Domyślne zdjęcie Legia.Net

Między futbolem a ruletką

Marcin Szymczyk

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna

16.02.2008 08:58

(akt. 21.12.2018 04:49)

- Patrzę na Marriott, widzę kasyno. Widzę w telewizji Pałac Kultury, myślę o kasynie - powiedział nam Kamil Grosicki - do niedawna piłkarz Legii Warszawa. Teraz będzie występował w FC Sion, bo tam nie żałują pieniędzy, a on musi spłacić około 350 tysięcy złotych długu. Nieźle jak na 19-letniego chłopaka. Kamil nie wyjechał do Szwajcarii dla sportowych trofeów, tylko dla pieniędzy.
Z Kamilem spotykałem się kilkakrotnie. Za każdym razem sprawiał wrażenie szczerego, choć nie zawsze mówił prawdę. Musiał nauczyć się kłamać, aby dzień w dzień pożyczać pieniądze albo nie wylecieć z drużyny. Wychodziło mu to całkiem nieźle. Jest inteligentny, choć - jak przyznaje - szkoły nigdy nie lubił. - Rodzice wiedzą, że jestem szalony chłopak. Muszą kochać mnie nad życie, bo niejedna matka czy ojciec naprawdę by zwariowali, gdyby mieli takie problemy z kilkunastoletnim synem - mówił. Grosicki ma twarz podwórkowego trzpiota. Trochę dziecko z chochlikiem w oczach, a trochę mężczyzna po przejściach. Żywy i bezpośredni, potrafi wzbudzić litość i zaufanie. Na początku pożyczał od kogo się dało. U jednego kolegi z drużyny był zadłużony na 40 tysięcy złotych, u innego na 20 tysięcy. U kilku "ludzi z miasta" (popularny u Kamila eufemizm) na jeszcze więcej. - Pożyczałem kasę, wiedząc, że nie będę mógł oddać. Nawet, gdy miałem pieniądze na spłatę długu, to wolałem za nie pograć. Rzucałem pieniądze na stół i myślałem sobie "ty frajerze, przecież zaraz je stracisz". I traciłem. Ale dalej rzucałem. Przegrywałem pensję swoją, kolegów i rodziców - opowiada Grosicki. Gdy dostawał dwa dni wolnego, leciał do Szczecina, by sobie pograć. W dniu, w którym miał zjawić się na treningu, wsiadał w powrotny samolot do Warszawy. O piątej rano... Pewnego razu na Okęciu spotkał trenera Legii Jana Urbana, również lecącego do Szczecina: - Groszek, co ty tu k... robisz? Marsz do domu! - usłyszał. "Groszek" nie posłuchał. Tyle razy latał do rodzinnego miasta i tyle razy mu się udało. Niestety, tym razem miał pecha. Urbana spotkał w tym samym lokalu, w którym sam się bawił. Była awantura, ale klub doszedł do wniosku, że nie warto kopać leżącego. Kamil musiał tylko zamieszkać blisko Urbana. Nikt nie potrafił go jednak upilnować. W kasynie spędzał po kilkanaście godzin. Wychodził po południu, wracał nad ranem. Potem biegał z piłką z podkrążonymi oczami, bólem głowy i kacem moralnym. - Przed treningiem myślałem tylko, skąd wziąć pieniądze i jaką wymówkę wymyślić. Po treningu wsiadałem w taksówkę i jechałem do kasyna. Byłem zupełnie zaślepiony. Pamiętam, jak ktoś obiecał, że po jednym z meczów pożyczy mi duże pieniądze. Marzyłem tylko o tym, aby sędzia zagwizdał po raz ostatni - opowiada. Najgorzej było w październiku. Legia płaciła mu 25 tysięcy złotych miesięcznej pensji, ale pieniądze - dla dobra Grosickiego - były zamrażane. Do rąk dostawał tylko tyle, by nie chodził głodny. Ale i tak był chronicznie niedożywiony, bo wszystko przegrywał. Jak dostał 100 złotych od kolegi na jedzenie, to je przegrywał. Nie miał pieniędzy na taksówkę, więc prosił o malutką pożyczkę. Też ją przegrywał. - Nie miałem już sił, nie chciało mi się grać w piłkę. Lekceważyłem wszystkich dookoła, czułem się najmądrzejszy. Miałem dosyć wszystkiego, czułem niechęć do siebie. Nie chciało mi się żyć... - opowiada piłkarz. Miał prosty wybór: terapia albo dogorywanie. Pomógł mu klub, wysyłając go do ośrodka odwykowego w Starych Juchach, gdzie leczyli się także narkomani i alkoholicy. Siadało towarzystwo w kółku i każdy opowiadał o swoich problemach. Było trochę dramatu, trochę komedii. Szczególnie jak miły dziewiętnastolatek zaczynał mówić, ile pieniędzy stracił w swoim króciutkim życiu, a zaraz po nim przemawiał inny hazardzista. Taki trochę z innego świata. Stary, o wiele bardziej doświadczony, ale przegrywający w ciągu roku tyle, co Kamil w ciągu tygodnia. Młodej gwieździe Legii nie było jednak do śmiechu. - W pierwszym tygodniu było mi szczególnie ciężko. Musiałem się przestawić z trybu nocnego na dzienny - mówi Grosicki. - Mogłem dzwonić tylko w soboty, dostawałem telefon na dwie godziny. Telewizja też tylko raz w tygodniu - "Wiadomości" o 19.30. Pobudki o szóstej rano, a potem sprzątanie ośrodka. Spacer? Od pierwszego do piątego drzewa. Trzydzieści metrów. Jak w więzieniu. Po wyjściu z "więzienia", Kamil się zmienił. Trochę zapanował nad nerwowym spoglądaniem w różne strony, kłamał trochę mniej. Obiecał prawdziwą poprawę. Rozgrzeszył go nawet Leo Beenhakker. Selekcjoner reprezentacji Polski powołał piłkarza na ostatnie zgrupowanie na Cyprze. Leo miał go na oku, ale nie dlatego, że zagrał dobrze z Finlandią. Bał się po prostu, że Grosicki wyślizgnie się ze zgrupowania i znów zakręci ruletką. Historia o Kamilu Grosickim może się jeszcze dobrze skończyć - w końcu chłopak ma dopiero dziewiętnaście lat i całe życie przed sobą. Na dzisiaj trudno jednak o happy end. Kamil nie wyjechał do Szwajcarii dla sportowych trofeów, tylko dla pieniędzy. Poza tym Sion to nie Częstochowa, a prawda jest taka, że Grosicki nadal ma problemy z opieraniem się pokusie. W Holandii wydaje się grube pieniądze, aby pomóc takim piłkarzom - jeśli przyjechali do wielkiego klubu z prowincji, to przekazuje się ich rodzinom zastępczym, u których mogą znaleźć prawdziwe wsparcie i pomoc. W Polsce Kamil tak naprawdę cały czas był zdany sam na siebie.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.