News: Michał Żewłakow dyrektorem Zagłębia? "Pierwsze słyszę..."

Michał Żewłakow: Podejrzewam, że wejście do szatni jest teraz bardziej elastyczne niż kiedyś

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Kanał Sportowy

20.04.2020 14:00

(akt. 20.04.2020 14:02)

- W przeszłości, uwaga od pani czy pana woźnego powodowała, że człowiek miał świadomość, że zrobił coś złego. Podejrzewam, że teraz uczniowie w szkole nie patrzą na woźnego w ten sam sposób, co ludzie sprzed 30 lat. Wszystko się trochę spłaszczyło. Wejście do szatni w latach 90. opierało się na rozmowie. W dzisiejszych czasach każdy ma telefon, rozpiskę, przychodzi do klubu godzinę przed treningiem... Idzie się rozciągać, rolować czy korzysta z siłowni. Wcześniej, w klubach siłowni czasami nawet nie było albo była ona zajęta przez inną drużynę – mówił w programie "Liga Pl" w Kanale Sportowym Michał Żewłakow, były piłkarz i dyrektor sportowy Legii Warszawa.

- Wejście do szatni piłkarskiej, za moich czasów, można nazwać falą wojskową. Starsi zawodnicy wiedli prym, młodsi musieli się dostosować, byli sługusami. Sprzęt przynieść, pozamiatać. To, co powiedział starszy kolega, było jak amen w pacierzu. Przy dzisiejszych szatniach można znaleźć pewnie gabinet masażu, fizjoterapeutów, dietetyków, psychologa, czasami nawet miejsce do spożywania posiłku po treningu… Tego nie da się porównać. Wchodziłeś do pokoju, w którym wisiały sznurki, wietrzyły się ortaliony. W tej szatni, do której wchodziłem, było czuć zapach skarpetek, potu i ciężkiej pracy. Obecnie to nie do pomyślenia. Pierwszą pensję poświęciłem na przysłowiowy browar dla starszych piłkarzy. Było to poniekąd tzw. wykupienie miejscówki w szatni.

- Gdy kończyłem grę w ekstraklasie, szatnia Ruchu Chorzów przypominała bardziej skansen piłkarski niż obecne szatnie klubów europejskich. Teraz, w porównaniu do przeszłości, szatnie drużyn ligowych to 6-gwiazdkowe hotele.

- Wchodząc do szatni byłem wychowywany przez Dariusza Dziekanowskiego, Andrzeja Łatkę czy Dariusza Wdowczyka, który wracał z Anglii. Wprowadzał mnie Dariusz Dźwigała, który zaczynał w tym klubie, co ja - w Drukarzu Warszawa. Podczas wejścia na trening nie było jednak taryfy ulgowej. Nie chodziło tylko o to, żeby młody pokazywał potencjał. Miał nie tracić piłek i w ten sposób dorastał z miesiąca na miesiąc. Kiedy zaczynałem grać w ekstraklasie, jednym z asystentów szkoleniowca był Wojciech Jagoda, człowiek bezpardonowy, za dużo nie dyskutował. Jak coś zaświtało mu w głowie to mówił: "tak trzeba zrobić". Trenerem Polonii Warszawa, w której wówczas występowałem, był Stefan Majewski. Pamiętam, że jednym z poważniejszych meczów, przed którym nie mogłem zasnąć, okazały się derby z Legią Warszawa. Dlaczego? Musiałem upilnować Wojciecha Kowalczyka. Dla mnie to było jak wyrwanie z łóżka o 4 rano i bieganie testu Coopera. Przegraliśmy 1:2. Pamiętam, że Wojtek strzelił w poprzeczkę, ale bramki nie zdobył.   

Polecamy

Komentarze (25)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.