Czesław Michniewicz

Mecz z Lechem grą o wszystko

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

07.10.2021 10:24

(akt. 08.10.2021 12:28)

Wrzesień, początek października to w Legii zawsze trudny czas, szczególnie dla trenerów. Kiedyś Aleksandar Vuković powiedział, że nie jest trudno być trenerem Legii od listopada do czerwca, bo wtedy zespół jest już zgrany i zaczyna grać na miarę możliwości, problemy są między lipcem a październikiem. I to bez względu na to, kto aktualnie trenerem jest – zwalniani byli Besnik Hasi, Dean Klafurić, Jacek Magiera, wspomniany już „Vuko”, a teraz coraz częściej mówi się o tym, że zbliża się moment rozstania z Czesławem Michniewiczem.

Prezes i właściciel Legii powiedział ostatnio wprost, że trenerów przy Łazienkowskiej się zmienia i zmieniać się będzie. Czas pracy nie przekracza zwykle 15 miesięcy. Czemu tak się dzieje? Problem jest złożony. Ekstraklasa ma tak słabe miejsce w rankingu UEFA, że walkę o fazę grupową europejskich pucharów zaczyna już na samym początku lata, jeszcze zanim rozpoczną się krajowe rozgrywki. I są to mecze kluczowe dla klubu i jego budżetu. A ambicje w Legii sięgają wysoko – mistrzostwa Polski i gry w fazie grupowej. Oba fronty jednak jest połączyć trudno, a by było to możliwe, konieczne jest właściwe budowanie zespołu. Inaczej problem wymiany trenera będzie powracał co roku.

Budowa zespołu

Gdy rozpoczyna się walka na dwóch frontach, zespół gra co trzy dni. Nie ma wiec czasu na trening i wypracowanie czegoś nowego. Weźmy pod lupę obecny schemat w Lidze Europy. W czwartek wieczorem mecz, w piątek rozruch i regeneracja, w sobotę trening – głównie taktyka, a w niedzielę już mecz. Funkcjonując w takim systemie drużyna musi bazować na tym, co wypracowała wcześniej w rundzie wiosennej i na przedsezonowym obozie przygotowawczym. A zespół Legii bazował wówczas na wahadłowych i Bartoszu Kapustce, który potrafił jako jedyny przeprowadzić płynnie piłkę przez kolejne strefy boiska. Niestety latem odszedł Paweł Wszołek, po chwili pożegnał się z klubem Marko Vesović, a sprzedany został Josip Juranović. Każdy z nich pasował do systemu, miał liczby. Dodatkowo po znakomitym sezonie loty obniżył znacznie Filip Mladenović, a sprowadzony dla niego konkurent na obecną chwilę jest słaby i Serb po dwóch-trzech dniach zorientował się, że nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. Urazu doznał Bartosz Kapustka i okazało się, że to na czym zespół opierał się wiosną i czym wygrywał kolejne mecze, przestało istnieć.

Oczywiście klub sprowadził zmienników – Mattiasa Johanssona, który jest bardzo dobrym piłkarzem, ale niestety podatnym na kontuzje. Zagrał w czterech meczach, wszystkie w europejskich pucharach, wszystkie Legia wygrała. Zdrowie na więcej nie pozwoliło. Yuri Ribeiro dołączył do zespołu po tym jak był cztery miesiące bez klubu, a więc bez normalnych treningów. Do dziś tego nie nadrobił, na zajęciach ma problemy z dośrodkowaniem piłki w pole karne. Doszło kilka graczy w ostatnich dniach okienka transferowego – Jurgen Celhaka, Ihor Charatin czy Lirim Kastrati. Oni dopiero poznają zespół, ligę, wymagania, taktykę, kolegów – stawiają pierwsze kroki, a od razu muszą grać. Poznają ich też trenerzy, uczą się ich możliwości i nawyków. By wszystko zaczęło działać, jak należy, potrzebny jest czas, a tego nigdy w Legii nie ma.

Zawodnicy jacy trafili do Legii są o innym profilu niż byli wcześniej. Przecież Josue jest zupełnie innym piłkarzem niż Walerian Gwilia, Johansson innym niż Wszołek czy Juranović. To powoduje, że ustawienie, taktykę trzeba przemodelować lub też kompletnie przebudować, tylko że grając co trzy dni nie ma na to czasu. Dlatego transfery na walkę w pucharach powinny być dokonywane zimą, by był czas na wprowadzenie tych zawodników i by byli oni wartością dodaną i integralną częścią zespołu. Mówił o tym w jednym z wywiadów prezes Dariusz Mioduski. Czyli jest tego w pełni świadomy, ale słowa i wiedza to jedno, a rzeczywistość drugie. Nie jest to łatwe w realizacji, klub ma swoje ograniczenia, głównie finansowe i dlatego łatwiej jest robić transfery latem, kiedy ruch w interesie jest o wiele większy. Niestety zimowe okienko transferowe okazało się nieudane. Jasurbek Yaxschiboyev przyjechał nieprzygotowany, szybko doznał kontuzji, potem kolejnych, miał też COVID-19 i ramadan. Mało czasu na trening. Wszyscy kibice zauważyli, że strzelił na wypożyczeniu gola Realowi Madryt, ale mało kto zwrócił uwagę na to, że jest ściągany z boiska po 55-60 minutach – na więcej nie ma sił. W Legii się nie odnalazł, także z powodu różnic kulturowych, nie czuł się w Polsce dobrze. Nazarij Rusyn włączył tryb gwiazdora, ale tylko poza boiskiem, bo na nim był słabiutki i szybko opuścił Warszawę. Wypożyczony Artem Szabanow nie był złym piłkarzem, ale doznał urazu, poleciał leczyć się na Ukrainę i już do Polski nie wrócił. Jedynie Ernest Muci został jeszcze w klubie, ale wciąż jest materiałem na piłkarza. Musi się wiele nauczyć by grać regularnie. Jak widać więc, zimowe transfery były nietrafione i nie pomogły w walce o europejskie puchary. Trzeba więc było nadrabiać latem, ale wtedy jest niestety za późno.

Kolejną sprawą jest dobór piłkarzy. Jeśli trzeba grać co trzy dni na pełnych obrotach to organizmy zawodników muszą być do tego przyzwyczajone. Czyli piłkarze powinni na Łazienkowską trafiać z klubów, które regularnie w pucharach grają i dla graczy to chleb powszedni. Jeśli ktoś wcześniej występował w drużynie, która grała tylko na krajowym podwórku, raz w tygodniu, to przeskok na grę co trzy dni jest często tak duży, że organizm się buntuje. Często można usłyszeć, że jaki to problem grać co trzy dni, przecież w Bundeslidze czy Premiership to norma. Tak, dla nich norma i piłkarze są tam do tego przyzwyczajeni. Są też pod tym kątem selekcjonowani – zawodnik tam trafiający musi być przede wszystkim atletą, sportowcem świetnym motorycznie, który wytrzyma bez problemu nie tylko 90 minut gry, ale i 180 minut z rzędu. W Legii takich zawodników wielu nie ma. Są Artur Jędrzejczyk, Mateusz Wieteska czy Bartosz Slisz, którzy po meczu z Leicester, gdyby była taka potrzeba, mogliby zagrać kolejne 45 minut bez straty na jakości. Ale to wyjątki.

Dwie twarze Legii

Legioniści sezon grają w kratkę. Cały czas coś jest kosztem czegoś. Po tym jak drużyna wywalczyła mistrzostwo Polski a Czesław Michniewicz wypełnił główny cel, jaki przed nim postawiono, nowe priorytety zostały jasno określone – awans do fazy grupowej europejskich pucharów. Zarówno zawodnicy jak i sztab szkoleniowy usłyszeli, że teraz najważniejsze są europejskie puchary, a celem minimum jest Liga Konferencji. Udało się pokonać FK Bodo/Glimt, Florę Tallin i Slavię Praga co dało awans do Ligi Europy a więc plan został wykonany większym stopniu niż zakładano. Co więcej w grupie nazywanej przed pierwszym meczem grupą śmierci, legioniści po dwóch kolejkach są liderem – wygrali ze Spartakiem Moskwa i Leicester City. Jest to duży sukces tak zespołu jak i trenera Michniewicza, który swoim doświadczeniem i umiejętnościami analitycznymi oraz taktycznymi wydatnie pomógł w osiągnięciu sukcesu.

Niestety sprawa dużo gorzej wygląda na krajowym podwórku – przegrany Superpuchar Polski i pięć porażek w lidze. Wcześniejsze były dość pechowe – ze Śląskiem przegrana była spowodowana fatalnym zachowaniem sędziego liniowego, zaś z Rakowem tym, że w bramce stanąć musiał młody, nieograny i bez doświadczenia bramkarz. Ale ostatnia porażka z Lechią była już w pełni zasłużona, a zespół wyglądał fatalnie. Pojawiły się więc głosy, że dni trenera Czesława Michniewicza są policzone. Tym bardziej, że od dawna wiadomo, że nie ma wielkiej miłości między szkoleniowcem a prezesem. Z wypowiedzi Dariusza Mioduskiego można wnioskować, że kluczem do sukcesu jest praca pionu sportowego a nie trenera. Choć chłodne spojrzenie na trenera zmieniły nieco wyniki sportowe, za którymi przecież stoją wyniki finansowe. Legia już zarobiła ponad 7 mln euro w pucharach, a to jeszcze nie koniec. Zespół pierwszy raz od pięciu lat znalazł się w fazie grupowej pucharów i gra tam z powodzeniem. Nie udawało się to żadnemu z poprzednich trenerów za kadencji Draiusza Mioduskiego. Dlatego też Czesław Michniewicz zapracował sobie na szansę wyjścia z kryzysu.

Mecz o być albo nie być

Reformy w rozgrywkach europejskich spowodowały, że tylko zdobycie mistrzostwa Polski daje szansę gry o Ligę Mistrzów i Ligę Europy. Dlatego pięć porażek w ośmiu meczach musi martwić, niepokoić. Tym bardziej że rywale nie śpią. Lech Poznań jest liderem, gra skutecznie i powiększa przewagę w tabeli, ale w tym sezonie drużyn grających dobrze w piłkę jest więcej. Raków Częstochowa postawił na graczy wybieganych i na stabilizację i daje to efekty w postaci niezłych wyników, podobnie wygląda to w Pogoni Szczecin, bardzo dobrze w lidze radzi sobie Śląsk Wrocław z Jackiem Magierą. Limit błędów w ekstraklasie został już przekroczony, trzeba zacząć wygrywać i to seryjnie. A terminarz jest piekielnie trudny – na początek mecz z Lechem, potem wyjazd do Neapolu, a prosto z Włoch trzeba jechać do Gliwic na starcie z Piastem, który też się rozkręca. Potem jeszcze spotkanie ze wspomnianą Pogonią.

Dla Czesława Michniewicz spotkanie z Lechem Poznań prawdopodobnie będzie meczem o wszystko, o być albo nie być. Wygrana pozwoli na złapanie oddechu, niezbyt głębokiego, ale zawsze. Ewentualna porażka jednak prawdopodobnie przesądzi o przyszłości obecnego szkoleniowca. Wygrane z Lechem rozpoczynały w poprzednich latach wyjście z kryzysu zespołu i wejście na właściwy dla siebie poziom. Czy tak będzie i tym razem? Przekonamy się wkrótce. W każdym razie w Legii jest obecnie pełna mobilizacja, a jedynym celem, o którym się obecnie mówi, jest mecz z „Kolejorzem”. Dopiero po nim rozpocznie się myślenie o kolejnych spotkaniach.

Polecamy

Komentarze (454)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.