News: Mateusz Żyro: Nabrałem doświadczenia

Mateusz Żyro: Kibicuję Legii, ale znowu chcę z nią wygrać

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

29.04.2022 10:10

(akt. 29.04.2022 21:01)

Mateusz Żyro spędził w Legii prawie 15 lat. Jest jej wychowankiem, wystąpił 6 razy w pierwszym zespole, a w połowie 2020 roku przeszedł definitywnie do Stali Mielec, która w sobotę (30.04, godz. 20:00) zmierzy się u siebie z "Wojskowymi". Zapraszamy na rozmowę, w której pełno wspomnień związanych ze stołecznym klubem i kilka słów przed nadchodzącym meczem.

Jeszcze w połowie lutego wydawało się, że przy takiej dyspozycji, jaką prezentowaliście w rundzie jesiennej, możecie być spokojni o utrzymanie. Tymczasem macie za sobą 9 meczów bez zwycięstwa, jesteście po 4 porażkach z rzędu. Nie o taką końcówkę sezonu wam pewnie chodziło.

– No tak, na pewno nie chodziło nam o to, aby nie wygrać w 9 spotkaniach z rzędu. Wiadomo też, co się wydarzyło w zimie, ilu zawodników nas opuściło. Wszystkim się wydawało, że będziemy mieli spokojną wiosnę i utrzymanie, ale życie pokazało, że tak nie jest. Odejście wielu piłkarzy, choroba Mateusza Maka… To się nawarstwiło i sprawiło, że jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy (obecnie na 13. w tabeli – red.). Ale cóż, taki sobie los zgotowaliśmy. Zostały cztery kolejki do końca sezonu, nasza sytuacja jest – mimo wszystko – i tak nie najgorsza, bo cały czas znajdujemy się nad strefą spadkową, mamy nad nią 4 punkty przewagi. Trzeba się jednak w końcu przełamać, jedno zwycięstwo powinno nas definitywnie uspokoić.

Mówisz o przełamaniu, przed wami niezła okazja. W sobotę zagracie u siebie z Legią Warszawa, z którą macie dobre wspomnienia od momentu powrotu do ekstraklasy. Trzy ostatnie mecze, to dwa wasze zwycięstwa i jeden remis. To pozytyw i niezły prognostyk przed tym spotkaniem.

– Dokładnie. Odkąd awansowałem ze Stalą do ekstraklasy, to mecze z Legią nam wychodzą, mamy dodatni bilans. Trzeba podtrzymać tę serię – zrobimy wszystko, żeby tak się stało. Wiadomo, spotkania z "Wojskowymi" zawsze są wyjątkowe. Sytuacja stołecznego klubu jest teraz taka jaka jest, znajduje się na takim, a nie innym miejscu (10. lokata w lidze – red.). Nie pamiętam, kiedy warszawiacy byli tak nisko w klasyfikacji na tym etapie rozgrywek, lecz w piłce takie rzeczy się dzieją, wielkie kluby też mają słabsze sezony. Ale damy z siebie maksimum, aby przedłużyć passę w rywalizacji z tym zespołem.

Potrafiliście dwa razy z rzędu ograć Legię na jej terenie, w czym też miałeś udział – zwłaszcza w meczu z pierwszej części obecnego sezonu. Zapoczątkowałeś akcję bramkową na 1:1, a potem strzeliłeś gola na 3:1, który ustalił wynik rywalizacji. Wracasz czasami myślami do tego spotkania?

– Niezbyt. Oczywiście bezpośrednio przed meczami z "Wojskowymi" wspomnienia wracają, ale na co dzień się na nich nie skupiam. 

Ale emocji po jesiennym spotkaniu pewnie nie brakowało. Bramka przy Łazienkowskiej przeciwko Legii, na oczach brata, rodziny, w mieście, z którym jesteś związany od początku życia… Niezapomniane przeżycie.

– Jak najbardziej. Chwila, którą zapamiętam do końca życia. Był to też mój pierwszy gol w ekstraklasie. Podwójny smaczek, w miejscu, w którym się wychowałem, ukształtowałem, na stadionie, na którym debiutowałem w barwach "Wojskowych". Super sprawa.

Wiadomo, jak byłem mały, to myślałem, że zdobędę bramkę dla Legii, a nie przeciwko niej... Jednak życie układa się tak, a nie inaczej. Tamto spotkanie i gol, to momenty, które zostaną ze mną na zawsze.

Można powiedzieć, że Legię pogrążyli wtedy jej byli zawodnicy. Ty strzeliłeś gola i miałeś udział przy akcji na 1:1, z kolei Maks Sitek zdobył bramkę wyrównującą, a potem dołożył asystę.

– Często tak się zdarza, że byli piłkarze strzelają gole albo mają asysty w meczach przeciwko klubom, w których występowali w przeszłości. Jak się prześledzi losy różnych zawodników, to motywacja w spotkaniach z byłymi zespołami jest trochę większa, zazwyczaj ma się coś do udowodnienia.

Jakie masz pierwsze skojarzenie związane z Legią?

– Stary stadion. Gdy chodziłem na mecze z rodzicami czy bratem, to zawsze mieliśmy miejsca na trybunie krytej. Za małolata trenowałem jeszcze na łukach starego obiektu Legii. Nie było sztucznego boiska za stadionem, tylko dwie naturalne płyty – ćwiczyłem i tam, i na salce.

W Młodych Wilkach, czyli czasach juniorskich, wyprowadzało się na boisko zawodników pierwszej drużyny – zachowały się zresztą zdjęcia z tego okresu. Kolejny etap, to podawanie piłek, a potem powoli pokonywało się następne szczeble. Marzeniem każdego zawsze był debiut i pozostanie w "jedynce". Dokonali tego nieliczni, dlatego jestem dumny, że to osiągnąłem – co prawda nie osiedliłem się tam na dłużej, ale zadebiutowałem.

Piękne wspomnienia. Znajomości i przyjaźnie, które powstały na początku przygody z Legią, przetrwały. Do dziś mam kontakt z chłopakami, z którymi zaczynałem występy przy Łazienkowskiej i tworzyłem grupę dzieciaków po pierwszym naborze. Trzymam się m.in. z Aleksandrem Wańkiem, Igorem Korczakowskim, Kamilem Ceranem, Kacprem Orłowskim, Stanisławem Ławcewiczem. Część jeszcze gra, niektórzy pokończyli kariery, ale relacje są utrzymywane od tylu lat, co jest świetną sprawą.

A jesteś na łączach z zawodnikami, którzy dalej są w Legii? Grałeś w przeszłości choćby z innymi Mateuszami – Wieteską i Hołownią.

– Czasem złapiemy się z Wietesem, powymieniamy wiadomościami z Hołkiem, z Arturem Jędrzejczykiem, znam Bartka Kapustkę. Nie są to jednak bliższe relacje, tylko sporadyczny kontakt. Przed czy po meczu pewnie chwilkę porozmawiamy. I tyle.

Zahaczmy o CLJ. Zostałeś dwukrotnym mistrzem Polski juniorów starszych, dwa razy z rzędu. Mieliście wtedy niezłą paczkę, którą dobrze zarządzał trener Kobierecki.

– Świetny okres, tworzyliśmy fajną drużynę. Trener Kobierecki powtarzał nam, że jak trafimy do seniorów, to będziemy wspominać te czasy z największym sentymentem, bo to najpiękniejsze lata. Miał rację, wypowiadając te słowa. Gdy spotykamy się z chłopakami i rozmawiamy o przeszłości, to wszyscy mówią, że było to mega przeżycie, dobrze nam szło. Dwa mistrzostwa, powroty autokarem z finałów… Byliśmy super grupą – zarówno na boisku, jak i poza nim, kontakty pozostały. Miło, że jest coś w gablocie po grze w juniorach.

Sukcesy w Centralnej Lidze Juniorów sprawiały, że mogliście rywalizować w młodzieżowej Lidze Mistrzów. Ty wystąpiłeś w trzech takich edycjach – sporo wrażeń dostarczyła zwłaszcza druga, w której grałeś z Realem Madryt, Borussią Dortmund i Sportingiem CP.

– Zgadza się. Miałem ogromne szczęście, bo gdy Legia awansowała do Ligi Mistrzów, to rocznik 1998 idealnie pasował do rozgrywek młodzieżowych. Lepiej trafić się nie dało.

UEFA Youth League to kapitalne przeżycie. Była szansa na obejrzenie stadionów, obiektów treningowych czołowych drużyn. Trafiliśmy do świetnej grupy – z Realem, Sportingiem i BVB. Fajnie się pokazaliśmy, udowodniliśmy, że nawet z topowymi markami możemy grać jak równy z równym. Mecze wyglądały tak, że nie było widać różnicy klas, zawsze brakowało nam niewiele do wygranej albo remisu. Świetne wspomnienia i wielkie szczęście, że udało mi się doświadczyć czegoś takiego. Wiadomo jak jest teraz… Legia ma trochę gorszy okres, co prawda rywalizowała niedawno w Lidze Europy, ale od kilku lat nie występowała w młodzieżowej Lidze Mistrzów.

Lataliśmy również na turnieje zagraniczne – było ich całkiem sporo. Nie wiem jak jest obecnie, być może młodsi zawodnicy też biorą udział w zawodach międzynarodowych, ale jak grałem w juniorach, to często pojawiały się takie wyjazdy. A młodzieżowa Liga Mistrzów, to… Liga Mistrzów, jak sama nazwa wskazuje. Coś pięknego. Miłym dodatkiem było także to, że jeździliśmy na mecze pierwszego zespołu i oglądaliśmy je z trybun takich stadionów, jak Santiago Bernabeu czy Signal Iduna Park. 

Galeria: Real - Legia 5:1

Z kolei ostatni mecz w UEFA Youth League zakończył się dla ciebie bramką w historycznym meczu z Ajaksem w Amsterdamie. Wygraliście 2:0, co prawda nie awansowaliście, ale był to świetny występ z waszej strony. Pewnie jeden z najlepszych, jeśli chodzi o polskie zespoły młodzieżowe na arenie międzynarodowej.

– Tak jest, trzecia edycja też okazała się ciekawa. Najfajniejsze w tym wszystkim było to, że zawsze trafialiśmy na super marki, dzięki czemu mogliśmy się z nimi sprawdzić. Pamiętam, że z pierwszego meczu w Warszawie wykluczył mnie – niestety – uraz. W rewanżu w Amsterdamie udało się wystąpić, a także strzelić gola, co było fantastyczną sprawą.

Do awansu brakowało nam tak naprawdę niewiele. Wiadomo, wtedy liczyły się jeszcze gole na wyjeździe, dlatego musieliśmy tam zwyciężyć 4:0. Byliśmy blisko trzeciej bramki – gdybyśmy ją zdobyli, to w szeregach Ajaksu byłyby ogromne nerwy. Szkoda, ale wygrana na takim terenie, z zawodnikami jednej z najlepszych szkółek w Europie, to – mimo wszystko – duże osiągnięcie. Przeciwko nam grali wówczas piłkarze, którzy występują aktualnie w poważnych ligach i klubach. Mam w pamięci m.in. Mitchela Bakkera, który do niedawna reprezentował PSG, a od tego sezonu jest w Bayerze Leverkusen, oraz Sergino Desta z FC Barcelony.

Pierwsze seniorskie doświadczenie zbierałeś w III-ligowych rezerwach pod okiem Krzysztofa Dębka.

– Tak. Trzecia liga, to – wbrew pozorom – niełatwe rozgrywki, co widać praktycznie w każdym sezonie. Wydaje się, że w rezerwach Legii występują najbardziej utalentowani zawodnicy, którzy pukają do pierwszej drużyny, ale weryfikacja na III-ligowych boiskach często okazuje się brutalna. Nie gra się tam łatwo.

Wspominam ten czas bardzo dobrze. Gdy wchodzisz do piłki seniorskiej i zaczynasz od IV poziomu rozgrywkowego w Polsce, to łapiesz doświadczenie, bo każdy zespół z tej ligi ma po kilku kumatych piłkarzy, często z przeszłością na szczeblu centralnym. Nie brakuje wyjadaczy, cwaniaków, na tym etapie różnie też bywa z sędziami i stanem muraw. Wszyscy podwójnie napinają się na Legię, bo to Legia.

Był projekt, plan, by awansować – pojawiło się kilka prób wskoczenia do wyższej klasy rozgrywkowej, ale to się nie udawało. Ta liga wcale nie jest taka prosta, niełatwo tam seryjnie wygrywać. Wyzwaniem okazują się zwłaszcza spotkania wyjazdowe, bo boiska rywali i sędziowanie to trochę inny świat. Ale dla młodych chłopaków, którzy dopiero zaczynają grę w seniorach, to niezwykle cenne i dobre doświadczenie.

Przejdźmy do "jedynki". Debiutowałeś w pierwszym zespole pod wodzą Jacka Magiery, w Superpucharze Polski przeciwko Arce Gdynia. Występ krótki, ale pewnie zapamiętany.

– Oczywiście. To był epizod, wejście na końcówkę. W jakimś pojedynku Artur Jędrzejczyk bodajże złamał rękę albo doznał urazu barku. Zastąpiłem go, pojawiłem się na murawie na ostatnie minuty. Szkoda, że nie udało się zwyciężyć po serii rzutów karnych.

Debiut przy Łazienkowskiej w wieku 18 lat… Tego jednak nikt mi już nie zabierze. Jestem z tego bardzo dumny, cieszę się, że spełniłem to marzenie. Zawsze będę za to wdzięczny trenerowi Magierze, bo to on wziął mnie do pierwszej drużyny, dał zadebiutować. Przejście do "jedynki" to moment przełomowy, bo nawet jeśli tutaj nie wyjdzie, to potem łatwiej jest się przebić gdzieś indziej.

Później dostałeś jedną szansę – w Pucharze Polski – od Romeo Jozaka, z którym byłeś też na zgrupowaniu w USA. Obóz dość pamiętny, z wieloma atrakcjami pozaboiskowymi…

– Ciekawy wyjazd, zgrupowanie w Stanach Zjednoczonych, jeszcze na Florydzie. Towarzyszyła nam świetna pogoda, w Polsce w tym czasie panowała zima. Warunki do treningu okazały się niezłe. Był tam jednak i czas na pracę, i na relaks. Atrakcji pozaboiskowych nie brakowało, fajnie poznać nową kulturę, zobaczyć różne miejsca, ale to wszystko zostało trochę za bardzo rozdmuchane w mediach. Priorytetem była piłka nożna. Koniec końców wyszło dobrze, bo sezon zakończył się dubletem. A jeśli chodzi o specyfikę niektórych obozów przygotowawczych… Jesteśmy tylko zawodnikami, nie mamy wpływu na takie rzeczy.

Dobrze wspominam Romeo Jozaka. Mówił mi, że widzi potencjał, liczył na mnie. Cieszę się, że dał mi zagrać w Pucharze Polski. Była taka sytuacja, że miałem odejść na wypożyczenie, Chorwat cały czas wstrzymywał tę decyzję, aż pod koniec okienka powiedział, że mogę tymczasowo zmienić klub – wówczas trafiłem do Wigier Suwałki. Patrząc całościowo, to utrzymywałem z nim normalny, profesjonalny kontakt – tak samo jak z jego asystentem, Deanem Klafuriciem, u którego potem dwa razy wystąpiłem w ekstraklasie, i z każdym innym trenerem.

Gdy z klubem pożegnał się najpierw trener Jozak, a potem Klafurić, to szkoleniowcem tymczasowym został Aleksandar Vuković. Zagrałeś u niego w eliminacjach Ligi Europy i w lidze, gdzie wystąpiłeś na pozycji defensywnego pomocnika.

– Dokładnie, dobry okres. To był też czas, w którym myślałem, że zacznę stawiać mocniejsze kroki w pierwszej drużynie i łapać systematyczne występy. Ale niestety, nie udało się awansować do europejskich pucharów, przez co znowu nastąpiła zmiana trenera. Przyszedł Ricardo Sa Pinto, który w ostatnich dniach okienka transferowego powiedział, żebym poszukał klubu na wypożyczenie, gdyż nie widzi mnie w swoich planach. Stało się tak, że trafiłem do Miedzi Legnica, do ekstraklasy. Po czasie mogę powiedzieć, że nie był to udany wybór, pojawiło się parę problemów zdrowotnych, ale tak czasami jest. Jestem bogatszy o to doświadczenie, zawsze mówię, że widocznie tak miało być. Dało mi to siłę na przyszłość. Jestem zadowolony z miejsca, w którym znajduję się obecnie. A życie toczy się dalej, zobaczymy, co przyniesie w przyszłości.

Mateusz Żyro

Gdybyś mógł podsumować czas spędzony w pierwszym zespole Legii, to jesteś zadowolony czy czujesz pewien niedosyt, lekki żal? Była perspektywa na trochę więcej niż 6 meczów.

– To prawda, zwłaszcza w momencie, gdy trenerem był Dean Klafurić. Chorwat mówił, że jak awansujemy do pucharów, to będę pewnie dostawał więcej szans w lidze. Stało się inaczej, takie jest życie – często przypadek czy jedna decyzja może sprawić, że idziesz w jedną albo drugą stronę.

Jestem dumny, że jako jeden z nielicznych z mojego rocznika zadebiutowałem i zagrałem w kilku meczach w Legii. To – tak, jak mówiłem – spełnienie marzeń. A że tak się to potoczyło… Cóż, widocznie tak miało być. Zawsze dawałem z siebie wszystko, poświęciłem bardzo dużo, by znaleźć się w miejscu, w którym wówczas byłem. Tak samo jest teraz. Niczego nie żałuję, zrobiłem maksimum, aby było jak najlepiej. Potem pojawiły się jednak takie, a nie inne decyzje. I tak się życie potoczyło.

Spędziłeś przy Łazienkowskiej prawie 15 lat, wliczając w to trzy wypożyczenia. Kawał czasu. Dalej kibicujesz Legii, oglądasz jej mecze?

– Oczywiście. Spędziłem tyle czasu w jednym miejscu, poznałem mnóstwo ludzi, więc nie może być inaczej. Nigdy nie będę się tego wypierał. Śledzę spotkania stołecznego klubu, obserwuję jak to wszystko funkcjonuje, wygląda. Zawsze kibicuję Legii, aby zdobyła mistrzostwo Polski. Grałem w niej tyle lat, jestem jej wychowankiem. Teraz znajduję się jednak w innym miejscu i zrobię wszystko, aby to Stal triumfowała. Życie toczy się dalej, a co przyniesie przyszłość, to zobaczymy.

Jakiej Legii spodziewasz się w sobotę? Stołeczny klub teoretycznie o nic już nie walczy.

– Oczekuję, mimo wszystko, Legii zmobilizowanej, walczącej, gdyż przegrała dwa ostatnie mecze. Wiadomo, jaką miała serię w poprzedniej rundzie, ale tej drużynie nigdy nie przystoi przegrywać kilka razy z rzędu. Myślę, że trener Vuković nie pozwoli na to, aby któryś zawodnik przeszedł obok spotkania albo wyszedł niezmotywowany na sto procent. Mimo że "Wojskowi" o nic nie grają, to na pewno będą podrażnieni dwoma poprzednimi porażkami, maksymalnie skoncentrowani. I powalczą o pełną pulę, nie zastanawiając się czy grają o coś, czy nie.

Wiadomo, Stal ma sytuację, jaką ma. Będziemy robić wszystko, gryźć trawę, jeździć na tyłkach i starać się dołożyć jakość piłkarską, która jest najważniejsza. W Mielcu będzie święto, nie ma już biletów na sobotni mecz, wejściówki się wyprzedały, co pokazuje, jak przyciąga Legia. Spodziewam się zaciętego spotkania, pełnego walki.

Półtora roku temu, przed meczem przy Łazienkowskiej (Stal wygrała 3:2 – red.), mówiłeś, że marzysz o grze w Legii… Podtrzymujesz to?

– Tak. Udzieliłem wywiadu przedmeczowego, akurat to zdanie zostało wyrwane z kontekstu i wstawione do tytułu. Ale – tak, jak mówiłem – to mój dom, a do domu zawsze chce się wracać... Spędziłem przy Łazienkowskiej tyle lat, moja rodzina jest związana z Legią, brat też występował przecież w barwach "Wojskowych". Jestem stamtąd, nigdy nie będę się tego wypierał, kibicuję tej drużynie. Wiadomo, że każdy zawodnik chciałby w niej grać, to topowy klub. Podtrzymuję to, co powiedziałem wcześniej, lecz teraz jestem piłkarzem Stali. I zrobię wszystko, aby to mielczanie zwyciężyli w sobotę.

Polecamy

Komentarze (16)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.