych, ale rano usłyszałem, że trener zaprasza mnie do siebie do pokoju. Serce zabiło mocniej, poszedłem i dowiedziałem się że zagram od początku bo Kuba Wilk w nocy zachorował, miał gorączkę, dreszcze i dlatego wskoczyłem do pierwszej jedenastki. Dowiedziałem się o tym na pięć godzin przed meczem.
- Wracając do Legii – może być tak że odjedzie Lechowi. Przewaga Rakowa jest duża. To będzie dobry czas by dać szansę młodym. Choć teraz, w najbliższych pięciu meczach, oczekiwania by gonić Raków mogą być duże, a wtedy poza Strzałkiem zagrają już bardziej doświadczeni czyli Rosołek, Nawrocki i ewentualnie jeden z bramkarzy. Trwa walka o zdobycie Pucharu Polski, tu też nie będzie miejsca dla debiutantów. Lech ma inną taktykę, chętnie daje tym młodym graczom szansę zagrania w pięciu, dziesięciu meczach. Jeśli się nie sprawdzi, to jest odsuwany, a szansę dostaje następny w kolejce. I potem dzięki temu sprzedają tych młodych za dobre pieniądze. Teraz jest taka moda iż nie kupuje się produktu, ale metrykę i potencjał. Dlatego warto dawać tym młodym chłopcom szansę. Tym bardziej, że jest do tego dobry klimat. Za moich czasów wszyscy się cieszyli jak Niedzielan strzelił gola w Nijmegen. A teraz Zieliński gra w zespole, który jest liderem Serie A, Lewandowski gra w drużynie liderującej La Liga i jest jej najlepszym strzelcem. Cała reprezentacja Polski składa się z piłkarzy występujących w zagranicznych klubach. I dlatego warto dawać młodym szansę. Polskie kluby muszą budować swoją markę jak Dinamo Zagrzeb.
Jak długo chcesz pograć jeszcze w piłkę?
- Chciałbym przynajmniej awansować do II ligi. Oby stało się to w jak najkrótszym czasie. Nie chciałbym zmieniać klubu i się rozmieniać na drobne. W Pruszkowie miewałem takie dni, że straciłem radość z piłki. Teraz w Legii wróciła mi ta radość z gry w piłkę, z trenowania. Jeśli awansujemy, to pewnie młodzi będą obudowani jeszcze lepszymi, starszymi graczami, by drugą ligę utrzymać. Plany są ciekawe, chciałbym w nich uczestniczyć jak najdłużej, o ile zdrowie będzie dopisywało.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.