News: Michał Pazdan: Moja forma jest niestabilna

Michał Pazdan: Spędziłem w Legii najlepszy czas w karierze

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

13.05.2022 09:00

(akt. 13.05.2022 22:31)

Michał Pazdan spędził w Legii 3,5 roku – zdobył z nią trzy mistrzostwa oraz dwa Puchary Polski, grał w Lidze Europy i Champions League. Obecnie reprezentuje Jagiellonię Białystok, z którą w piątek (13.05, godz. 20:30) zmierzy się stołeczny klub. Zapraszamy na rozmowę z 34-letnim stoperem, nie zabrakło w niej m.in. wspomnień z Łazienkowskiej.

Jagiellonia ma za sobą pięć meczów bez wygranej i nie zaklepała jeszcze utrzymania. Nastroje w szatni nie są pewnie najlepsze, bo mieliście kilka szans, żeby już wcześniej zapewnić sobie byt w ekstraklasie.

– Remis z Wisłą w Krakowie wbrew pozorom nie był zły, bo wszystko poukładało się tak, że sytuacja jest klarowna. Wiadomo, szanse (na spadek – red.) są, ale naprawdę znikome. Nie wygraliśmy od pięciu spotkań, zdobywaliśmy pojedyncze punkty. Ogólnie cała druga runda jest bardzo trudna, nierówna w naszym wykonaniu, natomiast teraz wracają do nas zawodnicy po kontuzjach. W końcu będziemy mieli taki zespół, który grał jesienią, co oznacza, że jakość piłkarska na pewno się zwiększy.

W piątek zmierzycie się z Legią, w której grałeś w przeszłości. Przed jesiennym meczem z tym klubem mówiłeś, że czujesz lekkie podekscytowanie. Teraz też tak jest?

– Nie mam już 18 lat, przez co podchodzę do tego na spokojnie. Natomiast pierwsze spotkanie z "Wojskowymi" na Łazienkowskiej po pobycie w Turcji było przyjemną sprawą. Teraz jest jednak końcówka sezonu, trzeba się skupić przede wszystkim na sobie. I tak podchodzę do nadchodzącej rywalizacji.

Jesienią jedynego gola przy Łazienkowskiej strzelił Mattias Johansson, który występował w lidze tureckiej wtedy, co ty.

– Z tego co mi się wydaje, to wówczas mieszkaliśmy chyba w tym samym bloku – większość chłopaków z Ankaragucu i Genclerbirligi była bowiem z podobnego osiedla. Wiem, że w tamtym okresie miał udaną rundę, obserwowałem kilka meczów z jego udziałem. Kojarzyłem go z ligi tureckiej, ale zbyt wiele tam nie pograł, aby mocniej wpadł w oko. Wszyscy wiemy, jaki to zawodnik, więc nie ma co go oceniać – nie jestem zresztą od tego. Spotkaliśmy się, lecz się nie znamy, nie rozmawialiśmy ze sobą.

W Turcji rywalizowałeś też przeciwko Josue.

– Tak, pamiętam go, grał w Akhisarsporze. Widać było, że jest bardzo dobry z piłką. Jest coś w tym, że jak do ekstraklasy trafi zawodnik, który trochę się wyróżnia na tle piłkarskim, to od razu się o nim mówi, bo nasza liga jest bardziej fizyczna niż techniczna. Widać, że w tym roku złapał formę, daje jakość.

Michał Pazdan Josue

Spędziłeś w Legii 3,5 roku. Jakie masz pierwsze skojarzenia związane z tym klubem?

– Byłem w Legii w końcówce jej dobrych czasów. Wywalczyliśmy trzy mistrzostwa, dwa Puchary Polski, graliśmy w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Może raz czy dwa nie awansowaliśmy do fazy grupowej, ale ogólnie ten okres wspominam super. Cieszę się, że występowałem przy Łazienkowskiej właśnie w tamtym, niezwykle udanym momencie. Jeśli chodzi o piłkę klubową, to z "Wojskowymi" najwięcej zdobyłem i grałem na najwyższym poziomie. Czas spędzony w Warszawie kojarzy mi się z sukcesami. Bardzo fajne lata.

Szczególnie udane były zwłaszcza rozgrywki 2015/16 i 2016/17, w których rywalizowaliście odpowiednio w fazie grupowej Ligi Europy oraz Champions League.

– Wydaje mi się, że pierwsze dwa sezony w Legii okazały się chyba najlepsze w mojej karierze. Nie dość, że trzymałem bardzo dobrą formę, to w ciągu dwóch lat pojawiło się sporo sukcesów i fajnej, solidnej gry.

Wiele osób pamięta twoje pojedynki z Cristiano Ronaldo – zarówno w Lidze Mistrzów, jak i na EURO.

– Zawsze się śmieję, że jeżeli mówi się na mój temat, to kojarzy się mnie z 2-3 sytuacji. Uważam, że tamten okres gry w Legii był – po pierwsze – bardzo dobry piłkarsko, a po drugie owocny pod kątem trofeów. Miło czasami powspominać.

Rok 2016, głównie ze względu na mistrzostwa Europy, przyniósł tobie dużą rozpoznawalność. Opowiadałeś kiedyś, że ludzie patrzyli, co wkładasz do koszyka w sklepie. Była to jednorazowa, dziwna sytuacja?

– Nie, pojawiło się mnóstwo różnych absurdalnych historii. Nie ukrywam, że rozpoznawalność była duża, lecz to normalne. Sytuacja wokół mnie się zmieniła, należało się skupić przede wszystkim na grze. Wiadomo, pamięta się rozmaite rzeczy niezwiązane z piłką, ale po jakimś czasie uważam, że przejście do Legii z Jagiellonii okazało się bardzo dobrym wyborem.

Michał Pazdan: Nie robię niczego na pokaz

Trzeci sezon przy Łazienkowskiej zwieńczyłeś dubletem, ale zabrakło awansu do europejskich pucharów.

– Pamiętam, że wywalczyliśmy mistrzostwo w ostatniej kolejce. Wówczas najpierw prowadził nas Romeo Jozak, a potem "Klaf" (Dean Klafurić – red.). W końcówce rozgrywek 2017/18 na nas nie stawiano, mówiło się, że nie mamy szans, a wygraliśmy 5 z 6 ostatnich spotkań i sięgnęliśmy po tytuł. To też nie było łatwe, ale mieliśmy akurat taką ekipę pod kątem mentalnym, że zmobilizowaliśmy się, zapomnieliśmy o innych sprawach i skupiliśmy się jedynie na meczach. I fajnie, że się udało, bo ówczesny sezon od początku okazał się niełatwy. Mimo że na starcie mieliśmy dużą stratę, to wróciliśmy do gry i ostatecznie zajęliśmy pierwsze miejsce w lidze. Do tego dołożyliśmy Puchar Polski, więc zdobyliśmy dublet i zarazem wszystko, co było możliwe. Wiadomo, pojawił się falstart w eliminacjach europejskich pucharów, który zapoczątkował kilkuletnią nieobecność w fazie grupowej.

Uważam, że pierwsze trzy sezony były naprawdę okej, natomiast końcowe pół roku za kadencji Ricardo Sa Pinto okazało się dla mnie – trzeba powiedzieć – nieudane. Z mojej perspektywy nie wspominam dobrze tego okresu. Ostatnie półrocze w Warszawie było dla mnie nowością. W wieku 30-31 lat doświadczyłem pierwszej sytuacji, w której nie pojawiałem się na murawie, co okazało się lekkim szokiem i dziwną sprawą. Na pewno trudny czas dla mnie i dla rodziny z punktu widzenia mentalnego.

Koniec końców zmieniłeś klub.

– Było mi to potrzebne, bo po 11 latach w ekstraklasie czułem wewnętrznie, że muszę spróbować czegoś nowego. I to nie miało znaczenia czy byłbym zawodnikiem Legii, Jagiellonii czy Górnika. Po prostu sądzę, że był to odpowiedni moment na zmiany.

Podsumowując, spędziłem w Legii bardzo fajny okres, jedynie ostatnie półrocze okazało się – z mojej perspektywy – najbardziej nieudane w karierze. Natomiast pierwsze sześć miesięcy w Ankaragucu było paradoksalnie najlepsze w piłce klubowej, co zaowocowało fajnym kontraktem na kolejne lata w Turcji. Wybory w futbolu są czasami dziwne, ale tak to wygląda. Można powiedzieć, że w ciągu roku przeżyłem indywidualnie najgorszą i najefektywniejszą rundę.

Do Turcji mogłeś trafić już wcześniej, tuż po EURO 2016. Troszkę szkoda, że transfer do Besiktasu nie wypalił?

– Tak, zarówno z punktu widzenia piłkarskiego, jak i finansowego. Wówczas nie czułem jeszcze, że Besiktas to duży klub, ale gdy przyleciałem do Turcji, to grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, miał chyba najlepszy okres w historii – i jeszcze na dodatek pojawiła się wtedy ta oferta. Wszystko działo się szybko, Igor Lewczuk przeszedł do Bordeaux i nie było zbytnio czasu na decyzje.

Jakby temat pojawił się dwa-trzy dni wcześniej, to podejrzewam, że transfer raczej doszedłby do skutku, bo byłem przekonany o przenosinach do Turcji. Był to jednak ostatni dzień okienka, z czego chyba tylko pół na wybory, więc byłby to szybki strzał. Nie chodziło nawet o pieniądze, tylko o to, że jest awans do Ligi Mistrzów, a odchodzi dwóch stoperów… Sytuacja wewnętrzna klubu wyglądała tak, że w zasadzie nie było piłkarzy na zmianę.

Po latach uważam, że o ile mogłem zyskać finansowo gdzieś indziej, to w Legii zdobyłem trofea i grałem w Lidze Mistrzów. Z jednej strony ciekawie byłoby występować w Besiktasie przez np. 2-3 lata, a z drugiej okres w Warszawie okazał się bardzo interesujący pod kątem piłkarskim. Nie patrzę na to zero-jedynkowo, bo spędziłem w Legii – co powtórzę – najlepszy czas w karierze.

Masz w głowie jakiś inny moment, nieoczywisty sukces, którego doświadczyłeś przy Łazienkowskiej?

– Byłem zadowolony przede wszystkim z tego, że w trzech sezonach z rzędu zagrałem po prawie 40 spotkań. Gdy na początku występujesz co trzy dni, nie jest łatwo utrzymać dyspozycję z meczu na mecz. We wspomnianym okresie non stop grałem, znajdowałem się w rytmie, nie miałem dłuższych przerw. Wiadomo, nie zawsze wszystko wychodziło, ale z perspektywy czasu uważam, że poświęcenie w tych trudnych momentach ligi było ważne. Odrzuciłem wszystkie inne dekoncentrujące rzeczy i w całości skupiłem się na piłce, z czego się po czasie bardzo cieszę.

Jesteś na łączach z zawodnikami, trenerami, osobami, z którymi współpracowałeś w Legii?

– Trzymam kontakt z "Jędzą", "Wietesem", Konradem Paśniewskim (kierownik drużyny – red.), zawsze miałem bardzo dobre relacje z "Vuko", który pełnił wówczas rolę asystenta. Reszta składu mocno się zmieniła. Podejrzewam, że jakbym przyjechał teraz na nową bazę, do LTC, to czułbym się dziwnie, bo wszystko zostało wymienione.

Przyjemnie też pogadać z Izą Kruk (rzeczniczka Legii – red.) czy z ludźmi na stadionie, z którymi dyskutowaliśmy przed czy po meczach. Stare czasy zawsze miło powspominać. Jednak nie wiem dokładnie, co jest teraz, nie chcę jeździć do klubu i pokazywać się na siłę. Mam tam fajnych znajomych, z którymi jestem na łączach – jak będzie możliwość, to chętnie udam się do stolicy, by z nimi porozmawiać. Ale – tak, jak mówię – bardzo dużo się tam zmieniło i nie wiem, jakbym się teraz czuł na miejscu.

Wspomniałeś o "Vuko". Dwa lata temu mówiłeś, że zdobycie przez Legię mistrzostwa okazało się sporą zasługą Serba. Teraz można powiedzieć, że był on kluczem do utrzymania, bo podjął się trudnej misji, podołał. To człowiek, który zna stołeczny klub od podszewki.

– Zgadza się. Gdy reprezentowałem barwy "Wojskowych", to było czuć, że Aleksandar Vuković to Legia. I to nie na pokaz. "Vuko" czy "Rado" (Miroslav Radović – red.) to obcokrajowcy, lecz dało się zauważyć, że są legionistami, od początku identyfikowali się z Łazienkowską.

Szanuję ludzi, którzy nie robią nic na pokaz. Było widać, że są z klubem na dobre i na złe. Takie osoby zawsze się ceni. Dzisiejszy futbol jest troszkę inny niż kiedyś, dlatego respekt jest dla mnie najważniejszy.

News: Michał Pazdan: Do Bydgoszczy z podniesionymi głowami

Zdarza ci się oglądać mecze Legii?

– Oczywiście, że tak. Gdy mieszkałem w Turcji, to cały czas śledziłem spotkania Legii. Widziałem też słabsze momenty. W pewnym okresie, będąc w Ankarze, zastanawiałem się: "Kur.., co się dzieje". Człowiek przyzwyczaił się do sukcesów Legii, identyfikował się wcześniej ze zwycięstwami. Był to bardzo udany czas piłkarski, ale i prywatny, bo nie ukrywam, że niezwykle dobrze wspominam życie w Warszawie.

Jakiego spotkania spodziewasz się w piątek? Legia zapewniła już sobie matematyczne utrzymanie, a wy jeszcze o nie walczycie.

– Na pewno mecze Legii z "Jagą" w ostatnim czasie wzbudzają spore zainteresowanie. Jeśli chodzi o nas, to pierwszy raz mamy taką sytuację, że większość zawodników jest zdrowych. Przez całą wiosnę po 4-5 piłkarzy z "jedynki" nie pojawiało się na murawie, co potem rzutowało na tym, że ta runda okazała się nierówna. Gra jesienią, a w drugiej części sezonu bardzo się różniła. W ogóle nie było stabilizacji, co jest spowodowane zmianami – nie tylko w drużynie, ale i w zarządzie. Zostało wymienione praktycznie wszystko: od prezesa, po dyrektora sportowego, trenera. Do tego pojawiły się trzy kontuzje kluczowych graczy, a zmian piłkarskich nie było zbyt dużo – dopiero później dołączyło do nas dwóch zawodników z ligi ukraińskiej.

To dla Jagiellonii bardzo trudny, nierówny sezon, ale ostatecznie spotkanie z Legią zapowiada się ciekawie.

Polecamy

Komentarze (31)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.