Adam Mesjasz Legia II Warszawa - Pelikan Łowicz 2:1 (1:0)
fot. Jan Szurek

Mesjasz chce pomóc Legii

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

22.04.2025 17:40

(akt. 22.04.2025 17:43)

Zanim poszedł na studia, przez rok składał znicze. Został sprzedany do innego klubu bez jego wiedzy. Współpracował z Markiem Papszunem i Mariuszem Rumakiem. Awansował na wyższy poziom rozgrywkowy z dwoma klubami z Częstochowy, czyli Skrą i Rakowem. Jego siostra to piłkarka Milanu i wielokrotna reprezentantka Polski. Zapraszamy na rozmowę z podstawowym stoperem Legii II, 32-letnim Adamem Mesjaszem, który postara się pomóc stołecznym rezerwom w wejściu do II ligi.

– Początki piłkarskie? Nie ma wielkiej historii. Po prostu zacząłem grać na podwórku, z kolegami. Potem kontynuowałem to w szkole, na zajęciach wychowania fizycznego. W wieku 6 – 7 lat dołączyłem do Ajaksu, małej szkółki w Częstochowie.

Pana siostra, Małgorzata, jest zawodniczką Milanu i wielokrotną reprezentantką Polski, a brat Wojciech był kierownikiem kobiecej drużyny Skry Częstochowa.

– Kiedyś też próbował grać w piłkę, ale mu nie wyszło. Jak ojciec odszedł, to Wojtek musiał zająć się rodziną i nie mógł uprawiać tego sportu. Kwestia futbolu przeszła na mnie. Mi się udało, a potem w te ślady poszła moja siostra i córka brata.

Pierwszym większym klubem, do którego pan trafił, był Ruch Chorzów. Jak wyglądały kulisy transferu?

– Wszystko zaczęło się od powołania na kadrę Śląska. Był tam szkoleniowiec Ruchu i tworzono klasę dla chłopaków z całego województwa. Próbowano ściągać tych lepszych, którzy nie bali się mieszkać w internacie w młodym wieku. Na początku tylko trenowałem, wciąż rozgrywając mecze w Częstochowie. Potem przeniosłem się do Chorzowa, gdzie spędziłem całe gimnazjum i liceum.

Później reprezentował pan Wyzwolenie Chorzów, Skrę Częstochowa, LKS Kamienica Polska i Polonię Poraj. Skąd tak nieoczywiste kierunki w wieku 18 – 21 lat?

– Trener, który prowadził mnie w Ruchu przez cały okres, przeszedł do Wyzwolenia i chciał mnie spróbować w seniorach, w IV lidze. Zostałem wypożyczony. Potem trafiłem do III-ligowej Skry, w której złapałem kontuzję i za wiele nie grałem. Później, bez mojej wiedzy, sprzedano mnie do klubu z Kamienicy Polskiej, gdzie w miarę wyróżniałem się w IV lidze. Na tym szczeblu występowałem też w Polonii. Następnie otrzymałem zaproszenie na testy do Rakowa – spędziłem tam tydzień, spodobałem się, podpisałem kontrakt i tak się zaczęła moja przygoda na poziomie centralnym.

Czy między Ruchem Chorzów a Rakowem Częstochowa były myśli i działania związane z tym, by np. znaleźć nową pracę, dorobić sobie?

– Tak, jasne, miało to miejsce. Musiałem sobie jakoś radzić, by więcej zarabiać. Wiadomo, jak to jest grając w IV ligach w tak młodym wieku. Wstawałem rano, szedłem do pracy, wracałem do domu na obiad, a potem miałem trening. Zajęcia piłkarskie odbywały się 3 – 4 razy w tygodniu, plus mecz w weekend.

Jak długo i gdzie pan pracował?

– Zanim zacząłem studiować, chodziłem do pracy przez około rok. Składałem znicze. Dość nietypowe zajęcie, ale u znajomego, w dodatku miałem blisko domu.

Grał pan w pierwszym zespole Rakowa w latach 2016 – 2018, awansował z II do I ligi. Podejrzewam, że sentyment do klubu jest spory, tym bardziej mając na uwadze ostatnie sezony w jego wykonaniu.

– Tak, jest sentyment. Jestem z Częstochowy, to klub z mojego miasta. Teraz mam dwie drużyny, które oglądam – Raków i Legię.

Nie ma co szukać podobieństw między ówczesnymi a obecnymi "Medalikami". Wtedy praktycznie budowano klub w profesjonalny sposób od typowej II ligi. Teraz – mając podstawową wiedzę, jak tam jest – w ogóle nie da się znaleźć porównań.

Miał pan okazję grać u trenera Marka Papszuna. Jak pan go wspomina? Macie może kontakt?

– Nie mamy kontaktu, ale myślę, że moglibyśmy chwilę porozmawiać, jakby była okazja się spotkać. Miło go wspominam. To dobry szkoleniowiec. Wiadomo, w Rakowie na początku musiał sobie wszystko poukładać po swojemu – tak, by mu pasowało i miał ludzi, którzy zawsze mu pomogą i maksymalnie oddają się pracy. Trener Papszun dużo poświęcił, by dojść tu, gdzie teraz jest.

Jest element, którego szczególnie się pan nauczył pod okiem trenera Papszuna?

– Gdy przychodziłem do Rakowa, nie miałem zbyt bogatego CV, ale trener dość mocno poukładał nas taktycznie. Każdy wiedział, co ma robić na boisku i jak się zachowywać w każdej sytuacji – zarówno na swojej pozycji, jak i na pozostałych.

Pierwszą część 2019 roku spędził pan w Pogoni Siedlce.

– Zmieniłem otoczenie, bo mniej grałem w Rakowie. To była moja decyzja, by przejść na wypożyczenie do Siedlec. Miałem dobrą rundę w Pogoni i zgłosiła się Odra Opole. Zadzwonił do mnie trener Mariusz Rumak i powiedział, że chciałby mnie w zespole. Zgodziłem się na transfer, podpisałem kontrakt. Niestety, szybko zwolnili wspomnianego szkoleniowca, a z kolejnym nie było mi po drodze. Musiałem rozstać się z klubem.

Trafiłem do Skry. To była moja inicjatywa. Chciałem wrócić do Częstochowy, gdyż postanowiliśmy z żoną, że kupimy tam mieszkanie i zamieszkamy. Po prostu było nam wygodniej.

W Skrze nigdy nie było jakoś wybitnie, nie było kapitalnych warunków – zawsze korzystaliśmy ze sztucznego boiska – ale udało nam się awansować do I ligi poprzez atmosferę, waleczność, jakość i ludzi, którzy tam byli. Cieszyliśmy się z wejścia na zaplecze Ekstraklasy – mam nadzieję, że ta drużyna jeszcze tam wróci. Miło byłoby mieć taki klub, który jest bliski sercu, w I lidze.

Jak wyglądało odejście ze Skry?

– Klub chciał troszkę odmłodzić skład i zejść z budżetu, by było ich stać na większą kadrę z mniejszymi pensjami. Bardziej chodziło o kwestie finansowe, bo wiadomo, że często pojawiały się zaległości. Sprawy sportowe? Nie mogę powiedzieć, że pod tym kątem było coś nie tak.

Odezwali się do mnie z drugiego zespołu Rakowa. Chcieli, bym pomógł młodzieży w utrzymaniu w III lidze. Niestety, to się nie udało – albo i stety, bo dzięki temu trafiłem do Legii II.

Legia II Warszawa - Warta Sieradz 0:1 Adam Mesjasz
Adam Mesjasz. Fot. Marcin Szymczyk

Trenerem rezerw Legii jest Filip Raczkowski, a dyrektorem akademii Marek Śledź, którzy wcześniej pracowali w Rakowie. Zakładam, że takie połączenie pomogło w transferze do stołecznego klubu, bo przecięliście się w Częstochowie.

– Zgadza się. Gdy grałem w pierwszym zespole Rakowa, to obaj panowie byli już w Częstochowie. Znaliśmy się. Wiedzieli, jakim jestem zawodnikiem i człowiekiem, i jaką mogę wnieść wartość do drużyny – nie tylko sportową, ale też taką, by pomóc młodym chłopakom w rozwoju i trzymać szatnię w ryzach.

Kto pierwszy zadzwonił z propozycją?

– Trener Raczkowski spytał o moje plany po spadku z rezerwami Rakowa i czy byłbym zainteresowany przenosinami do Legii II. Nie chciałem grać w IV lidze, więc taki transfer był mi jak najbardziej na rękę. Umówiliśmy się na spotkanie, przyjechałem do LTC, opowiedzieli mi o wszystkim. Doszliśmy do wniosku, że dla obu stron będzie to korzystne rozwiązanie.

To była pierwsza oferta z Legii II. Kiedyś dyrektor Śledź, pracując jeszcze w Częstochowie, proponował mi przejście do rezerw Rakowa, ale wtedy grałem w I lidze i to nie był ten czas.

Podpytywał pan kogoś o Legię przed transferem?

– Rozmawiałem z Karolem Noiszewskim, który grał w Legii. Opinia jest jedna – tu znajduje się młodzież na wysokim poziomie. Jeśli wchodzisz do rezerw, to widać, że młodzi zawodnicy poprawiają swoją jakość i nikt nie jest w LTC z przypadku. Ci piłkarze przechodzili sporą selekcję i mają naprawdę duże umiejętności. 

Którzy zawodnicy zrobili na panu największe wrażenie?

– Na pewno ci, którzy trafiają do pierwszego zespołu. Widzę to nie tylko ja – trenerzy i wszyscy w klubie dostrzegają, kto ma największe umiejętności. Tacy zawodnicy grają w III lidze i trenują z "jedynką" – myślę, że to kwestia czasu, aż dostaną w niej szanse. Jest spora grupa piłkarzy, którzy mają wielką jakość, by spokojnie przedostać się do Ekstraklasy lub wyżej.

Nie chcę wymieniać nazwisk. Jak ktoś ogląda nasze mecze czy śledzi ich kariery, to myślę, że spokojnie zauważy, kto jest wart większej uwagi.

Grał pan na środku obrony z takimi zawodnikami, jak Marco Burch, Rafał Boczoń, Bartek Dembek, Julien Tadrowski czy Janek Leszczyński. To różni piłkarze, w różnym wieku. Jak się panu układała/układa współpraca z tymi stoperami?

– Myślę, że bardzo dobrze. Każdy daje odpowiednią jakość, ma niezłe umiejętności. Nikt nie jest tu z przypadku. Nie było nikogo, kto nie dawałby rady. Pozostaje tylko to, na kogo stawia szkoleniowiec. Zawsze dopasowuję się do danego piłkarza i jego profilu. To kwestia treningu, by solidnie się zgrać.

Współpraca wygląda całkiem obiecująco, ze wszystkimi. Każdy ma lepsze i słabsze strony – zawodnik kompletny nie występowałby w rezerwach. Z kim najlepiej gra mi się na stoperze? Nie ma faworyta, choć wiadomo, że młodsi mają potencjał, umiejętności. Myślę, że to tylko kwestia mentalna, by rywalizowali na wyższym szczeblu.

Z miejsca wskoczył pan do składu rezerw Legii. Spodziewał się pan tego, że z marszu wywalczy miejsce w jedenastce, w której jest przeważnie dwóch – trzech starszych piłkarzy?

– Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, co zastanę. Dopiero po pierwszych treningach wiedziałem mniej więcej, czego mogę się spodziewać. Dla mnie to tylko kwestia szkoleniowca, na kogo postawi i jaki profil zawodnika mu odpowiada – czy z dobrym wyprowadzeniem, grą piłką czy dalszym podaniem.

Czy spodziewałem się, że tak szybko wywalczę miejsce w składzie? Nie do końca, bo dość późno dołączyłem do zespołu, ale cieszę się, że tak się stało. Niestety, 7 kwietnia doznałem kontuzji. Rezonans wykazał pęknięcie kości strzałkowej. Czeka mnie kilka tygodni przerwy.

Gdy trafiał pan do Legii II, to z możliwością przyszłego realizowania się też jako trener?

– Na razie umowa jest stricte zawodnicza. Co będzie w przyszłości? Zobaczymy. Mam 32 lata i trzeba się zastanawiać, co dalej. Cały czas nad tym myślę. Gdybym chciał pełnić rolę trenera, to musiałbym zostać tu na dłużej. Jeśli nie będę dawał już tyle jakości na boisku, ile bym chciał, to trzeba będzie porozmawiać z żoną i podjąć decyzję, co dalej.

Pojawiły się już może takie rozmowy w klubie, nawet wstępne?

– Było zapytanie, czy chciałbym i czy byłaby taka opcja, ale – jak wspomniałem – muszę się nad tym zastanowić. To kwestia otwarta.

Stara się pan podpowiadać młodszym zawodnikom na boisku i poza nim – zarówno w kwestiach piłkarskich, jak i innych?

– Jak najbardziej. Mam doświadczenie i moją rolą w zespole jest to, by jak najwięcej pomagać młodym zawodnikom. To im się przyda, by ich kariery rozwijały się jak najlepiej.

Na czym, mówiąc konkretniej, polega ta pomoc?

– Przede wszystkim, chodzi o boisko. Jeśli zauważę, że coś jest nie tak albo ktoś mógłby zrobić coś solidniej, to staram się to powiedzieć – lepiej, by nie krzyczeć i nie mówić takich kwestii przy wszystkich, tylko np. przy zejściu z boiska. Wówczas można powiedzieć danemu zawodnikowi, by lepiej się ustawił czy bardziej coś przewidział.

Konkretnych przykładów nie podam, ale zdarzają się sytuacje, że podchodzę do kogoś i przekazuję pewne wskazówki. Zawsze coś może się przydać. Jeśli któryś piłkarz stwierdzi, że moja rada będzie pomocna, to może weźmie to do siebie i będzie mu się lepiej grało.

Jak ocenia pan wasz zespół na tym etapie sezonu? Na razie wygląda to nieźle wynikowo, jesteście blisko lidera, cały czas walczycie o II ligę, o której marzy wiele osób.

– Nasza drużyna ma bardzo duży potencjał. Już w sparingach pokazaliśmy, że możemy ogrywać II-ligowców. Chłopaki mają spore umiejętności. Jeśli chodzi o kwestię awansu, to podchodzimy do każdego meczu z osobna – nie patrzymy na to, co będzie później. Chcemy wygrywać wszystkie spotkania. Czas pokaże, czy takie podejście jest dobre, czy nie.

Nie ukrywam, że dobrze byłoby wywalczyć kolejny awans w mojej karierze, ale zostało jeszcze dużo meczów, wszystko może się wydarzyć. Skupiamy się na najbliższym rywalu. Weszliśmy w tę rundę tak, jak zaplanowaliśmy. Chcemy wygrywać każdy kolejny mecz.

Trener Raczkowski też ma takie podejście, ale pewnie tematy potencjalnego awansu zaczynają się pojawiać w szatni, zwłaszcza po wygranych meczach. 

– Pewnie każdemu coś tam świta w głowie, ale w drużynie nie poruszamy tej kwestii, by niepotrzebnie się nie nakręcać, bo można się szybko sparzyć i nic z tego nie będzie. Staramy się na spokojnie podchodzić do najbliższego meczu, analizować nadchodzącego przeciwnika i wygrywać z każdym.

Co uważa pan za wasze mocne strony?

– Bardzo dobrze operujemy piłką. Każdy wie, jak poruszać się po boisku i rozumie taktykę, jaką nakreśla trener. Dzięki temu łatwiej nam grać futbolówką, stwarzać wiele sytuacji i mieć przewagę. Co moglibyśmy poprawić? To raczej nie mnie o tym mówić. Szkoleniowiec wszystko analizuje – nie mam jeszcze takich papierów, więc wolałbym nie opowiadać takich rzeczy.

Dużą przewagę daje nam to, że mamy dobry sztab. Każdy zawodnik ma analizy indywidualne, są mu pokazywane błędy i dobre rzeczy, które musi pielęgnować. To nam bardzo pomaga. Dzięki temu wiemy, co mamy robić i rozwijamy się. Z każdym meczem i treningiem idziemy do przodu. Nie stoimy i nie myślimy, że jest tylko dobrze. Nawet, jak wygrywamy, to pragniemy czynić postęp i być jeszcze lepsi.

Polecamy

Komentarze (18)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.